czwartek, 22 grudnia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa Świąt tegorocznych

Niniejszym życzę wszystkim Tu-Bywalcom i Tu-Wpadaczom wszystkiego najlepszego, wspaniałych, rodzinnych, ciepłych*) Świąt Bożego Narodzenia oraz pomyślności w nadchodzącym roku.
Miejcie wspaniałe Święta, które niech przyniosą nadzieję, że może być dobrze, albo lepiej, albo jeszcze lepiej i że jeśli nie wszystko, to bardzo wiele zależy od Was.

A pod choinką znajdźcie też, poza zwykłymi prezentami, marzenia, za którymi warto będzie podążyć w następnym roku.

Ja zaś w środku nocy wyruszam za deszczowej, szaro-burej Kornwalii do mojej Galicji, Najmilszej, Tygryska, Prezesa i mnóstwa innych osób, których tu nie będę wymieniał, bo i po co.

Do sczytania w Nowym Roku.

____________
*) chodzi o atmosferę domowo-pieleszową, nie o aurę na zewnątrz

wtorek, 20 grudnia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa Doktor Łapki

Nowa Pani Doktor, zwana Łapką, bo operuje różniste dolegliwości dłoni, zawitała do naszego szpitala. Z Niemców przyjechała, zatrudniła się w Naszej Kangurzej Firmie i krąży pomiędzy szpitalami.
Miła. Od razu, na początku współpracy, spokojnie omówiła ze mną jak ma ona wyglądać, czego oczekuje ode mnie i co sama może zaproponować. Spokój, profesjonalizm i sympatia. Nawet przeprosiła, że czasem przy  zabiegu mówi po niemiecku, ale to z napięcia. I od razu zapytała, czy jak ja z Polski, to czy nie mam jakiś uraz do Niemców. Pewnie jakbym miał, to by przeprosiła.
Jak sobie przypomnę Nowego od uszów, to po prostu zdziwienie mnie ogarnia, że można tak kulturalnie.

Bo na tym polega różnica pomiędzy doktorami przyjezdnymi, a autochtonami. Autochtoni uważają się za Bóstwa i to wcale nie Pomniejsze. Przyjezdnych traktują z góry. Wszystko, co "nasze" jest najlepsze. My jesteśmy najlepsi. My wiemy wszystko, a nawet więcej. Większość chirurgów uważa, że wiedzą tyle co bóg i jeszcze trochę. A przyjezdni swoje wiedzą, swoje robią i, o dziwo! mają lepsze notowania wśród pacjentów niż miejscowi, choć trudniej się czasem z nimi dogadać.

Autochtoni uwielbiają cyrk. Show must go on! Z zabiegu, który w Polsce robi się w 5 minut na zabiegówce, robią w teatrze*) spektakl  trwający co najmniej pół godziny. Większość to oczywiście pokaz próżności i nadymania się.

Ginekolega, którego nawet lubię, a może po prostu się przyzwyczaiłem, autochtoński konsultant, ma to opanowane do perfekcji. Przychodzi kobitka do pobrania wyskrobin z macicy do hist-patu. Z kompletem badań, USG opisanym z detalami, prawie-że z własnymi probówkami na próbki. I się zaczyna...
- A to może byś znieczulił inaczej, bo ja wiem...
- Znaczy krócej, bo smyrniesz tylko łyżką i po robocie?
- No nie wiem, bo ona ma mięśniaki. Jeden siedmiocentymetrowy i dwa mniejsze.. - i wpada w przydum i z kolei ja nie wiem, czy tak się o znieczuleniu rozmarzył czy o mięśniakach.
Dobra, lecimy, myk kaniulka w żyłę, pacjentka zalekowana, śpi jak aniołek, gość wsadza histeroskop w narząd, bo jak powiada musi wiedzieć skąd pobiera materiał (co ma się tak do rzeczywistości jak wół do karety, bo i tak na koniec wrzuca wszystko do jednego słoika) i zaczyna wpatrywać się w mięśniaki. Są trzy, dokładnie opisane w USG. Jeden siedmiocentymetrowy, dwa mniejsze.
- O, to ten duży! - radości nie ma końca. - A ten, to chyba mniejszy. Hejdż**), przeczytaj mi proszę opis.
Hejdż nie wie który, więc Ginekolega wstaje spomiędzy ud pacjentki, podchodzi do stolika, zaczyna dyrygować przewracaniem kartek. Nie ta, ta też nie... Dziesięć minut temu mówił mi ten opis z pamięci, zbolały jeden.
- O, tutaj. Mięśniak o wiekości 7 centymetrów i dwa mniejsze... Tak, to ten mięśniak. Tak, jak napisali. I drugi też.
Dotknął czegoś rękawiczką, a może mu się tylko zdawało, ale trzeba się przebrać. Zmienił rękawiczki, usiadł i od początku zaczął wpatrywać się w mięśniaki. To z lewej, to z prawej. Ekran monitora jest duży, jakieś 37 cali przekątnej, bo wziął monitor od laparoskopu, jest na co popatrzeć. I tak potrafi spędzić 10 minut gapiąc się w obrazek. Wiadomo, że nic z tym nie zrobi. Nie mamy histeroskopu operacyjnego, może sobie tylko podziwiać wnętrze kobiety***). Ma dokładny opis USG, nic nowego nie znajdzie. Ale się gapi. Potem wreszcie pobiera co ma pobrać i możemy kończyć.
Ten sam zabieg w wykonaniu Profesora (przypomnę, że z Germanii) trwa 5 minut: rękawiczki, dezynfekcja, histeroskop w otworek, są trzy mięśniaki, skrobiemy, dziękuję, skończyłem.

Tak samo z Doktor Łapką. Szybka, profesjonalna, mówiąca z wyprzedzeniem, co będzie robić za chwilę, tak, że instrumentariuszka może się przygotować, ja mogę wyłączyć leki i wybudzić pacjenta z ostatnim opatrunkiem.

No, ale my jesteśmy z Kontynentu.

To dobranoc.

___________________________
*) Blok Operacyjny nazywa się tu The Operating Theatre. Teraz wiem czemu.
**) Hejdż to nasza locumowa pielęgniarka, która ma na imię H, a wymawia się Hejdż.
***) tak, wiem, że liczy się tylko wnętrze, ale chyba nie to akurat.

środa, 14 grudnia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa zimy

Tymczasem w Kornwalii...


(foto Najmilsza)

Sezon zimowy został oficjalnie otwarty.

wtorek, 13 grudnia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego forum

Napisał do mnie pan Mateusz Palczewski z prośbą o umieszczenie linku do Ogólnopolskiego Forum Studentów Medycyny i Lekarzy.
Forum działa od niedawna, ale zobaczymy w co się rozwinie.

Żeby nie było, że jestem wsteczny i nie pomagam młodzieży. Link po prawej.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego czujnika

Od czasu do czasu w szamańskim szpitalu pojawiają się nursy typu locum. Co się wykłada na polski "zastępczy nurs na czas jakiś". Od paru dni kręci się po Centrum osobnik wielki, blondynowato-rudawy, miły w obejściu, pewny siebie jak dwie żeńskie nursy na raz, odziewający się (poza pracą, oczywiście) w skóry, jeżdżący moturem, który w swoim "normalnym" świecie pracuje głównie gdzieś daleko od Ukeju, na platformach wiertniczych na morzu Norweskim lub u wybrzeży Nigerii i z tego powodu zwany Oil Rig*).

W piątek Oil Rig pracował ze mną. Miał parę swoich pomysłów, jak nasza współpraca powinna wyglądać, ale bez bicia dał się przekonać, że jednak będzie tak, jak ja chcę, a nie tak jak on. Przyjął to z godnością, nie powiem, wziął się do roboty i muszę przyznać, że szło mu bardzo dobrze. Niestety uznał przy tem, że poniżej jego godności będzie pytać o cokolwiek, nie tylko mnie, ale kogokolwiek. Póki miałem go na oku, było dobrze, ale "czyż jestem stróżem brata mego?" Przy sprzątaniu sali po zabiegach został sam.

Dziś przychodzę, jak to w poniedziałkowy poranek, rześki i pełen chęci do pracy, a tu zonk! Nursa anestetyczna ze łzami w oczętach błękitnych mnię mówi, że aparat mój do znieczulania nie chce się skalibrować. Otarłem jej łzy jak grochy (uczynek miłosierny co do ciała), strapioną wziąłem się pocieszać (uczynek miłosierny co do ducha), aparat nieusłuchany sprawdzać (uczynek niemiłosierny co do materii nieożywionej). I faktycznie - nie chce się bydlę skalibrować. Rozpocząłem skomplikowaną procedurę szukania czemuż to i patrzę, a tu nie ma w układzie oddechowym takiej małej, mizernej, przezroczystej zielonej rureczki. Gdzie - pytam - owa rurka? Ano, nikt nie wie. Z tym, że wracając pamięcią do piątku ktoś przypomniał sobie, że Oil Rig zmieniał cały układ, jako, że piątek.

No właśnie. Wyszło na to, po krótkim śledztwie, że wziął i w czambuł wywalił do śmieci cały układ oddechowy wraz z ową rureczką, która może i mizernej postury, ale zawierała czujniki przepływu i ciśnienia gazów w układzie oddechowym. A bez tego aparat skalibrować się nie da. A jak się nie da skalibrować, to używać też się nie da. I całą dzisiejszą listę diabli biorą. I jutrzejszą też, bo najwcześniej we środę możemy dostać zamiennik, a i to tylko pożyczony z innego szpitala.

Rozległ się płacz i zgrzytanie zębów. Oil Rig został zaocznie oskórowany, szczodrze posypany solą i skórę naciągnięto nań ponownie. Płakali wspólnie wszyscy - Ginekolega, bo wreszcie udało mu się skompletować listę, Kolorektal, bo na popołudnie miał dwie soczyste przepukliny, Sister-śister, bo co to będzie jutro, jak tu poodmawiać tylu pacjentów, a przecież idą Święta.

Nie wzięli tylko, nieszczęśni, pod uwagę, że pracuje z nimi anestezjolog z eRPe, przyzwyczajony, że połowa sprzętu działa dzięki poloplastowi, a drugiej połowy nie ma, bo ordynator ma ją zamkniętą w szafce  w gabinecie. I to taki anestezjolog, co lubi gry komputerowe.

Właściwa kombinacja klawiszy wystarczyła, żeby obejść auto-test aparatu, szczelność została sprawdzona "ręcznie" (dosłownie), alarmy wyłączone lub wyciszone do minimum, a lata spędzone na ręcznym "dęciu w blazę" spokojnie pozwoliły ustawić i kontrolować parametry oddechowe pacjentów przez cały zabieg mimo, że respirator pokazywał Bezdech i Brak ciśnienia w układzie i parę innych, pomniejszych błędów i stanowczo wymagał wyłączania alarmów co dwie minuty (alarmów tzw. krytycznych nie da się wyciszyć i/lub wyłączyć na stałe).

Nursy najpierw patrzyły niespokojnie i trwożliwie, co ten tu Szaman wyprawia, ale kiedy pierwsza, a potem druga pacjentka wybudziły się bez kłopotów i bez wyraźnego uszczerbku na zdrowiu, wpadły w zachwyt. Okrzykom "O, Boski" i "Królu, mój Królu" nie było końca. "I ty to tak sam, tymi ręcami, bez niczyjej pomocy, te gałeczki, guziczki, pokrętełka poustawiać umiałeś, coby onych pacyjentów naszych wentylowała maszynka?" "Ja tak zawsze, to proste" - skromnie reagowałem na te objawy radości nursowatej.

Jednego im tylko nie powiedziałem. Jak to zrobiłem. Po co im to wiedzieć? Zwłaszcza, że to naprawdę proste. Ale, jak to mówią bracia zza Buga - mniej wiesz, lepiej śpisz. A anestezjolog powinien dbać o dobry sen, nieprawdaż?

____________________________
*) (ang.) Platforma Wiertnicza (taka na morzu)

niedziela, 4 grudnia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego netu

Trudno mnie wkurzyć; wyprowadzenie mnie z równowagi jest zadaniem na skalę 13 pracy Heraklesa, możliwe, ale wyczerpujące. A tu, patrzcie, udało się. I to komu? Takim jednym z TT.

Dostarczają mi internet, tak się to nazywa. I nie powiem, dostarczają. Chyba taczkami, w porcjach mi dowożą. Stają na rogu ulicy i przez lejek wlewają do kabelka.

Bosz kundra ileż można czekać na otwarcie strony?! Standardowa WP albo się otworzy, albo wyświetli komunikat, że cuś tam nie tak z połączeniem. A debilna Vista podchwytuje temat i przymilnie pyta, czy zdiagnozować problem?

Udało mi się jakoś przedrzeć do strony jednej pani, co ja lubię czytać. Najpierw było biało, potem były listki, potem listki zniknęły i pojawiła się trawka. Wreszcie tekst. Najpierw bez tła, potem myk-myk, jako ten ślimak wyścigowy - jest tło. Przeczytałem. Naszło mnię, żeby dać komentarz. Otwarło się okienko, akurat miałem czas nastawić czajnik, zacząłem pisać. Nie jestem mistrzem szybkopisania na klawiaturze, bukwy stawiam jednak poradnie. Wysyłam. Nic. Jeszcze dłuższe nic. Zalałem kawę, wróciłem i mam. "Za długi czas oczekiwania. Komentarz nie został zamieszczony." Qubwa. Jeszcze raz. Napisałem. Skopiowałem do podręcznego. Wysyłam. To samo, "za długi czas...". Jeszcze raz. Otwieram okienko komentarza, wklejam tekst z podręcznego. Wysyłam. Dopiłem kawę. "Za szybko napisałeś, uznałem cię za spam. Spadaj." Oki doki. Jeszcze raz. Otwieram okienko komentarza, wklejam tekst z podręcznego, czekam trzy minuty, wysyłam. Czas na pójście po nową kawę. Wracam. "Filtr antyspamowy zablokował twój komentarz, bo posyłasz go trzeci raz." No, w mordę jeża.

Poszedłem na stronę Zieloną. Ładowała się 2 minuty 34 sekundy. Liczyłem. Były tam dwa filmiki - bez szans na oglądnięcie.

Wróciłem do poprzedniej strony. To samo. Z nudów, czekając na to, aż się załaduje, otwarłem tę stronę w ifonie. I tu zonk! W ifonie (korzysta z 3G, nie z netu) są zupełnie inne komentarze. Mojego nadal nie ma, ale te, które mam w komputerze to nie te, które są w ifonie. Internet2?!

Dlatego przepraszam, że mało piszę, ale dopóki nie zrobią tej nowej linii, co to ją obiecali listownie, to mi idzie powoli.

Dobranoc.