niedziela, 30 października 2011

Szaman Galicyjski i sprawa młodych lekarzy

Dzisiejszy wpis, nieco lżejszej natury, jak to w weekend, dedykuję Młodej Lekarce, Adeptowi Sztuki oraz wszystkim nie wymienionym tu z nicka, młodym lekarzom i o.m.c. lekarzom płci obojga.

Oto list starego lekarza do młodego. Z książki  Country Doctor. Autor: Dr Michael Sparrow.
Tłumaczenie moje.

Drogi Kolego,

zamierzasz zatem zostać lekarzem. Pozwól, że udzielę Ci paru rad.

1. Oglądaj każdy odcinek "Na dobre i na złe". Dwa razy. Są wspaniałe. Zachwyć się bohaterami i ich oddaniem pracy. Ekscytuj się zdolnościami diagnostycznymi. Ciesz się z ich sukcesów i współczuj w porażkach. Zadziw się, że mają tylko jednego pacjenta na tydzień. Policz, ile razy każde z nich uśmiechnęło się w kolejnym epizodzie. A potem zlekceważ wszystko, co widziałeś. W prawdziwym życiu to tak nie wygląda.

2. Dużo ćwicz. Sugerowałbym bieganie po schodach dziesięć godzin dziennie. Zapamiętaj uczucie na końcu każdej przebieżki i przyzwyczaj się do niego. Nazywamy to wyczerpaniem - od dziś będzie Ci towarzyszyło do końca Twojej kariery.

3. Zapisz się do kółka teatralnego. Ćwiczenia tam pozwolą Ci zachować na twarzy wyraz zatroskanego profesjonalisty, za którym będą ukryte Twoje prawdziwe myśli - "Jeśli uda mi się spławić tę babę z żylakami w ciągu pięciu minut, wciąż mam szansę na jedngo seta w tenisa przed obiadem".

4. Kup sobie bardzo duże lustro. Codziennie ćwicz przez sześć godzin, aż będziesz umiał powiedzieć "och, to tylko wirus" lub "wiem, jak się pani czuje", nie wspominając o "pełno mam takich przypadków" nie chichocząc bezradnie.

5. Spędzaj jak najwięcej czasu w cyrku. Jeśli to możliwe - podróżuj z nim, jeśli nie - zwróć szczególną uwagę na gościa robiącego tę sztuczkę z dwudziestoma talerzami wirującymi na patykach (i nie daj się zniechęcić nawet jeśli rozpoznasz w nim litewskiego linoskoczka). Zapamiętaj, jak szybko orientuje się, który z talerzy wymaga natychmiastowej pomocy. A zanim wyjdziesz, wejdź do klatki z lwami. Nie jest to, co prawda, to samo co poczekalnia na SOR w deszczowy, poniedziałkowy poranek, ale uwierz mi, że będziesz blisko.

6. Zacznij palić i wytrwaj w tym. Jakkolwiek źle by się działo, zawsze będziesz mógł sprawić sobie przyjemność ze dwadzieścia razy na dobę.

7. Zacznij ćwiczyć cewnikowanie samego siebie i zapisz się na kurs "Własnoręczne wykonywanie lewatywy". Dzięki temu nauczysz się jak postępować z administracją opieki zdrowotnej.

8. Przyzwyczaj się do picia wina marki Wino i taniej gorzałki. To wszystko co dostaniesz od wdzięcznych pacjentów.

9. Pozwól, aby każdy Twój posiłek wystygł i stężał. Poproś bliskiego przyjaciela, aby dzwonił do Ciebie z jakąś bzdetą za każdym razem, kiedy wchodzisz do gorącej wanny lub polska drużyna ma strzelić decydującego gola i naucz się żyć z nieuniknienie związaną z tym frustracją.

10. Kup sobie poradnik "Jak się rozwodzić". Niech nie zwiedzie Cię fakt, że nie jesteś jeszcze żonaty. Będziesz - a potem nie będziesz.

11. Czytaj kolumny polityczne w dobrych gazetach. Musisz stać się doktorem od wykręcania kota ogonem*) równie dobrym jak doktorem medycyny.

12. Spraw sobie najbardziej niewygodne łóżko na rynku. W ten sposób nie będziesz żałował, że musisz wstać w mroźny, zimowy poranek.

To jest moje dwanaście przykazań. Jak powiadał mój stary nauczyciel łaciny "naucz się, przetraw i powtarzaj do woli".
A kiedy wszystko inne zawiedzie, przyjrzyj się beztroskim obliczom starszych kolegów. Popatrz, jak cieszą się i radują życiem, podziwiaj ich beztroskie poczucie humoru. Pomyśl, że prawie nie widzieli rodziny przez całe swoje zawodowe życie i zobaczą ich po przejściu na emeryturę. Ty też będziesz kiedyś miał dzieci...
A pewnego dnia spotkamy się razem na pogrzebie. Oby nie był to Twój pogrzeb.

Twój Starszy Kolega.
__________________
*) w oryginale "spin doctor"

czwartek, 27 października 2011

Szaman Galicyjski i sprawa dzisiejszej Rzeczypospolitej

Szukając danych do bloga znalazłem na stronie Rzeczypospolitej taki kwiatuszek.

Przejrzeli szyfr okulistów

Michał Kadłubowski 27-10-2011, ostatnia aktualizacja 27-10-2011 12:54 

 Metody statystyczne, znane z kryptografii i tłumacza Google Translate, posłużyły do złamania XIII-wiecznego szyfru.
Zespół amerykańskich i szwedzkich specjalistów, pod przewodnictwem Kevina Knighta, profesora Uniwersytetu Południowej Kalifornii, zdołał odszyfrować manuskrypt datowany na drugą połowę XIII w.
Przechowywany w Berlinie rękopis, zwany szyfrem Copiale, okazał się opisywać obrzędy oraz kodeks sekretnego stowarzyszenia rytualnie zainteresowanego okulistyką.
Pismo zapisane zostało za pomocą 90 różnych symboli, w tym liter alfabetu łacińskiego.  Z pomocą kryptografom przyszedł algorytm komputerowy oraz metody oparte na modelach statystycznych, podobne do tych wykorzystywanych przez komputerowe systemy automatycznego tłumaczenia.

Chyba celowo wyłączyli możliwość komentowania. Co prawda ja tych okulistów od dawna podejrzewałem o jakieś niecne sprawki, ale żeby aż tak od XIII wieku, to, qurna, nie.

Dobranoc.

P.S. Zapytam nieśmiało, czy to aby nie szło o okultystów?

wtorek, 25 października 2011

Szaman Galicyjski i sprawa nowego

Idzie nowe. Zaczęło iść dwa tygodnie temu, ale dopiero dziś zobaczyłem nowe na własne oczy. Miało postać, której z nikim pomylić nie można. Nowy chirurg, taki od uszów, gardłów i krtań. Nabzdyczony bożek sal operacyjnych.

Dwa tygodnie temu zaczął przyjmować w poradni. Od razu zaczął wprowadzać swoje (nie)porządki. Na ten nieskomplikowany przykład nie dawał pacjentom do podpisania zgody na zabieg. Dostałem parę takich historii chorób i nikt nie potrafił mi powiedzieć co właściwie ten gościu chce pacjentowi zrobić. Oglądaliśmy w parę osób, część znała się na medycynie, część rozumiała anglijskij, ale i tak nie udało się nam ustalić. Wezwany na konsultację dr Googiel też.

Dziś grzecznie poprosiłem, żeby tak nie robił. Bo my wolimy wiedzieć co planuje, a ja to będę mógł dobrać znieczulenie bardziej dogodne dla wszystkich - jego, pacjenta i mnie też. Popatrzył na mnie jak na robala i powiedział, że nie będzie, bo on w swoim szpitalu to tak robi i nigdy nikt mu nie miał tego za złe. Spróbowałem mu podsunąć myśl, że nie jest u siebie w szpitalu, ale dość bezczelnie powiedział, że rozmowę uważa za skończoną. Zacząłem go nie lubić.

Pierwszy pacjent miał ciśnienie 215/105. Sorry, mate, I can't... *) Entek zaczął coś bulgotać, ale dziewczynki pokazały mu, że za pierwszej bytności u niego pacjent miał 205/110. Więc czemu nie trzyma się procedur? Dlaczego nikomu nie powiedział? Co sobie w ogóle myśli?
- No, nie mówiłem, bo pytałem czy leki jakieś bierze, to powiedział, że nie.
To i ciśnienie ma, jakie ma. Pacjent z zaleceniem kontaktu z dżipem poszedł do domu.

Drugi miał mieć mikrolaryngoskopię. Entek zażyczył sobie specjalnej rurki, takiej cienkiej (5mm) z duuużym balonem. Nursy popatrzyły na niego jakby zażądał gwiazdki z nieba. Dostał japońską odpowiedź Ni ma.
- Jak to ni ma, jak miały być.
Miały? Komuś o tym powiedział?
- No, tak ogólnie mówiłem... Formularz zapotrzebowania UX6/WR142 wypełnił?
- No, nie...
To NI MA!

No i było po liście. Jak już poszedł złorzecząc i sapgulcząc dziewczynki powiedziały: "my też go nie lubimy. A ty, Szaman, jesteś najlepszym anestezjologiem, jakiego miałyśmy w tym szpitalu".

Nie ma takiego złego...


___________________________________
(ang.) Przepraszam, stary, nie mogę...

sobota, 22 października 2011

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego porównania

Zaglądam czasem na strony medyczno-lekarskie produkcji polskiej. Głównie składają się z narzekań pacjentów. Na doktorów, pielęgniarki, doktorów, szpitale, doktorów, apteki, doktorów, NFZ, doktorów, ZUS i Ministerstwo Zdrowia i Wszelkiej Pomyślności. Oraz doktorów, lekarzy, konowałów, łapowników, nienasycone hyeny i w ogóle, że życie jest ciężkie.

Ano, jest.

No i jak to dobrze mają ci "na_Zachodzie", tam to, panie, jest dopiero dobrze. Abo i lepiej nawet.

Ano, nie jest.

Abi, przyjaciel serdeczny, parę razy opisywał detalicznie, jak to w Ukeju wygląda opieka zdrowotna, zwłaszcza podstawowa, znaczy się rodzinna.

Właśnie opublikowano w prasie nie tylko fachowej, zajmującej się różnymi aspektami życia codziennego, takie oto dane.

Co najmniej 12000 (słownie: dwanaście tysięcy) pacjentów umiera w ukejskich szpitalach rocznie z powodu beznadziejnej opieki lekarsko-pielęgniarskiej. Zaznaczę może, niejako na marginesie, że chodzi o szpitale zarządzane przez NFZ, o, pardon, NHS. Przyczyną zgonów jest grypa, nowotwory, zapalenia płuc i inne infekcje, których można (by było) uniknąć, gdyby...

Pomimo ogromnego zwiększenia nakładów na opiekę zdrowotną, od 1999 roku nie odnotowano ŻADNEJ poprawy! Dyrektor grupy Taxpayers' Alliance, Matthew Sinclair, napisał we wnioskach, że "należy korzystać z doświadczeń innych krajów europejskich, w których opieka zdrowotna nie znajduje się pod tak wielkim naciskiem ze strony polityków."

Hmm, ciekawostka, nie?

Raport, zatytułowany "Wasting Lives"*), zawiera porównanie nakładów i skuteczności działania kilku państw Kontynentu, m.in. Niemiec, Francji i Holandii. Według autorów z tego porównania wynika, że w Ukeju w 2008 roku zmarło w szpitalach NHS 11 749 pacjentów, którzy powinni przeżyć i przeżyliby, gdyby trafili do szpitali na Kontynencie. Jest to liczba czterokrotnie przewyższająca ilość zgonów w wypadkach drogowych w tym samym roku. Jako przyczyny tego stanu autorzy raportu podają, że "brytyjska opieka zdrowotna jest zbyt scentralizowana, nadmiernie poddana wpływom polityków i pozbawiaona konkurencji".

Zaprotestowali, oczywiście, przedstawiciele NHS i rządu, wykazując w swoich badaniach i ocenach, że brytyjska słuzba zdrowia jest prawie-że najlepsza w Europie.

Równocześnie pojawił się drugi raport, dotyczący najbardziej wrażliwej, a równocześnie najbardziej bezradnej grupy chorych, czyli ludzi starych. I co się okazało?
Otóż połowa szpitali nie zapewnie tym pacjentom odpowiedniego wyżywienia i picia, w 40% nie zmienia im pościeli i nie traktuje z szacunkiem. Pacjenci "są ignorowani, godzinami oczekując na pomoc w podstawowych czynnościach, takich jak jedzenie, picie czy wyjście do łazienki".

Czyli, może nie jest u nas tak źle? Aż tak źle? A może mamy jak na Zachodzie?

Dobranoc.

_______________________
(ang.) Zmarnowane Życia

czwartek, 13 października 2011

Szaman Galicyjski i sprawa pewnej kuzynki

Każden jeden pacjent, który chce być operowany w naszym najlepszym ośrodku w południowej Anglii musi wypełnić kwestionariusz medyczny. Tamże ma podać, czy aby co mu nie dolega. Proste.

Dziś do wyrwizęba zgłosiła się kobitka. Lat 21, 111 kilo żywej wagi i wpis "dystrofia nerwowo-mięśniowa". Jakoś mi to nie pasowało jedno do drugiego, alem przełknął gładko i poszedłem nawiązać kontakt wzrokowo-głosowy i ocenić, czy aby nie trzebaby jej kajsi-gdziesi odesłać.

Dziewczę rumiane, z wyglądu waga nie kłamała, radosna i jakoś mało wyglądająca na postać zanikową. Przedstawiłem się, zagadnąłem jak droga do naszego Centrum, a jak pogoda i tak dalej. Żadnych zaburzeń mowy, połykania, oddechu nie widzę i nie słyszę. Dobra nasza.

Pytam zatem o jakiego typu dystrofię nerwowo-mięśniową chodzi, bo to taki większy worek jest i sporo się w nim mieści. Tu dziewczę się zacukało i mówi, że nie wie, nie pamięta, mama jej kiedyś mówiła tę nazwę, ale to było dawno i z główki jej uleciało, bo miało co najmniej cztery sylaby. Coś mnię tu zaleciało dziwnie. Jak to, nie pamięta nazwy? Toż przecież taka dystrofia może prowadzić do niekoniecznie przyjemnej śmierci przez uduszenie, a ona nie wie? Nie pamięta?

Zmieniam pytanie: jaki ta choroba ma wpływ na twoje życie codzienne?
Codzienne? A to nie ma, najwyżej trzy, może cztery razy do roku.

Żuchwa mnię spadła z hukiem na podłogę. Dystrofia intermittens? O różnistych rzeczach słyszałem, ale o czymś takim to nie.

A co się dzieje te trzy, cztery razy do roku?

No, jadę do tej kuzynki, bo ona jeździ na wózku.

Okazało się, że dystrofię ma kuzynka. A dziewczę wpisało to do swojego kwestionariusza, bo znudziło się jej odpowiadać 'nie' na każde pytanie. A rodziną trzeba się chwalić, nie?

To tyle na dzisiaj.

poniedziałek, 10 października 2011

Szaman Galicyjski i sprawa róż

Nawet szamanom przytrafiają się dobre chwile. Mam ją! Mam cedeka Okudżawy z piosenkami w jego wykonaniu! Szukałem, szukałem i znalazłem.

Nie ma róż bez kolców. Nie ma na niej Diesiatyj nasz diesantnyj batallion. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Ale i tak się cieszę. A Najmilsza jest zdumiona, że śpiewam (?) razem z nim w oryginale. Zeżarło mi klipa. Dopiero teraz wróciłem z pracy i mogę poprawić.

niedziela, 9 października 2011

Szaman Galicyjski i sprawa zakupów

Sobota. Człowiek mógłby sobie pospać. Abo poszczelać na Playstation. Abo poczytać. Ale nie. Ma jechać nazakupy.

Moja tolerancja zakupów wynosi ca. 45 min 37 sek. Potem nie mogę. Nie wiem czemu coś mnie w środku skręca, powoli wywraca na drugą stronę, posypuje solą i wywraca nazad.

Jak mam coś kupić to najpierw jest "mam", a potem "kupić". Czyli potrzeba wyprzedza pójście gdzieś i kupienie czegoś. Rozpadły mnię się buty, co nie takie dziwne w tutejszym wodnistym klimacie. Następnego dnia poszedłem do sklepu, przymierzyłem, kupiłem i po 30 minutach byłem w domu. Proste? U mężczyzn tak.

Kobieta zasię idzie kupić "coś". Nie ważne co, "coś" jest tylko przykrywką, żeby pójść. Wczoraj usłyszałem "muszę zobaczyć jeden sweterek". Zwlokłem się dwukrotnie - z łóżka i z wolna, w końcu była sobota, i pojechaliśmy. Czemu oglądanie sweterków odbywa się w najdalszym (prawie, jest jeszcze dalszy sklep, ale Najmilsza o nim nie wie) możliwym sklepie?

Zaczęło się od stoiska z wiesielstwami na szyję i do uszu. Pytam grzecznie:
- Czy na tym stoisku widzisz jakikolwiek sweterek?
Spojrzenie typu zero stopni.
- Nie, ale popatrz, to jest fajne.
Dobra. Czekam.
- Chodź, pojedziemy na męskie.
- Na męskim nie ma sweterków. Zwłaszcza damskich.
- Ale może coś będzie.
Coś. Enigmatyczne coś, pod co można podłożyć wszystko. Pojechaliśmy, bo ruchome schody były.
- O rany! Wyprzedaż. Musimy wszystko obejrzeć.
Noż, Jezusku tłuściutki!
- Może kupisz sobie kurtkę? Albo koszulę? Albo spodnie? Patrz, jakie podkoszulki. A marynarkę?
Nie potrzebuję ani kurtki, ani marynarki, ani żadnej rzeczy, która jego jest.
- Przymierz, na pewno będzie dobra.
Mam trzy marynarki, które wiszą w szafie i nie ubrałem żadnej od roku. Mam kupić czwartą, żeby było do pary, czy co? Ze dwa podkoszulki jeszcze nie wyjęte z firmowych opakowań. Ileś tam par spodni.
- Musisz mieć nowe.

Logika kobiecych zakupów biegnie od d..y strony. Kup coś, a ja znajdę dla tego zastosowanie. Oczywiście, że znajdziesz, ale my tak nie myślimy. Potrzebuję czegoś to idę i kupuję. A nie kupuję, a potem się zastanawiam, co z tym zrobić.

BTW Oczywiście, że kupiliśmy "coś". Buty dla Najmilszej i dwa sweterki. To na wypadek, gdyby ktoś pytał czym jest "coś" tym razem.

Niedzielę spędzam w domu. I nie ma uproś.

piątek, 7 października 2011

Szaman Galicyjski i sprawa protekcji

To jest już oficjalnie. Sieć mam, jakbym nie miał, wszelkie zażalenia mogę sobie w słabiznę wsadzić. Lepiej nie będzie. T-T tłumaczy głosem szkockim, że wolno chodzi, bo BT jest złośliwe i specjalnie zakłada ograniczenia, żeby dokopać konkurencji, a BT twierdzi głosem pakistańskim, że nic ich to nie obchodzi, bo linia jest T-T. W związku z tym strony blogowe otwierają się i przewijają minutami, jak ktoś umieści filmik abo i klipa to "żal odwłok ściska", bo odbiór mam jak, nie przymierzając, Wolnej Europy w PRL-u.

Ale miało być o protekcji. Dodam od razu, że chodzi o protekcję płatną i to wcale nie mało. Przyznaję się bez bicia, że to ja załatwiłem sobie tę płatną protekcję*). Za niecałe £7,- miesięcznie, więc chyba nie tak bardzo drogo, mam taką panią, co jakimś sposobem podgląda moje zakupy z użyciem karty kredytowej, a czujna jest jako ten łyżew ostrowłośny. I dziś zadzwoniła do mnie telefonem, że za pomocą mojej karty ktoś-jakiś próbował ubezpieczyć samochód, co to ja go do tej pory nie miałem i w towarzystwie asekuracyjnym, co to ja w nim auta nie ubezpieczam. Zatem ona tę transakcję zablokowała, ale do mnie o ostateczną autoryzację owego zablokowania dzwoni, bo gdyby się okazało, że mam jakiś tajny/ukryty samochód i chcę go gdzieś na lewo ubezpieczyć, to ona zaraz, w te pędy wszystko odblokuje. No proszęż ja kogo! Uratowała mnię kilkaset funciaków, bo ktoś-jakiś całoroczne chciał wykupić, chytrus jeden je..niutki. Pani oczywiście powiedziała, że zawiadomi policję (zapytawszy mnie, czy się zgadzam - a jasne, że tak) i zadała mi parę pytań sprawdzających, czy ja to naprawdę ja. I to było najfajniejsze, bo ma to formę quizu. Dla naprzykładu pani zapytała kiedy się urodziłem. Ale żeby nikt nie podsłuchał wymieniła trzy lata, a ja miałem powiedzieć, która  opcja jest prawdziwa. Pierwsza, druga czy trzecia. A potem powiedziała: "a teraz naduś klawisz w telefonie z numerem miesiąca". Zdałem. "A powiedz, czy znasz którąś z tych osób", i tu wymieniła jakieś trzy nazwiska, a trzecim było nazwisko Najmilszej, a ma je ona dwuczłonowe, typu Skrzypczyk-Brzęczyszczykiewicz. Po przeczytaniu, dość poprawnym, imienia, panią zamuliło, zawiązało jej język w trąbkę i po trzeciej próbie powiedziała: "drugi człon jest podobny do twojego**), a pierwszego nie wymówię". I zaczęliśmy się oboje śmiać, bo test napotkał na poważne kłopoty językowe. Zmianiła pytanie na "czy mieszkałeś kiedyś w okolicy" i tu trzy nazwy miast, w czym najlepsze jest to, że jedną z opcji odpowiedzi było "w żadnym z wymienionych".

Kosztem dodatkowym jest to, że moja karta kredytowa przestała istnieć i czekam na nową. Cieszę się jednak, że oną płatną protekcję mam, bo właśnie zwróciła mi się z nawiązką.

To tyle na dziś.


__________________________
*) Privacy Guard Protection sie to nazywa, bo "protekcja" to w angielskim "ochrona", nie to co możnaby pomyśleć
**) tu trudno jest wytłumaczyć, że nazwisko kończące się na -a jest tym samym nazwiskiem, które kończy się na -i, w zależności od płci.