wtorek, 28 kwietnia 2015

Szaman Galicyjski i sprawa Sprzedawcy Używanych Samochodów

Jako jedną z rozrywek w nudnym życiu anestezjologa traktuję odgadywanie zawodów moich pacjentów. Dzisiejszy pacjent okazał się być wspaniałym przykładem jak można to zrobić. Zapraszam zatem do Szamańskiego Teatrum.

Udział biorą: Szaman [Sz] i Sprzedzwca Używanych Samochodów [SUS].

Scena przedstawia pokój przedoperacyjny. Obecni: SUS, mężczyzna około 35 lat.
Wchodzi Szaman.

SZ: Dzień dobry. Jakżesz się pan miewa?

SUS: Dziękuję dobrze, ha ha.

SZ: Zanim przystąpimy do operacji, która w sposób znaczący poprawi stan pańskiego zdrowia, pozwolę sobie zadać kilka pytań.

SUS: Ależ proszę uprzejmie, Szamanie. Pytaj o co tylko chcesz, a co nie jest objęte ustawą o ochronie danych osobowych, oraz nie stanowi danych wrażliwych.

SZ: Zatem pytanie pierwsze - czy kiedykolwiek byłeś znieczulany?

SUS: Tak, miałem już ze sześć operacji, ha ha.

SZ: Czy były to jakieś wstydliwe operacje, o których chciałbyś zapomnieć i wyprzeć je całkowicie ze swej pamięci?

SUS: Ależ nie, to były operacje bardzo podobne do tej, którą właśnie mi szykujecie, ha, ha.

SZ: Czemuż zatem w swoim kwestionariuszu zdrowotnem w odpowiedzi na pytanie o przebyte zabiegi napisałeś, że żadnych operacji nie miałeś?

SUS: Doprawdy? Ja tak napisałem? Niemożliwe! Ha ha.

Szaman pokazuje stosowną stronę kwestionariusza.

SUS: Cholerka, a tom wtopił. No, miałem te operacje, ha ha.

SZ: Czy jesteś wrażliwy alergicznie na jakąś substancję leczniczą lub inną?

SUS: Nie jestem, ha ha.

SZ: Pytam, bo w swoim kwestionariuszu zdrowotnem pozostawiłeś to pytanie bez odpowiedzi. Zatem może jednak coś chodziło ci po głowie?

SUS: A tak, po jednej z operacji otrzymałem Ibuprofen czy coś i dostałem takiego ataku astmy, ha ha, że ledwo mnię wyciągli z tego na intensywnej terapii. A może to był wstrząs...no, ten, anorektyczny?

SZ: A kiedy jadłeś coś i piłeś ostatnio?

SUS: Jadłem wieczorem. Ale rano przed wyjściem piłem mleko, ha ha.

SZ: Czemuż to uczyniłeś? Czyż nie dostałeś instrukcji, która zabrania picia mleka na sześć godzin przed zabiegiem i czyż nie podpisałeś, że rozumiesz co tam stoi?

SUS: Dostałem kartkę i podpisałem, ha ha. Ale tam było napisane "nie jeść pokarmów stałych i mleka sześć godzin przed zabiegiem*)".

SZ: No właśnie - nie jeść sześć godzin przed zabiegiem.

SUS: No, to ja nie jadłem mleka, ha ha.

SZ: Przed chwilą udzieliłeś odpowiedzi na moje pytanie, że...

SUS: No przecież nie jadłem mleka tylko piłem, ha ha. I to niedużo, szklankę, ha ha.

Kurtyna. Ha ha.


Dlaczego został ochrzczony roboczo Sprzedawcą Używanych Samochodów?

- Panie, a to auto było bite?
- Ależ skąd, nigdy w życiu!
- Ale tu w papierach jest, że było sześć razy klepane...?
- Oj tam, oj tam, miało taką stłuczkę z tirem, ale to małe było, co tam... ha ha.
- A olej bierze?
- Bierze.
- A w instrukcji stoi, że nie powinno brać...?
- Oj tam, oj tam, mało bierze, tylko szklankę co rano... ha ha.
- A jakieś wady ukryte ma?
- Oj tam, oj tam, zaraz wady... Ma tylko takie luzy w kierownicy, że jak przy tych niesprawnych hamulcach spróbujesz pan gdzieś gwałtowniej się zatrzymać, to jak nic wylądujesz najpierw na drzewie, a potem na intensywnej terapii, ha ha.

Sprawdziliśmy - zawód: sprzedawca.

P.S. Jakby co, zabieg przeszedł bardzo dobrze, bez powikłań.

________________________________
*) w oryginalnym języku można tak powiedzieć i brzmi nieco zgrabniej niż po polsku

sobota, 25 kwietnia 2015

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego podobieństwa


Tytuł jest mylący, co przyznaję na samym wstępie, bo akurat chodzi o całkowity brak podobieństw.

Z samego rana wywiązała się dyskusja na temat zwierzyny posiadanej przez różnych pracowników naszej instytucji. Jakie to kotki i pieski mają. I co owe pieski i kotki robią. Jakie to są mądre ponad wyobrażenie. Trwała owa dyskusja długo i nawet przeciągnęła się na czas trwania zabiegu.

I właśnie w toku operacji Kolorectal autorytatywnie stwierdził, że to nieprawda, co twierdzi rozpowszechniona szeroko teoria, jakoby właściciele upodobniali się do swoich pupilków, ze szczególnym uwzględnieniem psów.

Otóż bowiem Kolorectal zanabył psa marki terrier jakiśtam. Terrier spożywał tylko karmę psią, pożywną wielce i reklamowaną szeroko. I niestety przytył. Zatem Kolorectal, uzyskawszy stosowne porady od weterynarza rozpoczął psinie stosować dietę. I to skutecznie - w ciągu miesiąca piesek stracił 15% masy ciała. A Kolorectal nie. Zatem nie upodobnił się do psa swojego. Nawet w jednym procencie.

CBDU

Miłego weekendu.

piątek, 17 kwietnia 2015

Szaman Galicyjski i sprawa następnego

Różne rzeczy chadzają parami. Ludzie też. Dziś tylko krótka notka.

Pojawił się do zabiegu następny mężczyzna, który w papierach jest kobietą, o ślicznym zresztą imieniu. Nie wiem, czy oni/one biorą jakieś steroidy, ale nalany był poważnie i z cerą paskudną. Za to młodszy, bo 32 letni.

Moda jakaś, czy co?

środa, 15 kwietnia 2015

Szaman Galicyjski i sprawa odszczekania

Jakiś czas temu, jeszcze w przeszłym roku, mieliśmy spotkanie anestezjologów naszej kompanii, w mieście Londyn. Na tymże spotkaniu Abnegat gromkim głosem lżył i wyzywał nową company policy dotyczącą przyjmowania do zabiegów operacyjnych, w ośrodkach jednego dnia, pacjentów z insulinozależną cukrzycą. Przywoływał podówczas autorytety oraz rzucał słowa powszechnie nieznane, jak "ketony", "peha" i wiele innych, których tu, dla wrodzonej skromności, nie wymienię.
Przyznaję, że oponowałem i starałem się wykazać, że nie tak do końca ma rację i że można cośkolwiek i gdzieniegdzie, alem go nie przekonał. On mnie zresztą też nie.
I oto dzisiaj otrzymałem cios w plecy. Od swoich, jeśli Barbie uznać za swoją. Zardzewiałym nożem albo i kordelasem (wszak żyję wśród potomków piratów i wreckerów). Muszę zatem posypać głowę popiołem i z pustą pochwą stać przed bramą Abiegowego zamku. Jednakowoż z kąśliwym uśmieszkiem. "Masz rację, Abi, nie powinniśmy przyjmować insulinozależnych pacjentów" - tu koniec uśmieszku; "ale możesz sobie te pehy i ketony..., ty wiesz co" - tu koniec kąśliwości.

Ab ovo, jednakowoż. Przyszła do mnię miesiąc temu pacjętka do gabinetu. Cukrzyczka insulinozależna, niewyrównana i bardzo niestabilna. Taka właśnie na granicy tego, co możemy, a tego czego już nie powinniśmy. Pogadalim, ustalilim co trzeba, na kartce napisali co ma brać i kiedy, kiedy cukier we krwi mierzyć, cacy. Na dzisiejszej sesji porannej miała być zaraz z rana, dużymi literami na czerwono w papierach napisane PIERWSZA NA LIŚCIE, żeby tylko jeden posiłek nawet nie opuścić, tylko odroczyć, bo zabieg circa 25 minut miał trwać. Z tym, że podziało się...

Na liście było pięcioro pacjentów, ale z powodów mi nieznanych i pozostających całkowicie bez znaczenia dla dalszych wypadków, zaczęli się oni wykruszać. Koniec końców została się tylko ona jedna. Pierwsza na liście. O ósmej trzydzieści.

Chirurg dostał wiadomość od Barbie, że ma tylko jeden zabieg rano, a potem po pierwszej, znaczy po lunchu, ma pacjentów w przychodni.
- O, kubwa - w miejscowym narzeczu rzucił chirurg, - będę musiał od dziewiątej do popierwszej czekać.
- Zobaczę, co da się zrobić - rzuciła zawsze chętna do pomocy Barbie.

I nie mówiąc nic nikomu przesunęła pacjentkę na jedenastą trzydzieści. No, trochę przesadziłem - powiedziała pacjentce i wysłała info na blok operacyjny "macie tylko jedną pacjentkę, przyjdzie o jedenastej" i do chirurga, któren się bardzo ucieszył, "nie będziesz czekał, zaczynasz o jedenastej trzydzieści".

W związku z takim obrotem sprawy pacjentka traci dwa posiłki (śniadanie i lunch), czyli praktycznie głoduje od wieczora poprzedniego dnia, a że bierze insulinę cztery razy dziennie, nikt nie wie, co się z jej cukrem i - to dla Abiego - ketonami i peha dzieje. Gdybym miał wiarygodne laboratorium pod ręką może jakoś bym poradził żonglując KIG i dwuwęglanami, ale mam tylko najprostszy glukometr made in China kupiony na wyprzedaży garażowej i nie uważam za bezpieczne podejmowanie  poważnych decyzji klinicznych w oparciu o jego wskazania.
Pacjentkę zrzuciłem, jak tylko przyszła, cukier miała zresztą ponad 350mg%. Przyjęła to ze zrozumieniem, chirurg też, o dziwo zresztą.

Poszłem do Barbie. W zasadzie, żeby jej powiedzieć "co ty, taka jedna, sobie myślisz", ale spytałem tylko "czemuż, ach czemuż, postąpiłaś tak nierozważnie, kobieto?!"

- Czego Szaman ode mnie chce? - obruszyła się Barbie. - Przesunęłam czas zabiegu, żeby chirurg nie musiał czekać.
Podetknęła mi pod nos booking form.
- Jest napisane first on the list? Jest. No, to została pierwszą.
- Ale nie o to chodzi... - opadły mnię ręce jak zwiędłe płatki róż.

Była jedyną pacjentką, zatem fakt, nadal była pierwszą. Jakaś logika w tym jest. Poszłem przygnieciony siłą jej argumentacji.

Abi - niniejszym odszczekuję to, com powiedział oraz zgadzam się, że nie powinniśmy operować pacjentów z insulinozależną cukrzycą. Do listy Twoich pehów i ketonów (których i tak nie mogę zmierzyć, zresztą nikt ich nie widział) dodaję jeszcze jeden argument, choć to argument lokalny: Barbie.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Szaman Galicyjski i sprawa gender

     Jak co rano rozpocząłem dzień pracy od przeglądania historii chorób pacjentów zgłoszonych do zabiegu na ten dzień. Dziś była ortopedia, miłe znieczulenia do miłych zabiegów, słodziutko.

     Biorę pierwszą teczkę, na okładce stoi imię jednego z biblijnych królow, na tyle znanego, że rozpoznałem. Zespół cieśni nadgarstka, jakieś leki o wieloznacznym zastosowaniu, zatem wracam do skierowania, żeby się zorientować, co za choróbsko jest tym leczone.

     I tu ZONK! Cały list napisany przez dżipa jest... o kobiecie. Znaczy wszystkie zaimki to "she". Uśmiechłem się i mówię do nursów: patrzcie, jaki dżip list napisał, że znaczy she zamiast he powstawiał.

- Ćśśśś.... - nursy mnię na to i ciągną do kąta. - On jest, znaczy pacjent, w trakcie zmiany płci, zatem jeszcze w papierach jest "łonym", ale mówić o nim, tfu..., o niej trzeba "łuna". I nawet podały mi żeńską formę imienia, co przyznam, z biblijnymi imionami łatwe nie jest.

     Dobra, mnie nie straszno, może być ona. Spinam się, wchodzę.
     I zaraz wychodzę.
     - To ten? Na pewno? - jeszcze raz sprawdzam papiery.
     - Ten, na pewno.
   
     Wchodzę znowu. Uśmiecham się, witam.
     - Good morning, doctor. - uśmiecha się do mnie szeroko siedemdziesięcioośmio letni pacjent, który za parę miesięcy zmieni płeć.

     Jak to mówiła pewna pani: Ło matko z córko!

sobota, 4 kwietnia 2015

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego buractwa


     Od czasu kiedy przyjechałem do UKeju zastanawiał mnie trochę ambiwalentny stosunek autochtonów do naszej nacji. Pomijając frustratów uważających, że zabieramy im miejsca pracy (których zresztą nie chciało im się zajmować z lenistwa lub "bo się nie opłaca"), pozostała część uważała (i mam nadzieję nadal uważa), że Polacy są w porządku, bardzo dobrze i wydajnie pracują, a nawet parę razy usłyszałem, także w publicznych wystąpieniach, że przyjechaliśmy tu z naszą etyką pracy i to w pozytywnym znaczeniu i z odcieniem zazdrości. Jednak w podtekście zawsze był jakiś odcień, powiedzmy łagodnie, zniesmaczenia. Nie byłem i nie jestem jedynym, który takie odczucia posiadał.

     Jednak trzeba było kilku lat i skrzywienia optyki podług tutejszych standardów, żebym w pełni zrozumiał na czym zasadza się tłumiona przez dobre wychowanie niechęć zmieszana ze zdziwieniem, że tak można.

     Wybrałem się z Najmilszą na krótki wypad przedświąteczny do Polski. W samolocie za nami siedziało dwóch Polaków. Wiek średni zaawansowany, włos siwy, rozmowa w tonie ściszonym, ilość słów, które nie powinny być wypowiadane na salonach - śladowa. Wiem, bo siedzieli za nami.

     Idzie nowe - pomyślałem. Nareszcie jakaś przeciwwaga dla rozkrzyczanych i sączących piwo, przeklinających pasażerów z Polski.

     Samolot miękko zszedł w dół, koła dotknęły asfaltu pasa startowego w Mieście i równocześnie z tyłu usłyszeliśmy, jak jeden z nich rozpoczął rozmowę przez komórkę. I nie było to wołanie o pomoc ani komenda "połóżcie pacjenta na stole, serce wylądowało". Było to "no, wylądowalim, bede czekał jak zwykle, no, tam, jak ostatnim razem." Czterdziestoosobowa wycieczka brytyjskiej szkoły średniej wraz z opiekunami patrzyła w zdumieniu (choć nie rozumieli, co było mówione) na człowieka, który łamał przepisy o ruchu lotniczym z miną "mam to w d....". Ja wiedziałem, że mówi o głupotach, które mogą poczekać te 10-15 minut, aż znajdzie się w budynku lub choćby poza samolotem i tym większe ogarło mnię zdumienie.

     Przyszło mi jechać autobusem z Miasteczka do Miasta. Nie to, co kiedyś. Autobus wygodny, muzyczka, pełna kultura. Z tym, że nie całkiem. Całą drogę wszyscy pasażerowie słuchali, jak pan nauczyciel omawiał przez komórkę swój udział w pogrzebie ucznia, przekonywał znajomą o konieczności zakupu przez nią samochodu, dopytywał się, czy babcia była już w kościele, roztaczał przed mamą perspektywy ile to zarobi sprzedając narzędzia kowalskie po dziadku oraz tłumaczył dlaczego dokumenty z roku około 1500 są pisane po łacinie. Cały czas mówił głośno i dobitnie, bo wiadomo, autobus do cichych środków transportu nie należy.

     Wszedłem do małego sklepiku prawie w centrum Miasta. Powierzchnia wolna od lad i półek z towarami może dwa na trzy metry. Za ladą panienka blond przegląda coś w kasie. Mówię "dzień dobry". Nic, nawet nie podnosi wzroku. Wybieram, co tam mi potrzebne, udaje mi się przyciągnąć uwagę panienki. Z miną, która zdyskwalifikowała by ją z zakładu pogrzebowego za ponuractwo, wbija w kasę cenę, rzuca sumę i wydaje resztę. Kontakt wzrokowy? Zapomnijcie. Torebeczkę na zakupy? Wolne żarty.
   
     Ja wiem, że tacy ludzie są wszędzie, że to nie jest polska specjalność. Z tym, że w Ukeju są to zachowania marginalne, o charakterze legendy miejskiej, a w eRPe to podstawowe sposoby zachowań i relacji międzyludzkich. A w każdym razie przeważające.

     Oczekujemy, że ludzie "stamtąd" będa nas traktować, jak równych sobie (co z założenia jest i tak obniżaniem standardów, bo każdy wie, że jesteśmy lepsi), a równocześnie nie dbamy o podstawy zachowań społecznych, przyjętych w kulturach europejskich. Wiem, że telefon komórkowy nie zakłóca łączności radiowej samolotów, ale tu chodzi o przestrzeganie przepisów. Wiem, że posiadacz komórki może (?) jej używać w każdym miejscu, gdzie ma zasięg, ale... czy na pewno powinien? Wiem, że uśmiech i uprzejmość w stosunku do klienta to jak kokardka na prezencie, ale czy nie rozświetla on dnia, choć trochę?
Każda ciemna chmura ma srebrną obwódkę. Byliśmy w nowej (dla nas) restauracji i pani kelnerka była bardzo miła, profesjonalna i user friendly.
Czyli nie wszystko stracone.
Wesołych Świąt.

czwartek, 2 kwietnia 2015

Szaman Galicyjski i sprawa czytania ze zrozumieniem.

     Jak Wielki Post, to będzie postnie.
      Dziś na liście było sześcioro pacjentów do różnych, różnistych procedur operacyjnych w znieczuleniu ogólnem. I czworo z nich przyszło w stanie nażartym.
     Każden jeden w czasie pierwszego spotkania w OPD, czyli przychodni, zostaje pouczony i otrzymuje stosowny papier, w którym stoi, ile i czego może wchłonąć przed operacją, ze szczególnym uwzględnieniem kiedy najpóźniej może to nastąpić, a następnie podpisuje oświadczenie, że pojął czego od niego się oczekuje, że papier do domu otrzymał oraz jakie kary mu grożą, jeśli nie będzie przestrzegał podanych zasad.
     Może bym i zrozumiał, że nie dociera do nich, gdybym to ja ten papier stworzył i napisał go jak ten tekst, składający się ze zdań wielokrotnie złożonych, podrzędnych i nadrzędnych, a także zawierających jakieś poboczne uwagi, choć w zasadzie nie warunkowych, w których jak się dochodzi do połowy tekstu, to już się nie pamięta od czego się to właściwie zaczęło i czego dotyczy.
     Ale oni mają napisane dużymi literami i wytłuszczonym tekstem:

NIE ŻRYJ 6 godzin!!
NIE PIJ 2 godziny!!

I tyle. Kary wymienione są na drugiej stronie.

     A żreją wszyscy. Kurator sądowy i pani adwokat i rzeźnik i pani pomocnik nauczyciela. Czyli ludzie, którzy powinni posiąść sztukę czytania ze zrozumieniem i potrafić wykonać proste polecenie. Nic z tego. Słuchają, czytają, podpisują i dalej swoje.
     Zastanawiam się, czy to jednak my nie popełniliśmy błędu w kraju pozytywnego myślenia i radości życia. Bo nasz tekst jest na NIE: NIE pij, NIE jedz, NIE żuj gumy. Może trzeba było napisać:

NAŻRYJ się 6 godzin przed zabiegiem tak, żeby ci uszami wyszło!!
OPIJ się jak bąk*) 2 i pół godziny przed operacją!!

     Wtedy jest szansa, że skupią się na pozytywach, a nie negatywach i co najwyżej przyjdą i skruszeni przyznają, że zjedli tylko BigMaca, ale frytek już nie dali rady, i colę mieli tylko regular. Sorry.

__________________________
*) muszę znaleźć jakis tutejszy odpowiednik, bo mogą nie zrozumieć, czemu gadfly ma coś pić