środa, 21 września 2011

Szaman Galicyjski i sprawa wagarów

Wagary. Dawno już zapomniałem co to. O swoich nie pamiętam, to było w tamtym tysiącleciu, a wagary Tygryska na szczęście odbywały się w Polsce. Dlaczego na szczęście? Bo w Ukeju...

W Ukeju dziecko nie idzie samo do szkoły. To znaczy może, ale na odpowiedzialność rodziców. W każdym innym przypadku, a znacie to z mnóstwa filmów, które pokazują, jak mamuśki odwożą dzieci do szkoły i odbierają je po zakończonych zajęciach, należy dziecko do szkoły dostarczyć. Można też przekazać je kierowcy specjalnego, żółtego autobusu, który odwiezie je do szkoły i przywiezie z powrotem.

Jeśli dziecek nie trafi do szkoły to już jest poważniej. W latach 2005-2009 skazano na areszt 55 rodziców, za zaniedbanie w przypilnowaniu, żeby dziecko trafiło do szkoły. Pierwszą osobą aresztowaną była Patrycia Amos, która przesiedziała 60 dni za to przestępstwo. Jej dwie córki, 15-letnia Emma i 13-letnia Jackie ze szkoły w Banbury zrobiły sobie wagary. Dwa lata później dostała kolejne 28 dni, tym razem tylko za Jackie, bo Emma nigdy już nie poszła na wagary.

Ostatnio jeden z członków parlamentu oświadczył, że dodatkową karą będzie odebranie zasiłków na dzieci. "Spośród tych, którzy chodzą na wagary rekrutują się ci, którzy potem popełniają przestępstwa. Zatem jeśli rodzice nie chcą dopilnować, aby dziecko poszło do szkoły, nie zasługuja na to, aby społeczeństwo dawało im wsparcie finansowe" - oświadczył.

Co się tu wyrabia...

poniedziałek, 19 września 2011

Szaman Galicyjski i sprawa pewnej ingerencji

Sprawa z firmą dostarczającą internet do szamańskiego wigwamu rozwija się, korespondencja krąży,  rozmowy telefoniczne są częste, ale nadal nic z nich nie wynika.

Zastanawiam się, czytając ukejską prasę, nad pewnym problemem. Otóż wszyscy wiemy, że istnieje coś takiego, jak przemoc w rodzinie. Mąż bije żonę, żona męża, a oboje biją dzieci. Albo wykorzystują je seksualnie. Albo głodzą. I wtedy sprawa jest jasna - odebranie praw rodzicielskich czy wyrzucenie agresywnego małżonka za drzwi spotykają się z pełnym społecznym poparciem. Ale jak daleko może i powinna sięgać ingerencja społeczeństwa, reprezentowanego przez organizacje rządowe, samorządowe czy społeczne, w życie rodzinne? Od którego miejsca rodzicielski klaps jest już przemocą i wymaga pomocy z zewnątrz? Kto i na jakiej podstawie ma decydować kiedy pobyt w rodzinie stanowi paradoksalnie dla dziecka niebezpieczeństwo i grozi mu złymi konsekwencjami na całe życie? Czy w ogóle da się wyznaczyć jasną i akceptowalną granicę co jest a co nie jest normą?

Stawiam te pytania, bo w ukejskiej prasie opisano przypadek rodziny z siedmiorgiem dzieci. I te dzieci, co akurat nie takie tu rzadkie, są otyłe. Znacznie. Jedenastolatek ważący 104 kg jest znacznie powyżej 97 percentyla, podobnie jego dziesięcioletnia siostra ważąca 78 kg. Pozostałe dzieci miały nie gorsze osiągi. Trzy lata temu w życie tej rodziny, mającej w sumie siedmioro dzieci (wszystkie powyżej 97 percentyla) wkroczyli pracownicy socjalni. Powodem była skarga wniesiona przez jednego z młodszych synów, że ojciec uderzył go w czoło. Późniejsze dochodzenie wykazało, że skarga była naciągana, bo chłopiec uderzył się sam o grzejnik. Po zbadaniu sytuacji rodzinnej pracownicy socjalni postawili ultimatum (bo inaczej tego nazwać chyba nie można), że jeśli dzieci nie wrócą do prawidłowej wagi, czwórka najmłodszych zostanie im odebrana i przekazana do adopcji. W raporcie czytamy: "poza jednym, wszystkie dzieci cierpią na nadwagę. Pouczono rodziców w sprawach diety, ale bez skutku, umówione spotkania z dietetykami zostały zignorowane."
Rodziców zobowiązano do posłania dzieci na lekcje tańca i piłki nożnej. Rodzina została umieszczona w dwupokojowy mieszkaniu, w którym mogli pomieścić się tylko z trojgiem dzieci naraz, pozostałe przebywały w rodzinach zastępczych. Warunki podobne były do tych z Big Brother'a - stały nadzór i obecność pracownika notującego zachowania rodziców i dzieci. Kiedy siadano do posiłku pracownik ten notował ile i czego jedli. Punktualnie o 23:00 wszyscy mieli być w łóżkach. Mimo, że to waga dzieci była kluczowym problemem, w raporcie znalazło się wiele innych przykładów złego postępowania rodziców. Dla naprzykładu - trzyletni brzdąc "raczkował bez nadzoru" i "próbował brać do ust różne niebezpieczne przedmioty". Fakt, że mieszkanie było jednopoziomowe, a wszystkie dzieci biorą różne rzeczy do ust był bez znaczenia. Ojciec nie wytrzymał tego stałego nadzoru i przeprowadził się do innego mieszkania. Kiedy matka z dziećmi szła go odwiedzić "złamała zasadę poddania obserwacji" ile i czego jedzą. Także kiedy młodsza z córek zasnęła w mieszkaniu ojca i pozostała tam całą noc, okazało się, że złamała "zasadę bycia w swoim łóżku o 23:00". To wystarczyło do uznania, że okres obserwacji nie przyniósł poprawy i czwórka młodszych dzieci została przekazana do rodzin zastępczych.

Ja wiem, że nadwaga jest groźna. Statystyki mówią, że za 20 lat ponad 26 milionów dorosłych Brytyjczyków będzie otyłych stwarzając poważne problemy zdrowotne. Otyli spędzają 50% więcej czasu w szpitalach, krócej pracują, krócej żyją, cierpią na poważne, przewlekłe choroby, których leczenie jest bardzo kosztowne. Rozumiem też, że jeśli rodzice biją dziecko lub je głodzą to sytuacja jest jasna. Jasnem jest też, że przekarmiania dzieci nie można traktować jako "przypadkowego". Trzeba zarobić pieniądze, kupić i ugotować jedzenie i podać dziecku.

Czy zatem można przyjąć, że rodzice tych dzieci, działając wspólnie i w porozumieniu, z premedytacją szkodzili swoim dzieciom? Czy interwencja służb socjalnych i tak wielka ingerencja w życie tej rodziny (czemu nie innych?) była uzasadniona dobrem dzieci?

Gdzie jest granica, o którą pytałem na początku. Ktoś wie?

wtorek, 13 września 2011

Szaman Galicyjski i sprawa pewnej Zielonej Pani

Z dostępem do internetu beznadziejnie. Strony ładują się po parę minut, przeczytanie blogów zajmuje cały wieczór, napisanie jednego komentarza trwało (wraz z umieszczeniem go na stronie) 23 minuty!!
Ale nie poddaję się, walczę dalej.

Tej Zielonej Pani, której napisałem komentarz przesyłam poniższy kawałek. Bo fajny. I optymistyczny.
I lubię tę, co go śpiewa. No.



Poproszono mnie o tekst, a żem dobry z natury, proszę:

Nothing's impossible I have found
Przekonałam się, że nie ma rzeczy niemożliwych
For when my chin is on the ground
I kiedy zaryję dziobem w glebę
I pick myself up, dust myself off, start all over again
Zbieram się, otrzepuję z kurzu i zaczynam od nowa

Don't lose your confidence if you slip
Nie trać wiary jeśli się przejedziesz
Be grateful for a pleasant trip
Bądź wdzięczny za miłą przejażdżkę
And pick yourself up, dust yourself off and start all over again
Pozbieraj się, otrzep kurz i zacznij wszystko od nowa

Work like a soul inspired till the battle of the day is won
Pracuj jak natchniony*) póki nie wygrasz
You may be sick and tired but you'll be a man my son
Może ci się chcieć rzygać ze zmęczenia, ale będziesz, synu, kimś**) 
Don't you remember the famous men who had to fall to rise again?
Czy nie pamiętasz tych wielkich ludzi, którzy musieli upaść, by podnieść się znów?
They picked themselves up, dust themselves off and started all over again
Pozbierali się, otrzepali kurz i zaczęli wszystko od nowa.

________________________
*) wolałbym "natchniona", ale linijkę potem jest "synu" - musiałem zrezygnować.
**) ale będziesz, synu, gość! - zabrzmiało mi dobrze, ale seksistowsko. Za długo w Ukeju?