niedziela, 25 kwietnia 2010

Szaman Galicyjski i sprawy zaległe

O tym miało być 10 kwietnia, ale wtedy nie wyszło.
Nie pisałem na blogu nie z ogólnego, wiosennego lenistwa, ale mielimy gości. To znaczy my mieli gości, ea nie rozdrabnialiśmy ich mechanicznie. Odwiedzili nas mianowicie Tygrysek z Prezesem.

Pojechaliśmy pokazać im, jak żyli tutejsi. W każdym razie ci, co mieli kasę. Oglądaliście może taki brytyjski serial "Upstairs, downstairs"? To taki właśnie dom, choć nie ten, w którym kręcono serial pokazaliśmy naszym gościom. Ten nazywa się Lanhydrock.

Dom jest co prawda bardzo wiktoriański, ale zbudowano go dużo wcześniej. Jak to często bywa w historii zmieniano go i przebudowywano wiele razy. Nazwa pochodzi od Św. Hydroca (?), który był irlandzkim misjonarzem w Kornwalii. Tereny te należały pierwotnie do klasztoru Św. Petroca w Bodmin, ale kiedy Henio VIII w 1530-tych latach skasował zakony, kupił je Sir Richard Robartes, cieszący się powodzeniem bankier z Truro*). Kto ciekaw dziejów domu - to proszę tu (ang.). Ja ograniczę się do paru fotek, słonecznych i wiosennych, co niespotykane w Kornwalii.

Pod imponującą bramę wjazdową można podjechać starym samochodem.

Ogrody są prześlicznie utrzymane i bajecznie kolorowe. To z tyłu po prawej to kościół z XII w.

Do przycinania tych cisów zatrudniana jest specjalna grupa ogrodników.

W tym gabinecie pracował administrator majątku.

Natomiast państwo spędzali czas na grze w bilard

po czem panowie udawali się na cygaro do palarni

natomiast panie do pokoju herbacianego tuż przy buduarze pani domu

Sypialnia pana domu była osobną, dla zachowania wiktoriańskiej przyzwoitości. Podoba mi się ten patent do czytania książek, szkoda, że nie mam nań miejsca.

natomiast mógł pan niewidocznie dla służby odwiedzić małżonkę idąc przez wspólna łazienkę

Kuchnia była imponujących rozmiarów, a takie naczyńka są moim małym marzeniem


Kącik do przygotowywania warzyw /poniżej/. Była też specjalna mleczarnia, serownia, maślarnia (? - tak by to było po polsku, bo chyba nie maselnica)

Natomiast służba mieszkała tak. Przykładowy pokój męskiego służącego, znajdujący się w osobnym skrzydle, z dala od pokojów kobiecych.


A stąd, z okien Wielkiej Galerii, można było spoglądać na bramę i wypatrywać oczekiwanych gości.

Pozdrawiam, następnym razem inna atrakcja Kornwalii, raczej dla panów (choć jakby tak pomyśleć, kto brał w tym udział...?)

_______________
*) jak ma przed nazwiskiem 'sir' to bankier, gdyby nie to, byłby lichwiarzem. Pożyczał na duży procent.

piątek, 23 kwietnia 2010

Szaman Galicyjski i sprawa ataku na Kolorektala

Dziś, z samego rana, bez żadnych znaków ostrzegawczych i z naszej strony prowokacji, nursy zaatakowały znowu. Tym razem Kolorektala.
Atak, jak zwykle, był podstępny i przyjacielski, jak wizyta Schleswig-Holstein w 1939.
- Kolorektal, twoja pacjentka wypiła w południe szklankę wody. Będziesz robił kolonoskopię?
- Tylko wodę wypiła?
- Tak.
- Tylko szklankę?
- Tak.
- To będę.
Za późno zobaczył to radośnie roześmiane oblicze obnażające ostre kły. Próbował jeszcze wessać napowrót to, co powiedział, ale było już za późno. Ostre kły wbiły mu się w łydkę.
- A policy i Święta Procedura mówią, że przed badaniem nie można pić przez sześć godzin!
- No, tak, ale przecież nie będziemy czekać sześć godzin! Jest piątek i wypadnie nam czekać do szóstej, a potem jeszcze sam zabieg, następnie czekać, aż minie sedacja... ósma niewyjęta.
- A policy i Święta Procedura mówią...
- Wiem, co mówią, ale ja to zrobię.
- Nie możesz zrobić, bo Święta Procedura...
- Słuchaj, o co ci chodzi? Mnie szklanka wody nie przeszkadza, bo to tylko badanie, a nie zabieg. Pacjentka czekała ponad dwa tygodnie, jak mam ją teraz odesłać do domu?
- Będziesz świnią, Kolorektal, jak ją odeślesz. Zwłaszcza, że jak mówi, nikt jej nie powiedział, że nie wolno pić.
- No, to dawać ją tutaj i jedziemy.
- Ale policy i Święta Procedura mówią, że nie możesz. Bo sedacja do zabiegu traktowana jest jak znieczulenie ogólne i nie możesz jak piła.
To, co przemknęło teraz w głowie Kolorektala nie nadaje się do publikacji. Kiedy mi to powtarzał potem, nawet on mówił trwożliwym szeptem.
Zresztą, pewnie i tak by mi wycięło w tekście. Ostatnio czytałem recenzję z jakiegoś filmu i natknąłem się na taki oto fragment: "młoda kobieta zako/censored/e się w...". Boskie!
- SZAMAN!!!
oryg. jap.:
- Z niewysłowioną radością moje uszy niegodne, aby przebywać w Twoim pobliżu,  będą słuchać twojego niebiańskiego głosu, którego muzyka piękniejsza jest nad trel słowika czarującego swą pieśnią zalany światłem pełni księżyca sad, pełen kwitnących wiśni nad spokojną tonią stawu kryjącego wielkie czerwone ryby, szlachetny Kolorektalu!
tłum. na pol: - Czego?*)
- Czy Pentazocyna to sedacja?
- Nie.
- Pewny jesteś?
- Według tutejszego narodu - nie. Jestem pewny.
Kolorektal zastrzygł uszami. W stronę pewnych już zwycięstwa nursów poleciała rakieta ciągnąca za sobą smugę dymu i iskier.
- To ja to zrobię bez sedacji. Tylko w analgezji**).

Szybki zwód i ustąpienie pola, na chwilę, żeby za ścianą przejrzeć słowa Świętej Procedury. Tam nic o samej analgezji nie ma. Stopniowanie jest inne: bez niczego, w sedacji, w sedacji i w znieczuleniu. Ale samo znieczulenie? Quźwa (czy jak to tam po kornwalijsku). Powrót w szranki, mniej już pewny.

- Ale nie możesz, bo sześć godzin... Święta Procedura...
- Słuchaj, przychodzisz do mnie z pytaniem, czy zrobię badanie. Jak mówię, że zrobię, to mówisz, że nie mogę. To jeśli nie mogę, to po co przyszłaś pytać? - Kolorektal już się wkurzył nie na żarty. - Jak nie można to ją odeślij do domu.
- Przyszłam zapytać, czy zrobisz badanie, bo to ty musisz zadecydować i ty ją musisz odesłać.
- Ale ja decyduję, że zrobię badanie.
Już wiedziała, że przegrała, ale na koniec strzeliła focha.
- No, wiesz, Kolorektal, ty niewdzięczny jesteś taki, ja ci chcę tyłek bronić, a ty mi wbrew.
Poszła.
Kolorektal z cicha powiedział do mnie:
- Widzisz, jakie są. Niby przyszła zapytać, ale tak, żeby to na mnie było, że badania nie będzie i to ja będę tym złym, co pacjentkę wyrzucił. A takiego i jeszcze pół. - Pokazał jakiego. - One chcą dokopać babie w rejestracji, że nie przekazała, żeby nie pić sześć godzin. Ale czemu moją nogą?

Ano, właśnie. Czemu?
______________________
*) Skojarzenia na blogu Abnegata i w komentarzach tamże
**) w znieczuleniu

czwartek, 15 kwietnia 2010

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego pogrzebu

Cichutko obiacałem sobie, że tematu nie poruszę, bo wszystko co było do napisania - napisano. Ale Złe Mzimu pod postacią Abnegata*) kazało mi zajrzeć na jego blog, doczytać ostatnie komenty z blogu Green i Morfeusza i muszę się wypowiedzieć. Prosze mi nie przerywać i dać napisać wszystko do końca.

Zgadzam się z Green i Morfeuszem, że to, co w ostatnich dniach dzieje się w Polsce to Wielka Zbiorowa Histeria. Widać to począwszy od p.o. rządzących po komentatorów na blogach. Zaczyna się miło, kończy na wzajemnym opluwaniu (w tym jadem), życzeniu śmierci VII i odsądzaniu od czci i wiary.
Zamiast racjonalnych argumentów dyskusje opanowują emocje (w tym skrajne) i główny temat jakoś znika. Wahadło porusza się od skrajnej "Kaczyński wielkim człowiekiem był" do "g.... prawda, był kartoflem". Z rzadka tylko ktoś próbuje "podzielić" Zmarłego na dwie osoby: człowieka i prezydenta.
Jako człowieka go nie znałem, co najwyżej mogłem wyciągać wnioski z jego postępowania, jako prezydent nie sprawiał na mnie dobrego wrażenia. Ale to są moje prywatne oceny, które z całą pewnościa zostaną zweryfikowane przez czas. Natomiast faktem jest, że zginął będąc "w służbie Rzeczypospolitej", reprezentując mój kraj. Dywagowanie, czy to jego postawa przyczyniła się do katastrofy nic w powyższych faktach nie zmieni.

Jako zmarłemu prezydentowi Rzeczypospolitej należy mu się szacunek płynący z urzędu, na który wyniosły go głosy oddane w wolnych wyborach przez obywateli. Nie głosowałem na niego (z przyczyn technicznych) i nie głosowałbym nań będąc w Polsce, ale to nie znaczy, że nie uważałem go za prezydenta. Przyznaję, że krytykowałem głośno jego decyzje, chichotałem oglądając filmiki na youtube, ale odnosiło się to do jego decyzji i jego zachowania w danym, ujętym w filmiku momencie, a nie do człowieka, jakim był.

Natomiast wqurza mnię to, że na fali Wielkiej Zbiorowej Histerii wypłynęły decyzje tak odległe od szacunku dla zmarłych jak Kraków od Warszawy.

Pomysł z pochowaniem prezydenta na Wawelu, najpierw był plotką, potem pomysłem rodziny zmarłego, potem okazało się, że rodzina tylko się zgodziła, a dopiero od kiedy został zatwierdzony, nagle ma wielu ojców, o czym można przeczytać tu (za: Nomad_FH, dzięki). Zwróćcie uwagę, proszę, na szczerość jednej z wypowiedzi, którą tu przytoczę:

"- Panowie Markowski i Marchewczyk mogą sobie mówić, co chcą. Pomysł z Wawelem skierowano do kardynała Dziwisza wcześniej, niż obaj twierdzą. I to za sprawą działaczy PiS-u, którzy sprawę zaczęli rozgrywać znacznie wcześniej niż w niedzielne popołudnie - mówi "Gazecie" blisko związana z krakowską kurią osoba."

Otóż właśnie - "rozgrywać". Bo teraz ciała małżeństwa państwa Kaczyńskich są elementem rozgrywki. Dziwisz chce zagrać na nosie Glempowi, krakowski PiS warszawskiemu, ktoś inny komuś inniejszemu.
A gawiedź patrzy z rozdziawionemi gęby i klaszcze.

My, Polacy, uwielbiamy emocje. Na nic u nas zimne kalkulacje, chłodna ocena faktow, wszystkich "za" i "przeciw". Podobnie jak z santo subito, które jak się okazało natrafiło i w wersji non-subito na pewne przeszkody. Teraz wersji z Wawelem nikt nie odważy się odwołać, nawet jeśli by przyszło opamiętanie, bo stosunek pozytywny do tej decyzji stał się nagle miarą patriotyzmu. I trzeba dalej brnąć, wymyślać mniej lub bardziej pokrętne wyjaśnienia, szukać wielkości tam, gdzie wielu wątpi w jej obecność. Chyba najlepszym pomysłem w obecnej sytuacji jest to, co powiedział bp. Pieronek, żeby pochować w godnym miejscu, a po czasie przenieść na Wawel, jeżeli byłby taki konsensus społeczny po przeprowadzeniu dyskusji w innym czasie niż żałoba. Pewnie tego konsensusu by nie było, bo kiedy emocje opadną...
Ale czy wystarczyło by nam, Polakom, siły i daru przekonywania, żeby odkręcić to, co tak ktoś namotał?

Przykro mi, że zamiast pożegnać z godnością i dumą tragicznie zmarłego Prezydenta i wszystkie towarzyszące mu w feralnym locie Osoby gramy jego trumną w kulki. Przy okazji wzbijając tyle kurzu, że zniknęły gdzieś te wszystkie towarzyszące mu Osoby.

Mój szamański pomysł? Jeden, wspólny grobowiec na Powązkach (np.), może po czasie jakiś pomniczek nad nim (bo na chybcika nie wypada), dla wszystkich uczestników tego lotu. Bo lecieli razem, razem też zginęli. Niech na zawsze więc zostaną razem.

__________________________
*) w opracowaniu audit "Wpływ Abnegata na mój blog"

środa, 14 kwietnia 2010

Szaman Galicyjski i sprawa odcisku w betonie

Zapraszam! Zapraszam! Zapraszam!
W Bodmin, kornwalijskim mieście, przed szpitalem jest od dziś do oglądania odcisk Szamana w Betonie. Świerzy jak szczypiorek.
Jak do tego doszło? Miałem dziś tylko dwa znieczulenia, reszta szła w lokalce. Zatem musiałem siedzieć w szpitalu, ale jeno jako obstawa dla onych. I czytając blogi osób pomienionych "po lewo" na blogu Abnegata zawędrowałem na blog Morphiusza (aktualnie wespół z Green), a tamże na stronę z komentarzami, a stamtąd na stronę Fronda.pl. Konkretnie zaś na dwie strony. Jedną poświęconą katastrofie prywatnego samolotu, w której zginęło siedem kobiet i siedmioro dzieci oraz na stronę poświęcona katastrofie samolotu prezydenckiego. No i quźwa tak mnie wgniotło w beton, że aż pozostał odcisk, do oglądania, jak kto chce.

Zatem do adremu. Prywatny samolot wiozący kobiety i dzieci na wakacje spadł z nieznanych dotąd przyczyn (podejrzewane jest nagłe oblodzenie lotek) i wszyscy zginęli. Ot, katastrofa. Ale cóż niezwykłego było w tej katastrofie? Otóż wszyscy pasażerowie to była rodzina niejakiego Irvinga Moore 'Bud' Feldkampa III, który "pieniędzy na samolot dorobił się na zabijaniu. Będąc właścicielem największej sieci klinik aborcyjnych w USA Irving Moore 'Bud' Feldkamp III zarobił miliony. Firmę Family Planning Associates kupił cztery lata temu. W należących do niego siedemnastu klinikach w Kalifornii zgładzono więcej nienarodzonych dzieci, niż we wszystkich pozostałych klinikach w tym stanie, łącznie z zakładami Planned Parenthood."
Smaczku tej historii dodaje fakt, że samolot rozbił się na cmentarzu, w miejscu, gdzie "parafianie przychodzą tu często. Ktoś dawno temu zainicjował odmawianie w tym miejscu różańca za ofiary biznesu aborcyjnego: nienarodzone dzieci, ich nieszczęsne matki i wszystkich lekarzy, którzy mają krew na rękach. Obok cmentarnego kościoła postawili symboliczny nagrobek - Grób Nienarodzonego."
Oki, powie ktoś, przypadek. Może ta informacja nie jest specjalnie sensacyjna. Ciekawostka raczej. Za to lektura komentarzy, pochodzących od przepełnionych miłosierdziem i miłością bliźniego, cytujących Biblię i JP2 użytkowników forum - to jest coś.
"Bóg nie ukarał dzieci za grzechy ojca, ale ojca za jego własne grzechy, śmiercią jego dzieci! Życie wieczne w tej perspektywie należy na to patrzeć!" - tłumaczy kubajakub SZARY
Ktos uznał, że może jednak nie, że to nie tak, ale:
"Uważasz, że Bóg jego dzieci i wnuki pokarał śmiercią? Czemu odmawiasz pobytu jego dzieciom w niebie? Być może Bóg zabrał mu dzieci, aby nie uległy one dalszemu zgorszeniu. Popieram wypowiedź kubyJakuba SZAREGO. /Sodalitium Pianum/
Ana Liza szerzej tłumaczy boże zamysły: "Być może Pan Bóg zabierając do siebie całe potomstwo tego abortera właśnie w tym momencie ocalił ich od wiecznego potepienia. Kto wie, czy z czasem nie weszliby oni w świat "wartości" swojego ojca i dziadka. Przecież Bóg nie spał w chwili katastrofy - wybrał najlepszy moment na ich przejście na tamten świat. Samemu zaś aborterowi dał szansę nawrócenia poprzez bolesny wstrząs."
Najlepiej podsumował tę dyskusję Geoffrey: "Mnie się zdaje, że katastrofa samolotu nie była karą dla aborcjonisty. On będzie sądzony i karany, gdy przyjdzie jego czas. Bóg nie odbiera mu szansy na nawrócenie. Katastrofa jest raczej aktem boskiego miłosierdzia w stosunku do jego dzieci, które w przyszłości przejęłyby jego "interes" i nie miałyby szans na zbawienie duszy. Umarły, póki były niewinne. A jesli przy okazji grzesznik się nawróci - tylko się cieszyć."

Natomiast komentarze do strony z informacją o katastrofie samolotu prezydenckiego mówią nie o boskim miłosierdziu dla załogi i pasażerów i nawracaniu sie rodzin, ale o...? Oczywiście, ta pani w czerwonym wygrała! O spisku!
Po stosownej porcji szczerych wyrazów współczucia i troski musieli odezwać się także inni.
Blu49: załatwili Sikorskiego, załatwili i Kaczyńskiego - oczywiście Rosjanie. A może Żydzi żydzi?
ArfurUnandi: Kto odważy się powiedzieć, czy aby podczas remontu samolotu ktoś nie wyświadczył drobnej przysługi Prezydentowi? Czy na pewno remont się udał na 100%, czy ktoś był życzliwy dla Kaczyńskiego tak, jak dla Sikorskiego? Rosjanom nie spieszyło się, żeby pomóc polskim dziennikarzom. Nikt nie dzwonił po służby ratunkkowe.
Beliniak: "Czy ktoś jeszcze wierzy, że to przypadkowa katastrofa? Naczelne osoby w odradzającym się polskim państwie, przeciwnicy komunizmu, przypadkiem giną w drodze do Katynia, gdzie ginęła polska elita?"
Kiedy jeden z komentatorów, Gandalf, próbował jakoś uspokoić towarzystwo: "Ta katastrofa to był bez wątpienia wypadek. Jego skutki będą na pewno bardzo poważne dla polskiego życia publicznego..."
to się dowiedział od Szansonisty, że "Gandalf - gwiazda przenikliwości i nieprzebrana skarbnica wiedzy, posiadł na razie jako jedyny absolutną pewność odnośnie przyczyn tragedii. Zaiste wielki człowiek, nie tylko gołębim sercem ale i ptasim móżdżkiem. Pozostałych proszę o wybaczenie."

Nie będę was zanudzać cytatami o zestrzeleniu prezydenckiego Tupolewa rakietą, o dobijaniu tych, którzy przeżyli, z broni krótkiej i temu podobnych głupotach (nie słyszeli o tłumikach, czy co?). Chodzi o co innego.
Dwie katastrofy, dwa samoloty, giną niewinni ludzie. Ale jakież różne i pokrętne są powody, nie te trywialne, techniczno-pogodowe, ale te głębokie, zahaczające o życie wieczne. I jak miło dyskutuje się w takim gronie.

Ja Cię, Green_Emily, rozumiem. Ja też się z tego kółka zainteresowań wypisuję.


P.S. Tutejsze służby techniczne postanowiły jednak nie czynić atrakcji turystycznej z mego odcisku w betonie i właśnie go naprawiają. Patrz zdjęcie poniżej. Ja jednak nadal czuję się wbity w beton.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Szaman Galicyjski i sprawa spisku

Życie Szamana trudne jest. Miało być o czymś miłym i wesołym, jak to wypada po przerwie, a tu żałoba narodowa i nie wypada.
Żal, że tylu dobrych ludzi zginęło i współczucie dla rodzin. Cały internet pełen (telewizorni i radia polskiego tu nie mam), że zginął Prezydent, Szef Sztabu, Prezes Banku... a to przecież mniej ważne. Prezydentów, Szefów, Prezesów zawsze można zastąpić innymi. A jak zastąpić Syna, Męża, Ojca? Czym wypełnić pustkę, którą zostawia odchodzący Człowiek?
Słuchaliśmy i oglądali światowe reakcje na wydarzenie. Rosyjska, francuska, brytyjska, oczywiście, i amerykańska TV pełne były bardzo autentycznego współczucia. Dużo ciepłych słów padło pod adresem Prezydenta Kaczyńskiego i Polski. Nieszczęście łączy. Z reporterskich ciekawostek tylko jedno rzuciło mnię się na uszy: otóż w pierwszej relacji o katastrofie prezenterka rosyjskich novosti podała liczbę ofiar 136, a nie 96 jak wszyscy inni i podała, że odległość od miejsca katastrofy do pasa wynosiła 1 kilometr, a nie 300 metrów. Pomyliła się, dostała złe dane czy kolejny przyczynek do spiskowej teorii dziejów?



Bo w to, że to spisek i że zorganizowali go żydo-mansoni pod przywództwem cyklistów nie wątpię. Ciekaw jestem tylko, kiedy i kto po raz pierwszy poda ten wątek głośno. Jak to Żyd żyd Putin, który przedtem nazywał się Goldblaum, wespół z żydem Michnikiem, który przedtem nazywał się Goldstein wraz z żydem Tuskiem, który przedtem nazywał się Goldfinger... nie, sorry, Goldfingera zabił 007, więc jakiś inny Gold... postanowili unicestwić Najjaśniejszą obcinając jej głowę.
A według mnie, jeśli szukać winnych, to na pokładzie samolotu. Bo moim zdaniem to ktoś z wewnątrz, nie śmiem nawet spekulować kto, zarządził lądowanie w Smoleńsku. A było w samolocie wielu takich, co mogli pilotowi "kazać" kierując się racjami politycznymi, które zawsze są śmiertelnie niebezpieczne. Bo do Moskwy nie polecimy, bo tam Dyabeł-Putin drwić i natrząsać się z nas będzie, do Mińska też, bo tameczny watażka naszych bije, więc pewnikiem i naszego Prezydenta w tiurmu by posłał. Lądować, panie pilot, lądować! Poza tem na katyńskim polu czekają na nas, a droga tak z Moskwy jak i z Mińska zajmie kilka godzin, bo zorganizować obstawę i przejazd nie tak łatwo. Lądować, panie pilot, lądować! I pewnikiem, nawet jeśli te rozmowy nagrały się w czarnych skrzynkach (które są zresztą pomarańczowe), a nagrywają one wszystkie rozmowy prowadzone w kokpicie, to albo nagrania będą złe technicznie, albo znikną w odmętach historii.
Różne dziwne rzeczy działy się za pisowskich czasów z obsadami na różnych stanowiskach, ale sądzę, że kierowcy rządowych limuzyn i piloci prezydenckiego samolotu wybierani byli z creme de creme kierowców i lotników. I trudno mi uwierzyć, że pilot dobrowolnie, mając taki "ładunek" na pokładzie, podchodziłby cztery razy do lądowania, trzy razy nieskutecznie, czwarty raz rozbijająco.
Przy okazji pragnę podziękować anonimowemu pilotowi easyJet, który dwa lata temu, we wigilię Bożegonarodzenia, kiedy zorientował się, że nie może wylądować w Krakowie-Balicach z powodu mgły, przerwał final approach i nad Makro Cash & Carry poderwał samolot, wykonał łagodny łuk i 25 minut potem posadził samolot bezpiecznie na Okęciu. I dzięki temu rozsądnemu człowiekowi, który miał w ..... że firma dopłaci do przewiezienia pasażerów na trasie Okęcie-Balice, 156 pasażerów i pięcioro członków załogi spędziło Święta w domu.

Z dzisiejszych doniesień prasowych jedno mnie uderzyło.
- Cisną się pytania: dlaczego? Czasem chcielibyśmy stawiać te pytania ludziom /.../. Czasem człowiek chciałby te pytanie postawić samemu Panu Bogu, ale są pytania, których nawet Panu Bogu nie powinno się stawiać. Niepojęte są nasze losy, te wszystkie sytuacje, które przeżywamy - mówił na zakończenie mszy żałobnej na warszawskim Kole abp Nycz.

I to jest, qurczę, piękne. Jak wszystko jest fajnie i po mojej myśli, to hurra, alleluja i do przodu! Bóg jest z nami, to kto przeciwko nam?!
Dwie najprostsze odpowiedzi to:
a) nikt /wersja optymistyczna/;
b) ci, którzy wierzą w innych bogów /wersja pesymistyczna, ale tylko pozornie, bo przecież inni bogowie albo nie istnieją, albo są gorsi od naszego boga, więc nie mają szans/.  
Jest oczywiście jeszcze trzecia odpowiedź, skrzętnie skrywana przed gawiedzią, mianowicie:
c) ci, którzy wierzą w naszego boga! Jedno spojrzenie na historię naszego kontynentu i już widzimy morze krwi i łez przelanych przez wyznawców tego samego boga zarzynających się zaciekle przez stulecia z boskim imieniem na ustach.
Ale wracając do adremu. A jak nie jest fajnie i po mojej myśli? To zaraz znajdzie się man in black, który wyjaśni, że wszystkie nieszczęścia są częścią Niepojętego Boskiego Planu, który i tak wyjdzie nam na dobre, a aktualnie jest próbą naszej wiary. Z tym, że przepraszam. Mam rozumieć, że ktoś w imię jakiegoś N.B.P. zamordował 96 osób, żeby sprawdzić, czy reszta wierzy? To jaka jest prawidłowa odpowiedź na ten test? Czy jeśli reszta wierzy, to ci zamordowani zostaną wskrzeszeni, czy zostana wskrzeszeni, jeśli okaże się, że reszta nie wierzy? Ciekawy sposób zdobywania popularności, nie powiem.