środa, 27 sierpnia 2014

Szaman Galicyjski i sprawa show cd.

Samochody są piękne. Miło popatrzeć na błyszczące karoserie, poczytać o osiągach, pomarzyć o jakimś Jaguarku...
Ale w tym show nie o to chodziło tak na prawdę. Chodziło o parę... tę najprawdziwszą, z epoki pary i żelaza. Może nie aż z okresu Stephensona, który rozpoczął budowanie maszyn parowych w 1812, a pierwszy odcinek kolei wykorzystującej energię parową zbudował w 1814, ale tuż po...

Na początek jednak coś, co powstało przed parowozem Stephensona - Dyszący Diabeł.


Teraz już walce i lokomotywy drogowe. Locomotive to zresztą też nazwa wymyślona przez Stephensona.
Mają ich w Anglii mnóstwo. Działają, jeżdżą, czasem samodzielnie po drogach, czasem na lawetach z pokazu na pokaz. Wszystkie wypieszczone, błyszczące, buchające parą i dymem. Obudziły we mnie małego chłopca i tylko wpojone we mnie wychowanie nie pozwalało mi na stanie z rozdziawioną buzią i gapienie się cały dzień na te wszystkie cudowności.


Wyglądają jak powiększone zabawki. Bawią się nimi chłopcy duzi...


i mali, którzy także zarówno prowadzą te kolosy jedną ręką. Zwróćcie uwagę, jak rozwiązany jest układ kierowniczy. Super prostota.


Niektóre wyglądają jak jarmarczne świecidełka, na przykład ta...


...i ta.



Dbają o nie całe rodziny.


nawet małe dzieci.

Wyposażenie "kokpitu" wydaje się być standardowe.


Mniej więcej.



Były też wozy strażackie, nie wiem czemu kojarzące mi się z przewoźną bimbrownią.


A samych walców jest ze czterdzieści...


A jak ktoś chciał mieć takie cudo, a nie miał miejsca na zaparkowanie go przed domem, mógł wystąpić z miniaturką. Cieszyły się wzięciem nie tylko u dzieci, które z wprawą kierowały tymi pojazdami...


ale i wśród dorosłych, bo któż potrafił by się oprzeć pokusie, żeby pojeździć sobie takim sprzętem?


Cud, miód, ultramaryna! Choć tu akurat czerwień.

Piękny show. Pięknisty. Warto było pojechać na (prawie) drugi koniec Kornwalii. Do tego buła z pieczoną wieprzowiną z sosem jabłkowym, pinta cydru, zapach rozgrzanej oliwy, dymu z palenisk i puff-puff-puff z epoki królowej Victorii.

Ech, łza się w oku kręci. Patrząc na te sapiące kolosy i entuzjazm właścicieli jestem w stanie zrozumieć, czemu każdy z tych pojazdów ma własne imię. Bo te maszyny mają duszę i poza tym, że są maszynami są dziełami sztuki, nie tylko inżynierskiej ale i artystycznej. Można je kochać.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Szaman Galicyjski i sprawa kolejnego show

Co robi praworządny i bogobojny Brytyjczyk w słoneczną niedzielę? Już wiecie - idzie na Show.
Nie inaczej było i z nami. Zwłaszcza, że show był parami. Nie, znaczy się był parowy.
Z tym, że najpierw nie para, a benzyna i ropa. Na zachętę.

A w tle muzyczka jak ze starego fotoplastikonu. Kto to jeszcze pamięta...? Ja pamiętam bardzo dobrze, bo rokrocznie, kiedy przyszedł czas letniej kanikuły, wraz z Rodzicami jeździliśmy do Zakopanego. Tamże, na Krupówkach był ON. Fotoplastikon. I obowiązkowo odwiedzaliśmy go co roku. Za naszej ostatniej bytności parę fotek było nawet, trudno w to dziś uwierzyć, kolorowych. Do dziś pamiętam zakurzony zapach przyciemnionej sali, skrzypienie podłogowych desek i wpatrywanie się w lornetkopodobny wizjer.
- Widziałeś to?! - pytałem brata, który starszym będąc i bardziej zapoznanym ze światem odpowiadał zlekka znudzonym głosem:
- Jaha. Dalej są lepsze.


Takie cudeńka były ze trzy. A od tyłu - miechy, pompki, bębenki, srebrzyste, wirujące walce. Z jak kto wpatrzy się w napisy na pudełkach, to i najnowsze przeboje odnajdzie.


Pierwszoklaśne, chciało by się rzec.

Tuż za żywopłotem inne cuda ludzkiego wyrobu. Także przepiękne.



Autobusy, którymi pewnie Agatha Christie jeździła wymyślając jak młodej dziewczynie ukraść kolekcję antycznych miniatur w drodze do Charlock Bay w Północnym Devonie*).


A takim to karawanem powieziono ciało Waltera Protheroe z jego domu Leigh House tuż obok Market Basing**).


Tu zjazd rodzinny Austin Morris'ów. Było ich chyba ze trzydzieści, wszystkie w znakomitym stanie.


Nie mogło zabraknąć tego modelu. To jakby nie zaprosić na wiejski show lorda z pobliskiego manor house.


I jego dziadka, rzecz jasna, który może troszkę stetryczały, ale przecież jeszcze pamięta wojnę burską.


Dobra, przyznaję, ten jest mój. Prawie. Ale chciałbym...


Znaczki przynależności klubowych mają być solidne, nie jakieś tam kalkomanie na szybie. Fuj...


Niektóre modele zaskakiwały zastosowanymi rozwiązaniami chłodzenia powietrzem...


...lub prostotą w urządzeniu deski rozdzielczej. Dało się bez GPS, ABS, ASO, PZU i PZPR? Dało się.


Z gości zagranicznych wystąpili Citroen, też posiadający ciekawe chłodzenie komory silnika...


...oraz marzenie każdej Barbie - takim do ślubu, ech, niech cała wieś zazdrości!
Uważnym oglądaczom zdjęć chciałbym zwrócić uwagę na fakt, iż każdy prezentowany model ma w lewym dolnym rogu przedniej szyby kółko z rejestracją i opłaconym podatkiem czyli każdy z nich jest dopuszczony do ruchu. Po prostu - śliczności wy moje. Działające, sprawne, romantyczne. I bardzo, bardzo brytyjskie.

A za dwa dni kolejna foto-relacja. Będzie na co popatrzeć. Serio serio.


_______________________
*) Agatha Christie, Poirot's Early Cases, Double Sin.
**) Agatha Christie, Poirot's Early Cases, The Market Basing Mystery

piątek, 8 sierpnia 2014

Szaman Galicyjski i sprawa inhalerów

Teatrzyk Jednego Pacjenta
przedstawia dramat

ASTMA

Scena przedstawia preop room. Siedzą Pacjent i Szaman Galicyjski. Pacjent czeka na operację. Szaman Galicyjski zbiera krótki wywiad przed zabiegiem. Patrzy w trzymane w ręku papiery.

Szaman
- Napisałeś w kwestionariuszu medycznym, że masz astmę i używasz inhalerów.
Pacjent
- Tak.
Szaman
- Używasz ich codziennie?
Pacjent
- Nie, nie codziennie. Tylko wtedy, kiedy są potrzebne.
Szaman
- A jak często ich potrzebujesz?
Pacjent
- Codziennie.

Kurtyna

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Szaman Galicyjski i sprawa bikersów

W Ukeju lud jest nastawiony społecznie. O ile dla mnie, wychowanka ustroju, w którym przymiotnik "społeczny" odmieniano przez wszystkie przypadki i rodzaje, skojarzenia są raczej śmieszno-negatywne, o tyle tutejsi gromadzą się i tworzą mnóstwo grup, całkowicie społecznych, kierowani poczuciem wspólnoty i chęcią robienia czegoś razem.
Najmilsza zarządziła wyjazd aprowizacyjny do T. Nie wiem co prawda jak chce zjeść nabyte dwie bluzki (bawełna i len) i parę butów (skóra), ale mnie w to nie wciągnie nawet w godzinie głodu.
A w T., na samym prawie środku Cytrynowego Nabrzeża, co? Ano to:


Dodać skrzydła i będzie Czerwony Baron jak nic.


Lusterko, gałka biegów, czacha... tylko ten błotnik trąci jakoś Spidermanem...


Były też wersja armii naziemnych...


...z wyraźną sugestią, żeby nie śledzić.


Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie!


Były też trochę bardziej seksowne(?) i zwariowane


tradycyjne...

i całkiem normalne.

Ot, obrazek z brytyjskiej niedzieli.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Szaman Galicyjski i sprawa pokazywania

Co robi porządny, obywatelsko nastawiony (innych nie ma) Brytyjczyk w - według prognoz słoneczną - sobotę, nawet jak niebo zaciągnięte chmurami i co jakiś czas pada deszcz*)?

Idzie na Show. Takich Show jest sporo w okolicy. Dla nietutejszych wyjaśnienie - Show jest mieszanką jarmarku, wesołego miasteczka, wystawy zwierząt gospodarskich i/lub psów, konkursem koni wierzchowych, ekspozycją narzędzi i maszyn rolniczych, pasz dla zwierząt itp, itd. Ze wskazaniem na stoiska rzemieślniczo-usługowo-spożywcze w wykonaniu ludności miejscowej i z okolicy nie przekraczającej promieniem ok. 100 mil.

W okolicy Liskeard, w czymś co nazywa się Merrymeet, na kilkudziesięciu hektarach łąk i pastwisk w ostatnią sobotę odbył się lokalny Show. Bliższe prawdy będzie "jeden z okolicznych".

Najmilsza się wystawiała razem z koleżankami z Centrum Dobrego Samopoczucia, zatem po brytyjsku pojechałem z nią i choć pierwotnie miałem wrócić do domu i spokojnie spędzić sobotę w towarzystwie PS3 tęsknić za nią - zostałem i łaziłem po deszczu i Show.

Parę migawek poniżej. Zdjęcia nie są najlepszej jakości, bo lało i miałem tylko komórkę.


Taki mieli traktory. Końcówek było więcej. Były też żółte z kopareczkami na końcach.


Rodzice prezentowali swoje dzieci. Stroje bardzo eleganckie - obowiązkowe.


Sami też się prezentowali w obowiązkowych mundurkach.


Zawsze znajdzie się jakaś czarna owca.


Niektóre próbowały się kamuflować.


Roger! Ty byku krasy!


Kury są tu duże i tłuste...


...a koguciki jakby tak nieco mizerne i wyskubane.


Miejscowy źwierzostan wspomagały najemne lamy i alpaki.


Coś dla dzieciaków.


A tak wyglądał Craft Tent czyli wystawa miejscowych wyrobów i usług. Biżuteria, kiełbaski, dżemiki, obrazki (w tym na szkle malowany), rzeźby w drewnie i mydełka oraz świece zapachowe. Dla każdego coś małego.


Lub dużego. To nie jest malowanie, to jest futerko. Trochę takich tu jeździ, także na samochodach.


Przygrywały lokalne kapele. Zmiana co 2 godziny. Od Bacha do rock-and-rolla.


Można było też wziąć udział w wyścigach kłusujących osłów. Mam na myśli te czworonogie. Nie były to zresztą takie zupełne osły, bo od czasu do czasu stawały okoniem i pani organizatorka pędziła z marchewką, żeby je przekupić i zachęcić do dalszego biegu.


A to najfajniejszy koński ogon na wystawie. (foto Najmilsza, wiadomo)

Do tego hamburgery, kiełbaski, curry, pies**), wata cukrowa. No alcohol! Gdyby nie ulewa byłby to bardzo udany, brytyjski dzień. A za tydzień następny show jakieś 50 mil stąd, a potem następny i następny... Tak przez całe lato.

_______________________________
*) czyt.: solidnie leje, ale w normie dla tego miejsca
**) pies (wym. pajs) to zapiekanki w lub pod ciastem a nie psy.