wtorek, 20 marca 2012

Szaman Galicyjski i sprawa kolejna listy zabiegów

Krótkie doniesienie z frontu zachodniego - bez zmian, ale weselej.

Barbie wpisała pacjenta, któremu Żeglarz, jeden z naszych chirurgów szczękowych, miał usunąć wrośniętą lewą dolną siódemkę, na listę zaglądania do jelita grubego (flexi-sig). Niby też przewód pokarmowy, tylko z drugiego końca, o co robić raban.

Gość trochę się zdziwił, że przed wyrwaniem zęba nursy chcą mu zrobić wysoką lewatywę. Udało mu się wyrwać.

Chyba nie pasował Barbie do całości obrazu, bo wszyscy znieczulani przeze mnie dzisiaj wczoraj, bez względu na płeć, mieli grupę krwi 0(+), a on był A(+). Cudak.

Miłego dnia.

piątek, 16 marca 2012

Szaman Galicyjski i sprawa czytactwa.

Szamani czytają. Często i dużo. Taki nawyk mają. Czytają różne teksty, napisy, ulotki, drogowskazy i ogólnie dobrze się z tym czują.

Ostatnio siedziałem przy długaśnym zabiegu. Ból istnienia spowodowany był tym, że zapomniałem mojego kundla i nie miałem co czytać. Przejrzałem instrukcje obsługi sprzętu, czwartą stronę karty znieczulenia, wprowadziłem dane pacjenta do pamięci monitora i nic, nadal nuda. Oczy rwą się do czytania, a tu nie ma co. Z pudełka na leki wygrzebałem ulotkę dołączaną do jednego z użytych przeze mnie preparatów. I wpadłem w zachwyt.

Lek nazywa się Anectine (R). Produkuje go Glaxo-SmithKline. W eRPe występował pod nazwą zwyczajową scolina. Nazwa międzynarodowa Suxamethonium chloride.
To fajny lek. Jak go zapodać człowiekowi dożylnie to jego mięśnie szkieletowe, poprzecznie prążkowane, robią się wiotkie i nieruchawe. Zaczyna się od mięśni oczu a na przeponie kończy. Człowiek zapodany leży wiotko jak szmaciana lalka i nie oddycha. Pozostawiony sam sobie z wolna sinieje, do granatu włącznie. Na polskich i czeskich pudełkach było ostrzeżenie - do użytku TYLKO przez anestezjologów, z doświadczeniem i sprzętem do udrażnienia dróg oddechowych i prowadzenia sztucznej wentylacji. Na ukejskich nic takiego nie jest napisane. Za to w środku jest pół ulotki... dla pacjenta.

Zaczyna się od:

Przeczytaj uważnie, zanim zaczniesz używać tego leku.

Skoro to do pacjenta to moim zdaniem powinni dodać: "zastanów się też, czy powody, dla których chcesz popełnić samobójstwo są naprawdę takie ważne".

I dalej:

Zatrzymaj tę ulotkę. Może będziesz musiał przeczytać ją jeszcze raz.
Jeśli masz jakieś dodatkowe pytania - zapytaj doktora, pielęgniarkę lub innego pracownika sali oparacyjnej.
Jeśli jakikolwiek objaw uboczny wystąpi w nasileniu poważnym lub jeśli zauważysz jakiś objaw, który nie został opisany w tej ulotce, proszę, powiedz o tym doktorowi, pielęgniarce lub innemu pracownikowi sali operacyjnej.

Jeżeli dostałeś dawkę większą, niż należało, natychmiast poinformuj o tym lekarza lub pielęgniarkę.

Ten wpis jest fajny głównie dla anestezjologów. Uwaga dla pozostałych - wyobrażacie sobie wiotkiego jak szmata pacjenta (najczęściej w głębokiej narkozie PRZED podaniem Anectine), który studiuje ulotkę i zgłasza uwagi o nadmiernej dawce? Za mojej młodości mówiło się: byczo!

Miłego dnia.

środa, 14 marca 2012

Szaman Galicyjski i sprawa PC - przyczynek do tematu

PC /political correctness/ to po naszemu "poprawność polityczna". Że niby mamy mówić i myśleć tak, jak każe Rozwinięte Społeczeństwo Które Kocha Każdego. Na ten nieskomplikowany przykład nie wolno powiedzieć komuś, że jest grubasem. Albo, że jest gupi. Wolno mówić tylko miłe i słodziutkie rzeczy, co na dłuższą metę pozwoliło nam wyprodukować małolaty robiące sobie słitaśne fotki na FaceZbook'u i innych portalach społecznościowych.

PC jest bardzo trudnym w utrzymaniu zwierzem. Nie dość, że głupie to jak but, to jeszcze kapryśne i wymagające.

Będąc młodym szamanem na rubieży przychodzi raz do mnię pacjęt..

Niezupełnie. Skończyłem właśnie znieczulenie do jednego zabiegu i odwiozłem półśpiącą i wdzięczną pacjentkę na wybudzeniówkę, poczem ruszyłem na przedoperacyjną po następną, kiedy natkłem się na zbiegowisko podekscytowanych nursów płci żeńskiej. Jak każden jeden anestezjolog, chętny do niesienia pomocy, nawet wbrew pomaganemu, zatrzymałem się i zacząłem przysłuchiwać o co biega. Szybka mowa w wykonaniu zaaferowanych kobiet w narzeczu kornwalijskim jest dla mnie niezrozumiała, zatem poprosiłem grzecznie o wyjaśnienia powoli, dużymi, drukowanymi literami.
- No, Szaman, problem jest. W przedoperacyjnej jest pacjent, który przyszedł tu celem obejrzenia mu jelita grubego od środka.
- Codzienna codzienność - wzruszyłem ramionami parafrazując pewnego Prezesa. - Każden nasz chirurg wrazi mu z zadek instrument i się popatrzy. W czem problem?
- Oj, Szamanie, ty to czasem jak dziecko we mgle. Problem w tym, że najsampierw trzeba mu owo wnętrze wyczyścić, bo inaczej chirurg podwójnie g... zobaczy. Znaczy w sensie dosłownym g... i w sensie diagnostycznym g... .
- To mu zróbcie lewątywę i po sprawie.
Zbiły mnie z tropu, bo każdemu przed badaniem lewatywę się robi, zatem co jest?
- Otóż tu jest haczyk. Pacjent waży 164 kilo...
- To wiadereczko wody więcej, nie bądź chytrus...
- ...i powiedział, że na basenie siedzieć nie będzie, bo to jego godności osobistej despekt czyni. Nie mówiąc o tem, że w zadek mu się wpija boleśnie.
Spojrzałem chyba nie dość przytomnie, bo zerknęły na mnie jak na kogo niekumatego.
- No przecież jak na naszym kibelku delikatniusim takie 164 kila usiędzie to do imętu połamie.
Ot, szczerą prawdę nursa gada, jak na spowiedzi. Sprzęt łazienkowo-ceramiczny delikatny mamy, z najlepszej irlandzkiej porcelany, model Belfast. Pacjent zresztą przyznał się, że w domu ma specjalny stelaż z kątowników zespawany, który nad muszlą ustawia, żeby sprawę załatwić bez demolki wodno-kanalizacyjnej.
- To niech z domu przywiezie i po sprawie.
Myślałem, że to ja taki mądry jestem, ale one też na to wpadły, tylko, że pacjent przywieźć nie przywiezie, bo to mu też despekt na honorze czyni, bo musiałby po ulicy z domu do auta, a potem z auta do naszego Centrum, na oczach wszystkich przechodniów ze shitstelażem chodzić. Honor pacjenta rzecz podstawowa i nie możemy tego odeń wymagać.
- Aktualnie przed szpitalem psychiatrycznym, oddalonym o rzut beretką od nas, robią wiosenne porządki i ukryte w krzaczkach żywopłotowych ławki naprawiają. Deski zdjęli, zostały tylko betonowe szkielety. Jak mu tu lewątywę zrobicie to dolecieć zdąży, a że ławki na 300 kilo są liczone, to spokojnie mu jeszcze z naddatkiem starczy. Tylko mu jakiś szpadel dajcie, żeby potem zakopał, bo wstyd będzie.
Innego pomysłu nie miałem, a i zabieg przecież czekał, więc pomknąłem jak dziki ślimak do swojej roboty. Nie wyglądały na przekonane.

Minęł mało wiele czasu, pacjentka mi usnęła pogodnie marząc o słonecznej plaży i spacerze z psem, kiedy na salę cichutko wsunęła się jedna z nurs.
- Szaman, ja mam prośbę. Możesz napisać, że pacjent nie kwalifikuje się do zabiegu oglądania wnętrza z przyczyn anestezjologicznych?
- Ja?! Po pierwsze, to nie mój pacjent. Po drugie, macie chirurga..
- Ale ten zlecenie przyjął, termin wyznaczył, teraz nie może się wycofać.
Tak, jemu głupio, a ja będę bzdury wymyślał i własnym, nieskalanym nazwiskiem firmował.
- Nie - mówię - nie da rady. Na jakiej niby podstawie, przecież nawet go nie znieczulam do tego.
- Oj, Szaman, wymyśl coś. Ty taki mądry jesteś... - Oczy Kota w Butach ze Szreka to był mały pikuś przy jej wzroku.
Siedzę, tępo patrzę przed się*) i nie daję się przekonać. PC, gadzina jedna, górę nad zdrowym rozsądkiem i właściwą oceną sytuacji, bierze. Zamiast napisać "spadaj, boś za gruby, a poza tym utrudniasz" mam zmyślać jakieś nieistniejące powody, żeby tylko chorej PC stało się zadość. Aż tu nagle... dostrzegłem małą tabliczkę znamionową na stole operacyjnym, a na niej...
- Nie - powtarzam - nie napiszę. Ale Kolorectal może napisać. Patrz! - pokazuję jej tabliczkę. - Tu jest napisane, że nośność jest do 130 kilogramów. Stół gościa nie utrzyma, a to jest wbrew zasadom bezpieczeństwa i higieny pracy. Ot, co!
Napisałbym, że radości, uściskom i całusom nie było końca, ale Najmilsza czytuje. Dość na tym, że odesłały pacjenta do dużego szpitala. Obawiam się, że i tam stoły są podobne, ale może w leżeniu na podłodze badanie da się wykonać? Nadal jednak pozostaje problem lewejtywy, ale to już - na szczęście - nie mój problem. I czy honor pacjenta na podłodze nie ucierpi? A godność osobista lekarza badającego na tym poziomie?

Chorym jest, że grubemu nie można powiedzieć, że jest gruby, czarnemu, że jest czarny, głupiemu, że jest głupi.

Zastanawiam się, czy nie wydrukowac tego i nie powiesić przed wejściem.



Miłego dnia.

__________________________________
*) Szaman nigdy nie patrzy tępo. Nawet jak patrzy tępo, to dostrzega najmniejsze szczegóły z otaczającego go Wszechświata.

środa, 7 marca 2012

Szaman Galicyjski i sprawa edukacji.

Dwa poprzednie wpisy opanowała Św. Procedura, córka Wielkiego Brata, bo pomagająca mu w kontrolowaniu i rozliczaniu opieki medycznej. Z tym, że nie tylko w medycynie zagościła Święta Procedura. Pojawiła się na ten nieskomplikowany przykład w edukacji.

Pamiętam czasy, kiedy w Liceum, do którego chodziłem*), samo szkło i aluminium, profesorowie uczyli nas lepiej lub gorzej, my zaś uczyliśmy się, lepiej lub gorzej, a potem zdawaliśmy maturę. Jeśli Pani Profesor Janina B. powiedziała po przeczytaniu mojego wypracowania z polskiego, że jest dobre, to znaczyło, że jest dobre. OK, w Jej subiektywnym odczuciu, ale Jej odczucie wystarczało, jako gwarancja, że wypracowanie jest dobre. A teraz?

Teraz nie ma profesorów, tylko wytyczne. Sam widziałem. Pod każdym tematem, cała strona zapisana drobnym drukiem. "Jeżeli uczeń użył w wypracowaniu słów: "azaliż", "poniekąd" i "pustostan" należy dodać mu jeden punkt; jeśli użył słów "d..a" i "zajebisty" - odjąć dwa punkty." Znowu Święta Procedura bierze górę i Wielki Brat patrzy. Współczesny profesor nie może mieć w pełni własnego zdania, wyczucia tematu, wychwytywania niuansów i smaczków. Ma postępować zgodnie z wytycznymi. Podobnie zresztą mają matematyczy, którzy nie patrzą na to, czy poprawny jest wynik i tok myślenia, ale czy są one zgodne z założeniami twórców zadań.

Zamiast egazminów, będących nie tylko sprawdzianem wiedzy, ale i rozmową pomiędzy Mistrzem i Uczniem, w których można uzgadniać stanowiska, omawiać kwestie z różnych stron i ogólnie być ludźmi mamy testy, okienka odhaczone w komuterze i bezmyślne przyswajanie nie wiedzy, ale cyferek i danych, bez konieczności ich zrozumienia. Każdy, kto zdawał testy wie, że nie są one sprawdzianem tego, co wiemy i jak myślimy, ale naszej pamięci do dupereli.

Przyznam się tutaj, że do dziś (nie)pamiętam pytania z testu z pediatrii, ale wiem, że jeśli przychodzi do lekarza matka z trzyletnim dzieckiem to "F - wszystkie powyższe". Giełda.

W komentarzach do wpisu dwa oczka w tył, Marysia pyta - czy warto wobec tego studiować 6 lat, aby potem jak małpa wykonywać tylko punkt po punkcie procedury?

Cały kłopot z procedurami polega na tym, że one nie są same w sobie głupie lub niepotrzebne. Dam tu przykład. Napiszmy procedurę namalowania "Bitwy pod Grunwaldem". Da się? Da. Zaczniemy od tego jakie zgromadzić materiały (farby, rozpuszczalniki, pędzle, palety, te takie metalowe, którymi się rozprowadza farby olejne, płótno). Potem jakie potrzebne są modele ludzkie, zwierzęce i przedmioty z epoki itp, itd. Do tego momentu procedura jest bardzo pomocna. Ale samo malowanie, sama sztuka wymyka się procedurze! Jak zapisać: Wielki Mistrz - bieli cynkowej 20 dkg, czerni - 10 dkg, ugru jasnego - 15 dkg, sieny palonej - 30 dkg, błękitu paryskiego - 2 dkg, czerwieni - 17 dkg? I co? Da się? Ano, nie.

Podobnie jest w medycynie. Procedura jest pomocna, ale nie zastępuje doświadczenia i wiedzy. Doświadczenie zaś zdobywa się na błędach popełnianych z braku doświadczenia. I moim zdaniem innej drogi nie ma. Ja mogę używać pism Świętej Procedury, bo wiem kiedy i na ile mogę od niej odstąpić. Ktoś, kto tego nie wie i kurczowo trzyma się Pisma, będzie popełniał błędy. To tak jak z jazdą na rowerze. Widzieliście na pewno filmiki na YouTube z wariatami, którzy jeżdżą nawet po płotach, poręczach i innych całkowicie do tego nie przystosowanych miejscach. Oni wiedzą co należy zrobić. Tyle, że najpierw jeździli tak jak reszta, po płaskim. I wywracali się, jak reszta, na tym płaskim. Dopiero trening (czyli doświadczenie) pozwolił im na więcej. Na to jednak trzeba czasu.

Świat pędzący do przodu i równocześnie wymuszający unifikację postępowania wszystkich i wszędzie, świat wyznający kult Świętej Procedury, córki Wielkiego Brata, świat wsadzający nos gdzie się tylko da - to coś okropnego.

Mimo wszystko, dobrego dnia.

___________________________
*) bo ja do Liceum chodziłem, na dwóch nogach. Teraz się "uczęszcza".

wtorek, 6 marca 2012

Szaman Galicyjski i sprawa pierwszej pomocy

Obiecałem historyjkę ilustrującą "proceduralne podejście do sprawy" (PPdS).
Rzecz dzieje się we wczesnych latach pięćdziesiątych nad polskim morzem. Lud pracujący miast i wsi odpoczywa na wczasach zorganizowanych przez FWP. Wśród licznych relaksujących się wczasowiczów są także dramatis personae, które ważne będą dla dalszego ciągu. Pozwólcie, że ich przedstawię: Wczasowicz - szczupły, w średnim wieku, lubiejący się napić, a na plaży zwłaszcza, w czarnych, dystyngowanych dynamówach, skórzanych mokasynach i skarpetach; Małżonka - w wieku podobnym, nieco przy kości, w kostiumie kąpielowy, z falbankami i fikuśnym kapelusiku; Doktór - były armijny chirurg, szpakowaty, noszący się prosto, acz z wdziękiem; Tłum Wokoło - jak to tłum.

Wczasowicz popijał sobie piwko, być może wzmocnione, ale o tym historia milczy, i wylegiwał sie na słoncu. Obok wylegiwała się Małżonka. Parędziesiąt metrów na zachód od nich wylegiwał sie Doktór. Pomiędzy nimi, wokoło nich i gdzie indziej wylegiwał się Tłum Wokoło. Było pięknie. Do czasu, kiedy Wczasowicz postanowił pokazać Małżonce, lub komuś z Tłumu Wokoło, jaki wspaniały z niego pływak. Wypowiedział zatem słynne Jedne z Ostatnich Słów: "Potrzymaj mi piwo" i rzucił się w odmęty Bałtyku.

Z przyczyn, nad którymi do dzisiaj radzą i spierają się historycy, popis mu nie wyszedł. Nie jest jasne do końca, ale przyjmuje się, że zalała go fala, a woda, która wdarła się do jego gardła spowodowała odruchowy kurcz głośni. Są też tacy, którzy przyjmują, że powodem było gwałtowne oziębienie rozgrzanej słońcem skóry i skurcz naczyń prowadzący do wzrostu oporu naczyniowego i przemieszczenia krwi do naczyń żylnych i nagłe obciążenie serca. Są oczywiście i tacy, nieżyczliwi, którzy twierdzą, że pływać nie umiał. Dość na tym, że dramatycznie wymachując rękoma poszedł pod wodę. Małżonka patrzyła na to spokojnie, pewna, że to część pokazu (choć nieżyczliwi twierdzą, że kierowały nią inne, bardziej zbrodnicze intencje), jednak, kiedy nie wypływał przez jakiś czas, ani w miejscu, w którym zniknął pod falami, ani w pobliżu, podniosła alarm. Paru przedstawicieli Tłumu Wokoło zareagowało należycie i zaczęli przeszukiwać dno Bałtyku. Pokrótce, choć owa krótka trwała parę minut, wyciągnęli blado-sinawe ciało Wczasowicza. Tłum Wokoło zaczął gęstnieć, robić rejwach, Małżonka rozpoczęła krzyki rozpaczliwe i to zaalarmowało Doktora, który opodal czytał książkę i jadł jabłko, obierając je starannie ze skórki, bo nie miał jak go umyć, a higieny trzeba przestrzegać nawet, a może szczególnie, na plaży. Przebił się zatem przez Tłum Wokoło, co udało mu się tylko dlatego, że nie przyznał się, iż jest lekarzem i użył łokci. Zobaczył jak najbardziej rozwinięty przedstawiciel Tłumu Wokoło wykonuje sztuczne oddychanie metodą Silvestra, czyli wymachuje bezwładnymi kończynami górnymi leżącego na wznak topielca, który chwilę temu był Wczasowiczem. Doktór, jak wspomniałem, był armijnym chirurgiem, co to na niejednej sali operacyjnej chleb jadał, pełnym werwy i potrafiącym podejmować szybkie decyzje z następowym wprowadzaniem ich w życie.

Tu mała dygresja: w owym czasie ryzyko operacji było dużo większe niż dzisiaj. Od czasu do czasu dochodziło do tragicznych sytuacji, a których u pacjentów leżących na stole operacyjnym zatrzymywało się krążenie, czyli serce przestawało bić. Zewnętrzny masaż serca nie był popularny, nawet praktycznie nieznany wielu, zatem mając otwarty brzuch chorego, chirurg jednym cięciem otwierał od dołu przeponę i uciskał serce bezpośrednio, wielokrotnie z bardzo dobrym skutkiem. Zatem nasz Doktór niewiele myśląc zawrzasnął "wszystkie won mnię stąd!" i trzymanym w ręku nożem, którym obierał jabłko, otwarł Wczasowiczowi brzuch wzdłuż lewego łuku żebrowego, przeciął przeponę i rozpoczął bezpośredni masaż serca. Ku wielkiemu zdumieniu i oburzeniu Tłumu Wokoło. Pewnie miałby własny nóż wbity gdzieś w organizm, ale nagle Wczasowicz zakasłał i zaczął oddychać, a po chwili nawet otworzył oczęta, niezbyt, rzecz jasna, przytome i coś wybełkotał. Jest to pośredni dowód na to, że miał kurcz głośni, który zapobiegł dostaniu się wody do płuc. Ktoś przytomy popędził do telefonu, zawezwano karetkę i ta, wyobraźcie sobie - przyjechała. Niestety, wyposażenie Nysek oznaczonych niebieskim krzyżem nie obejmowało sprzętu chirurgicznego, co w dalszym ciągu tej historii będzie miało kapitalne znaczenie. Pacjenta załadowano na nosze i błyskając niebieskie-niebieskie ruszono w te pędy do szpitala. Niestety, zanim karetka tam dotarła, Wczasowicz zmarł, mimo, że Doktór pojechał z nim i próbował jeszcze raz masażu, a dostęp miał już gotowy.

Wykonano sekcję zwłok. W jej wyniku patolog ustalił, iż "pacjent zmarł skutkiem wykrwawienia do jamy brzusznej, co było następstwem uszkodzenia tętnicy piersiowej wewnętrznej spowodowanej raną zadaną ostrym narzędziem w okolicy lewego łuku żebrowego". No, tak. Kiedy kroił Wczasowicz z zatrzymanym krążeniem, krwawienia oczywiście nie było. Kiedy wrócił - było, ale widzieć go nie mógł. Nasz Doktór trafił do aresztu, oskarżony o umyślne zabójstwo. Tłum Wokoło przepytany na okoliczność zeznał, iż widział, jak Doktór rzucił się z nożem na Wczasowicza, pokroił go na oczach wszystkich i wsadził mu łapę do klatki z piersiami. Czapa, panie dziejku, czapa. Na nic zdały się próby obrony Doktora, że ratował życie i że to obowiązek lekarski. W uzasadnieniu wyroku podano, że lekarz nie ma prawa rozpocząć zabiegu (w tym przypadku otwarcia jamy brzusznej i klatki piersiowej), którego nie jest w stanie ukończyć (zatamować krwawienia), a jego wiara w fakt, że karetka pogotowia wyposażona jest w podstawowy sprzęt chirurgiczny pozostaje bezpodstawna, jak każda wiara.

Smutne, prawda?

Pocieszę Was, moi drodzy. Doktór nie dostał czapy. W odwołaniu od wyroku jego adwokat podniósł fakt zatrzymania krążenia, które w owych czasach było jednoznaczne ze zgonem. Skoro Wczasowicz, jak to mówią, "nie krążył", czyli jego serce nie pracowało - był martwy! Zatem Doktór kroił, na oczach całego Tłumu Wokoło, zwłoki. I mógł dostać najwyżej rok za zbeszczeszczenie zwłok w miejscu publicznym. I dostał, w zawieszeniu, bo działał w stanie wyższej konieczności, czego dowodem przejściowe, co prawda, ale zawsze, przywrócenie Wcasowicza do życia, bo serce przez dobrą chwilę mu biło.

To było pierwsze zwycięstwo Świętej Procedury. Dla prawników liczą się bowiem definicje i (nieznane jeszcze wtedy) Procedury. Towarzyszki Procedury? Obywatelki Procedury? Nie wiem.

Z tą optymistyczną myślą zostawiam Was, mili moi i Ciebie, Cre(w)master, bo to dla Ciebie historia.

poniedziałek, 5 marca 2012

Szaman Galicyjski i sprawa legendy o Świętej Procedurze

Myśli szamańskie błądzą po świecie realnym i nierealnym też. Ponieważ zaś duch ulatuje, kędy chce, także i mój unosi się swobodnie na granicy obu tych światów. Co daje okazje do przemyśleń, nie zawsze mądrych i nigdy nie trzymających continuum.

Mój blogowy przyjaciel, Cre(w)master tutaj i w poście poprzednim opisał ciekawą historię. Owa natchnęła mnie do pewnych przemyśleń. Bardzo społecznych, zresztą.

Społeczeństwo bowiem próbuje przejąć kontrolę nad jednostką wmawiając owej jednostce, iż bez opieki społeczeństwa reprezentowanego przez państwo, jednostka skazana jest na chaos, niebezpieczeństwo i śmierć. Na poparcie tych tez podaje obronę kraju poprzez tworzenie i utrzymywanie wojska, zapewnienie ładu wewnętrznego poprzez utrzymywanie sił policyjnych oraz prokuratury i sądownictwa, ale też organizowanie szkolnictwa na wielu poziomach, opieki zdrowotnej i tp, i td. Jak realizacja wyżej wymienionych zadań wygląda w praktyce każden jeden widzi. Poza mediami różnego autoramentu. Przejęcie tej kontroli obejmuje zarówno określenie celów, bo "ja lepiej wiem, czego ci trzeba i co dla ciebie jest dobre" jak i nadzór (czytaj: wymuszenie) takiej realizacji celów, żeby można było je zunifikować, rozliczyć, sprowadzić do wspólnego mianownika, a przy okazji zatrudnić szwagra i wujenkę na państwowej posadzie. I tak powstaje nowa religia i jej kapłani.

Spróbuję wykazać to na przykładzie św. Procedury.

Kiedyś, dawno temu, medycyna była sztuką. Byli lepsi i gorsi artyści, a także pozbawione talentu indywidua, ale moje pokolenie pamięta jeszcze Tych Wielkich, profesorów, którzy uczyli nas nie chirurgii, interny czy czego tam jeszcze, ale medycyny. Takiej humanistycznej, w której "chory" to był przymiotnik w wyrażeniu "chory człowiek", bo człowiek był podmiotem.

Wraz z postępem wszystkiego w każdym kierunku, ze wskazaniem na te gorsze zwłaszcza, w medycynie pojawiły sie dwa zjawiska. Pierwszym była bezradność urzędasów wobec sztuki medycznej. Bo jak policzyć i zmierzyć sztukę? Jak porównać dwóch lekarzy-artystów? Próbowano wielu sposobów: wyleczył czy nie, był miły czy nie, miał biały fartuch czy nie? Bez żadnego biurokratycznego efektu. Składowych było zbyt wiele. Zatem do diabła ze sztuką. Medycyna stała się rzemiosłem. Pojawiły sie tabelki, w tabelkach ptaszki, instrukcje, raporty, podliczenia. Jak w fabryce gwoździ. No, to jedno z głowy - powiedziały biurokraty.
Drugim zjawiskiem było stale rosnące zapotrzebowanie na "świadczenia medyczne", bo przecież tak można było już mówić, skoro wykonywali je rzemieślnicy. Tu problem był poważniejszy. Nauka sztuki medycznej zajmowała całe życie, bo i najstarsi lekarze spotykali na swej drodze chorych ludzi, którzy stanowili dla nich zawodową zagadkę i rozwiązanie jej pozwalało im czasem na formułowanie całkiem nowych myśli i rozwiązań. Każdy z nich, zapytany o to, jak powinno się kształcić lekarzy, odpowiadał "kluczem jest doświadczenie". Z tym, że obróbka tego klucza z surówki trwała bardzo, ale to bardzo długo. To musi się dać przyspieszyć - uznały biurokraty. I wpadły na wspaniały pomysł. W ciemnościach swoich gabinetów ukuły spisek. Najpierw wybrały spośród śmiertelnych najpiękniejszą kobietę, utrefiły jej włosy, położyły makijaż firmy na A lub O, przyoblekły w zwiewną szatkę kusą tu i ówdzie i postawiły na piedestał. Następnie zwabiły tam owych starych i mądrych profesorów, w większości mężczyzn, więc łasych na kobiece wdzięki i oznajmiły, że oto przed nimi nowa święta. Święta Procedura. A ofiara dla niej jest spisana dokładnie każda czynność wykonywana przez tych starych i siwych mężów, wraz z dokładnym opisem każdego, najmniejszego kroczku. I starcy dali się nabrać. Na wyprzódki pisali algorytmy postępowania w każdej, najmniejszej nawet czynności. A za grubą zasłoną rzeczywistości biurokraty zacierały ręce. Po czym pozbierały karteczki, przepisały starannym pismem i rozdały różnym ludziom, którzy właśnie tylko co ukończyli kształcenie w różnego typu szkołach medycznych, głównie w Zawodowych Szkołach Medycznych (zwanych dawniej Akademiami Medycznymi). Ci, żądni wiedzy i pałający chęcią natychmiastowego dorwania się do pacjentów, ale nie posiadający żadnego doświadczenia, rzucili się na Prawdy Objawione Św. Procedury i zaczęli podług nich leczyć. A mając sukcesy w jakich 80% uznali, że umieją tyle, co ci starzy siwogłowi profesorowie. Kiedy zaś w pozostałych 20% coś poszło nie tak, to groźni panowie w kapeluszach i prochowcach pytali tylko o jedno: "czy postępowałeś dokładnie tak, jak nakazała Św. Procedura?" Jeśli odpowiedź była twierdząca, panowie w płaszczach uśmiechali się życzliwie i znikali. Biada natomiast tym, którzy nie mogli udowodnić, że nie odstąpili na krok od słów świętej. I tak młodzi pojęli, że Św. Procedura jest ich patronką, biurokraty miały swoich "specjalistów" bez zbędnego czekania na to, aż zdobędą doświadczenie, a poza tym mogły liczyć i kontrolować wszystko do woli. Tylko zdrowy rozsądek zniknął gdzieś w cieniu wielkiego posągu Świętej Procedury.
To właśnie widać w historii opisanej przez Cre(w)master'a. Ważne w niej jest, czy były zachowane procedury, czy przestrzegano przepisów, zapisów i czy wszyscy mieli regulaminowe buty. Jak w instrukcji obsługi Świętego Granatu Ręcznego w Monty Pythonie. W ten sposób Pan Prokurator, który o medycynie wie niewiele ponad nic, może stawiać i wycofywać zarzuty; Sąd może ferować wyroki i wszyscy (no, prawie) są szczęśliwi.

W latach pięćdziesiątych zdarzyła się dziwna historia, która przewrotnie ilustruje działalność Świętej Procedury. Ale tę historię opowiem jutro..

sobota, 3 marca 2012

Szaman Galicyjski i sprawa doniesień ze stawu

Życzliwie donoszę Szanownym Czytaczom i Wpadaczom, że sprawa, o której pisałem wcześniej, a dotycząca stawu w moim ogródku i żab je (czasowo) zamieszkujących ma ciąg dalszy.

A ciąg dalszy wygląda tak:


Najsampierw wybuliło skrzek ponad wodę.


Potem pojawiły się takie... plemnikopodobne... ino czarne... obrzydlistwa.



I pełno tego tu!

Życzę miłej wiosny.