poniedziałek, 9 listopada 2009

Szaman Galicyjski i sprawa spóźniona ale szczera do bólu

Ten tekst miał być wczoraj, ale uległszy podszeptom własnej, czarnej duszy i łaknąc rozgłosu i pochwał, napisałem o anestezjologii. Co nie oznacza, że zapomniałem o tym temacie.

Irlandia Północna. Zdecydowałem się na pracę w tym kraju nie od razu. Pod czaszką tkwiły wyniesione z TVP obrazy Ulsteru - Londonderry z brytyjskimi żołnierzami skulonymi za wozami pancernymi, snajperzy ulokowani strategicznie na dachach, wybuchy i płonące domy w Belfaście. Ludzie w kominiarkach z koktajlami Mołotowa w rękach. Ale ja wtedy chodziłem do podstawówki, może do liceum. Dawno.

Zaś w uszach tkliwie zawodziła Enya o pamięci żyjącej w drzewach, druidach, i że may it be, a wtórował jej Clannad i jego Atlantic Realm. Czy lud, który wydał takie głosy może być zły?

Przyjechałem do Północnej Irlandii wiosną 2005 roku. Spokój, cisza, zieleń, której ilości odcieni nie mogłem sobie wyobrazić*), uśmiechnięci, życzliwi ludzie. I mała ciekawostka, którą w naiwności swojej tłumaczyłem ciekawością miejscowych, tym, że jestem z innego kraju. W pierwszej trójce pytań, w każdej rozmowie, padało nieodmiennie pytanie o wiarę i przekonania religijne. Mój szef, Mateusz, objaśnił mi to zjawisko: w Republice Irlandii nikt cię o religię nie zapyta, bo wszyscy mają być katolikami. W Anglii nikt cię o religię nie zapyta, bo jest tam tak wiele religii, że wszystkim wisi w co wierzysz. W Północnej Irlandii każdy cię zapyta. I wiele zależy od odpowiedzi.

W miarę pobytu otwierały mi się oczy na szczegóły drobne, ale liczne. Oto w piętnastotysięcznym mieście marki Wyspa Katarzyny jest z tuzin szkół podstawowych, tyleż samo średnich, albo i więcej. Dziecków tyle robią? Ee, chyba nie. Widać różne szkoły, bo dzieciaki każde jedno w innym mundurku posuwa co rano. Inny emblemat na klapie, inny krawat. Tylko gołe nóżęta u dziewcząt pod minispódniczkami tak samo sinawe zimą. Musi bieda. Pytam Mateusza, ki czort? Owóż jedna szkoła dla chłopców katolików, druga dla chłopców protestantów, takoż i dla dziewcząt po dwie, plus dwa koedy dla innowierców lub takich co ich na tamte nie stać. Hmm... dziwne.

Pamiętam, jak wraz z moją koleżanką, ona we dwa miesiące po przyjeździe, ja nieco dłużej, znalazłem się na oficjalnym przyjęciu w szkole.

Ciekawostka dla polskich nauczycieli: dyrektor szkoły średniej zaprosił był wszystkich polskich lekarzy z Wyspy Katarzyny na szkolną fetę, aby im tę szkołę z najlepszej strony zaprezentować i aby swoje dziecka do niego na nauki posłali. Były sandwicze, hinduskie ciepłe przekąski i wino, a wszystkiego pod dostatkiem.

I tam owa koleżanka, z miną pierwszej naiwnej wypaliła w rozmowie do wielkiego, brodatego pediatry "but you English always..."**) Nie dane jej było dokończyć. Cały wianuszek ludzików stojących przy nas nagle zamarł, powiało grozą, a rzeczony pediatra wysyczał jak ranny grzechotnik "I'm Irish"***) i nagle zostaliśmy sami na środku sali z dziwnym poczuciem, że przez środek szkoły przejechały sanie Królowej Śniegu.

Kolega Zibi, cycny chirurg, ojciec dwójki budrysów, wymyślił sobie młodszego posłać do szkoły koło domu, bo mu się spodobała. Powiedział o tem Mateuszowi.
- A co potem z dzieckiem chcesz zrobić?
- No, pójdzie jak i starszy, do St. M.
- Krzywdę zrobisz synowi - mówi Mateusz. Jak pójdzie do St. M. to potem do tej samej co starszy sam pójdzie, bo wszyscy jego koledzy pójdą do innej.
- Jakże to tak? - pyta Zibi.
- Bo ta podstawowa jest "innej wiary" i nikt ją ukończywszy nie idzie do tej, co twój starszy. Proste jak budowa cepa.

W czas wyborów wiózł Mateusz mnie i Małgorzatę, inną moją koleżankę, do sąsiedniego szpitala, by nas tam przedstawić. Jedno z osiedli Wyspy Katarzyny obwieszone było flagami. Nie dziwne by nam to było, gdyby nie to, że flagi były... Republiki Irlandii. To prawie tak, jakby na Śląsku wywiesić flagi ze swastyką. Mateusz powiedział tylko: "nie chodźcie w te okolice teraz, a i później też raczej nie".

Mili i spokojni ludzie, życzliwie nastawieni do przybyszy. Mer miasta zrobił spotkanie z przyjezdnymi, na które dostałem zaproszenie jako przybysz, i głośno wołał ku swoim, by okazali nam zrozumienie, co im, Irlandczykom, powinno przyjść łatwo, bo przecież i oni nie mieli miejsca dla siebie w ojczyźnie i wśród obcych byli emigrantami. Oficjalnie to mówił, bez krępacji i po angielsku.

Pokazał mi Mateusz nowe centrum kulturalne na Wyspie Katarzyny, szkło i aluminium, otwarte przez Prezydenta Stanów Zjednoczonych.
- Fajne, mówię, ale jak się wam udało je wcisnąć w starą zabudowę?
Spochmurniał, co u niego rzadkie bywało i po powrocie do szpitala dał mi materiały.

To było 8 listopada 1987 roku, Rememberace Day. Dzień Pamięci. Jego symbolem są maki, które rosły niezakłócenie na polach pierwszej wojny światowej. Sztuczne maki wpina się w klapy marynarek i gorsy sukienek. Pod pomnikami poległych na pierwszej i drugiej wojnie światowej, a także w bardziej współczesnych konfliktach (Falklandy, Afganistan) składa się wieńce z maków (sztucznych), grają orkiestry, defilują weterani (często o lasce) i młodzi kadeci.
Tak też i było wtedy, pod pomnikiem, u wjazdu na wschodni most. W ścianie czytelni, co była koło pomnika, PIRA***) zamocowała olbrzymi ładunek wybuchowy. Tak koło 20 kilogramów. W czasie uroczystości, o godzinie 10:43 odpalili zapalnik. Wybuch rozwalił mur, a lecące lotem koszącym cegły trafiały w tłum i zabijały kogo popadnie. Na miejscu zginęło 11 osób, parę zmarło później w szpitalu. Rannych historia nie policzyła. Tylko jedna ofiara nie była cywilem. Wybuch uszkodził też stojący obok budynek, który rozebrano i w jego miejscu stoi dziś centrum kultury.
W tym samym dniu planowano podobny wybuch w Tullyhommon, gdzie ofiarami miała być młodzież z Boy's Brigade i Girl's Brigade trzymająca wartę przy pomniku. Ten ładunek, czterokrotnie większy niż na Wyspie, na szczęście nie wypalił.
Wielkość ładunków wskazuje, że ataki te musiały być sankcjonowane przez Generalne Dowództwo IRA i Sin Fein (partia polityczna, której "zbrojnym ramieniem" jest IRA), choć oczywiście ci się tego wypierają.

Kiedy indziej Mateusz pokazał mi w tym drugim mieście miejsce po starym, hmm, domu towarowym(?). W budynku tym, w słoneczny sierpniowy dzień w 1998 roku, w samo południe, kiedy ludzie robią zakupy i zjadają lancze, podłożono i odpalono ładunek wybuchowy. Zginęło 29 cywili, nikt mundurowy.

Siedem lat przed moim przyjazdem. I ja się dziwię? Tu krew lała się ulicami, prawdziwa, czerwona.

Na pewno czytaliście w necie o ostrzelaniu jednostki wojskowej 7 marca 2009 roku. Zginęło dwóch żołnierzy, czterech zostało rannych i ranny został m.in. Polak, dostarczyciel pizzy. Ten atak firmowała RIRA (Real IRA), a Polak został ostrzelany, bo uznano go "za kolaboranta".

Pewnie nie czytaliście o bombach podkładanych pod samochody policjantów, polityków i sympatyków, bo to nie są materiały na newsy międzynarodowe. To się tu dzieje. Codzień.

Przegrana bitwa pod Kinsale w 1601 i ucieczka ostatnich gaelickich earlów w styczniu 1602 są symbolami utraconej przez Irlandię niepodległości (ostatnią prowincją był Ulster, czyli nieco więcej niż obecna Irlandia Północna). W następnych około stu latach ziemie utraciło ponad dwie trzecie Irlandczyków, większość dzięki Crommwellowi. Odzyskali niepodległość, częściowo, w 1916. Okupacja trwała więc 314 lat. Po tylu latach obie strony mają ręce umoczone po pachy we krwi.

Rememberance Day. Dzień Pamięci. 8 Listopada. Maki czerwone jak krew. Krew na chodnikach, którymi idę do pracy. Ostatnia wojna w Unii Europejskiej? Oby jak najszybciej zakończona. Bo zwycięzców tu nie ma i nie będzie. Przybędzie tylko ofiar.

Wpadnijcie jeszcze.

_________________________
*) mężczyźni rozróżniają szesnaście kolorów, zielenie są dwie - jasna i ciemna. A Irlandczycy uważają, że jest 40 odcieni zieleni
**) (ang.) bo wy, Anglicy, to zawsze...
***) (ang.) Jestem Irlandczykiem.
****) Provisional Irish Republican Army. IRów jest kilka frakcji, trudno się czasem w tym połapać.


4 komentarze:

nika pisze...

Konia z rzędem temu, kto teraz się w tym połapie o_O
Bo ja już nie wiem, czy to teraz przekształciło się w wojnę religijną, czy też narodową.

Anonimowy pisze...

Myślę, że winni są Ci, którzy podsycają nienawiść. Z pokolenia na pokolenie...
teta

abnegat.ltd pisze...

Ales wygarnal z dwurury...

To jest sytuacja nizrozumiala chyba dla nikogo poza zainteresowanymi. Dwie nacje pomiedzy ktorymi dol siega srodka ziemi. Nienawisc przeniesiona od dziada 14 pokolenia. Tradycja i patriotyzm. Po tylu latach to jest ojczyzna obu nacji - w jednym miejscu. Jeden ze znajomych protestanckich doktorow dowiedziawszy sie ze polowa Stormont zostanie obsadzona przez SF, wyrzekl z bezbrzeznym zdumienuem: "Jak to - to bandyci teraz beda w rzadzie?". I to zadna pokazowka byla.

To sa odwieczni, smiertelni wrogowie. Problem Gazy istnieje ile - 60 lat? Tego nawet nie ma jak porownac z 4 wiekami wojny.

To nie ma nic wspolnego z wiara, przynajmniej nie w sensie wojny religijnej. Haslami nigdy nie byly wartosci obu wyznan. To wojna dwoch narodow zamieszkujacych ten sam kawalek ziemi.

Po tych niecalych dwoch latach uwazam ze nie ma dla nich dobrego wyjscia. Chyba najsensowniejsze obecnie jest wytworzenie odrebnosci- narodu Polnocnoirlandczykow.

Ale na to potrzebuja 100 lat bez rozlewu krwi. Czego im zycze- choc trudno w to uwierzyc.

Anonimowy pisze...

Dobrze, że uległeś Szaman podszeptom swojej (nie do końca jednak) czarnej duszy;) bo zasługi masz teraz nieocenione. Sorry, że koment pochwalny pod poprzednim postem dopiero dziś, ale szczery w pełni.

Co do konfliktu, o którym piszesz, to jest on czymś, co sami w sobie pielęgnują. Może gdyby im go tak zabrać, to powiałoby pustką tożsamości. Łatwiej jest się krwawo żreć, bo się jest wtedy z gruntu wyrazistym i nie ma już potrzeby wypracowywania w inny sposób swojej odrębności. Nie oni jedni tak mają niestety.

GoS