czwartek, 31 stycznia 2013

Szaman Galicyjski i sprawa artykułu w WP

Przeczytałem wczoraj początek jednego z artykułów w WP. Zaczyna się tak:

" Pracują po 60, 80, niekiedy nawet 100 godzin tygodniowo. Dyspozycyjni 24 godziny na dobę, (...). Przez swoich pracodawców nazywani "służbą", ewentualnie "pomocą domową", w rzeczywistości są XXI-wiecznymi niewolnikami. "

Myślałem, że to o lekarzach w Polsce, ale nie, to o służących, zatrudnianych w domach.
Pracowałem po 112 godzin tygodniowo, byłem dyspozycyjny 24 godziny na dobę, pracodawca nazywał mnie służbą zdrowia lub (na pogotowiu) pierwszą pomocą. Co prawda nie miałem rozkapryszonych 'Państwa', ale zarzyganych pijaków, bomisiów*) i jatylków**), ale nie wiem, co lepsze. Jedyną różnicą było posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego, bo na myśl o emeryturze łzy same cisną się do oczu.
W tym scenariuszu nie zabrakło też NFZ, który mógłby przejąć rolę mafii i pośredników...

Czy to już tylko wspomnienia?

_______________________________
*) bo mi się należy
**) ja tylko po...

wtorek, 29 stycznia 2013

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego powrotu

Żaby wróciły. I zachowują się nie dość, że lubieżnie, to jeszcze wyuzdanie.
Ich obecność pozwoliła Najmilszej policzyć ryby (tuzin czarnych i dwie czerwone), bo te, oburzone rozpasanym sąsiedztwem krążyły tuż pod powierzchnią.



niedziela, 20 stycznia 2013

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego aneksu

Jako aneks do poprzedniego wpisu o Wzgórzach Golan chcę dodać jeszcze dwa ujęcia, które musiałem wyekstrahować z filmu wideo kręconego w czasie podróży, stąd opóźnienie.
Otóż wśród kwitnących i owocujących gajów oliwnych i pomarańczowych, poprzecinanych winnicami i plantacjami bananów, pośród błyszczących zielonkawą taflą nieruchomej wody zbiorników zbierających deszczówkę, zoczyliśmy punkt postoju maszyn rolniczych, niezbędnych w procesie nowoczesnej uprawy roli.
Zwłaszcza na Wzgórzach Golan.
A punkt postoju wygląda tak.


I w zbliżeniu.




Dobranoc Państwu.

wtorek, 15 stycznia 2013

Szaman Galicyjski i sprawa propagandy

Z Kafarnaum pojechaliśmy na północny-wschód i zorganizowano nam wyprawę na Wzgórza Golan.
Dla mnie, wychowanego w pewnym okresie w PRL pojęcie "Wzgórza Golan" pełne jest dziennikarskich newsów*), że oto mamy kolejne walki na Wzgórzach Golan, że Izrael osadził osadników na Wzgórzach Golan, że Syria ostrzelała Wzgórza Golan i tak dalej. No, wojna, ograniczona czy nie, ale trwała tam wiele lat.
I nagle mam postawić moją własną stopę (abo i dwie) na Wzgórzach Golan. Zawsze wyobrażałem je sobie jako półpustynne, skalisto-piaskowe pagórki z okopanymi czołgami, czyli nic ciekawego.
I zobaczyliśmy to. Bo Wzgórza Golan wyglądają tak.
Spokojne, pokryte sadami bananowo-pomarańczowymi, puste jednakże, z rozpadającymi się byłymi osiedlami byłych kolonistów.


- Co to za betonowe konstrukcje?
- To baza wojsk w strefie buforowej, aktualnie stacjonują tam Kanadyjczycy.
- Gdzie kończy się Izrael?
Pan przewodnik:
- Tam, gdzie kończy się roślinność. Ta pustynia dalej, to Syria.



- A to za nami?
A to za nami wyglada tak.


- To jedna z placówek sieci wywiadu elektronicznego. Jeśli z Damaszku dwóch ludzi uzbrojonych w kałasznikowa wyruszy ku naszej granicy, będziemy to wiedzieć i widzieć zanim przejdą 100 metrów.


- A po co te żółte tabliczki wzdłuż każde drogi?
- To takie małe ostrzeżenie, żeby tam nie chodzić.
- A czemu nie chodzić?
- Bo na tych polach Syryjczycy zostawili kilka milionów**) min, które przerobią każdego na shish-kebab.

Czyli krótko mówiąc. Zachodnim turystom pokazuje się miejsce konfliktu, na którym Izrael założył piękne, owocujące sady i osady, a wstrętni. . . no, ci inni, mają tu pustynię i to zaminowaną.
Jakoś zapachniało mi to propagandą. I nie był to miły zapach.

Choć z drugiej strony, granica syryjsko-izraelska jest najbezpieczniejszą granicą Izraela.
_____________________
*) wtedy nie używano tego określenia. Wtedy były stare, dobre "wiadomości".
**) tak powiedział, dwa razy pytałem.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Szaman Galicyjski i sprawa bloggera

Czy ktoś z Was wie, czemu i jak ten .  .  . blogger zmienia ustawienia bloga?
Właśnie zajrzałem do trzewi własnego bloga i znalazłem nieopublikowane komenty (przepraszam piszących, ale to nie moja wina), a zamiast nich jakieś beznadziejne, pisane po angielsku, debilne wpisy z adresami stron, na które powinienem natychmiast wejść i coś tam zrobić. Wywaliłem to-to w diabły, komenty opublikowałem ręcznie, ale wkurza mnie to maksymalnie.

Do tego wrzucił mi opcję, że komentarze są moderowane, czego nie było.
Do tego w starych postach zamiast części tekstu są białe plamy. Noż qurna, Stasek!

Jak zepsuć komuś weekend? Własnie tak.

wtorek, 8 stycznia 2013

Szaman Galicyjski i sprawa specjalizacji

Kiedyś wpadłem na szatański pomysł zrobienia drugiej specjalizacji. Napisałem podanie do ówczesnego Lekarza Wojewódzkiego z prośbą. Że jestem anestezjologiem, ale od trzech lat pracuję także na potrzeby instytucji prawnych i chciałbym mieć stosowne przeszkolenia i papiery czyli specjalizację. A on mnię odpisał, że niestety, skoro jestem Straszliwie  Deficytowym Anestezjologiem (bo w tym czasie anestezjologia była tzw. deficytową specjalizacją), to nie mogę, bo ucieknę od anestezji i nie wrócę, a on na to zgody dać nie może. Na dole pisma była klauzula, że mogę się odwołać do MZiOS.

Się odwołałem, dołączając poparcie z licznych instytucji, dla których ta nowa specjalizacja była by bardzo korzystna, wraz z opinią najbliższej Akademii Medycznej, że oni też widzą w tym sens, że nie muszę przestawać być anestezjologiem, że oni mnię na indywidualny kurs i tp. i td.

Minister odmówił ustami Specjalisty Krajowego z... anestezjologii, który uzasadnił odmowę tym, że on sobie nie wyobraża..., że anestezjolog mógłby robić coś innego. Fakt, że w praktyce robiłem to "coś innego" od trzech lat nie miał znaczenia.

A że trwało to przerzucanie się pismami parę(naście) miesięcy to ja już, pewien swego, specjalizacyjne kursa zacząłem. No, żałość mnię ogarła straszna, że tyle pracy mojej i innych dobrych Chrześcijan psu na buty. I wiecie co zrobiłem? Wsadziłem sobie pismo z MZiOS w... szufladę. Założyłem (jak pokazała historia, słusznie), że Lekarz Wojewódzki o sprawie nie pamięta i zacząłem od nowa. Że chciałbym się specjalizować I KROPKA. Nic nie wspomniałem o posiadanej innej specjalizacji i pracy w szpitalu. Pominąłem to, jak nieistotne szczegóły. Po tem spokojnie ukończyłem specjalizację I stopnia. Dopiero na egzaminie ktoś próbował dojść co robiłem przez ponad dziesięć lat po studiach, ale życzliwi skutecznie odwrócili jego uwagę od dupereli i błahostek.

Przypomniało mi się to po przeczytaniu wpisu Adepta Sztuki. Kiedyś to były czasy... ech.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Szaman Galicyjski i sprawa językowa

Wojna trwa.
Nie wiem czy przegrałem tę bitwę, ale na pewno nie dotrzymałem pola i wycofałem się w całkowitym porządku na z góry upatrzone pozycje.

Było tak: z rok temu przyszła do pracy u nas młoda sekretarko-pomoc medyczna. Parę razy zwróciłem jej uwagę, że niestarannie i nieuważnie wypełnia powierzone jej formularze, a detalicznie wpisuje w nie bzdury, np., że pacjent ma wzrost 69 i waży 178. Albo, że tętno ma 140/80 (?), a ciśnienie 55. Nie wspominając już o ASA 47 (może być tylko 1-6). Zawsze patrzyła na mnie, jakbym próbował ją zabić zadając jakieś straszne tortury. Nie szło jej wytłumaczyć, że to nie jest wszystko jedno...

I nagle, w dokumentach przysłanych ze szpitala na temat jednego z potencjalnych pacjentów znalazłem przykład, który moim zdaniem powinien jej uzmysłowić o co mi chodzi.

Otóż pacjent ma defekt jednego z enzymów we krwi, mianowicie cholinesterazy, która, między innymi, odpowiedzialna jest za rozkład jednego z leków paraliżujących mięśnie oddechowe. Dla jasności - po podaniu tego leku zdrowy pacjent przestaje oddychać na jakieś trzy minuty, w czasie których ów enzym rozkłada lek i pacjent zaczyna oddychać normalnie. Jednak pacjent z wymienionym wyżej defektem po otrzymaniu leku przestaje oddychać i nie oddycha przez następne 6 godzin, co może w pewnych warunkach*) skończyć się śmiercią**). Jest więc sprawą bardzo istotną, aby anestezjolog wiedział o owym enzymatycznym defekcie PRZED rozpoczęciem zabiegu (po już się sam dowie w dość niemiły sposób). Taka mała różnica pomiędzy życiem a śmiercią.

Pan doktór z klinicznego laboratorium badający próbkę krwi napisał list do lekarza leczącego, w którym napisał "pacjent ma ATYPOWĄ cholinesterazę" = the patient was diagnosed as having ATYPICAL cholinesterase". Pan lekarz leczący polecił wysłać list do pacjenta, informując go o tym fakcie i polecając przebadać przy okazji rodzeństwo i dzieci, bo to wada genetyczna, zatem mogą mieć podobne problemy. Pisząca list pani sekretarka napisała "you were diagnosed as having A TYPICAL cholinesterase".
W języku angielskim "atypical" to atypowa, a "a typical" to typowa, czyli całkowicie zmieniła znaczenie zarówno diagnozy jak i niebezpieczeństwa.

Poszedłem i odszukałem naszą Emalię i pokazałem jej jak wiele zależy od pracy sekretarki, jak istotne są detale w medycynie, jak łatwo przekroczyć linię pomiędzy życiem i śmiercią i w ogóle. Patrzyła mi w oczy, kiwała blond główką, nawet zatrzepotała rzęsami i już, już rosła we mnie radość z odniesionego, acz małego, zwycięstewka, kiedy spytała niewinnie "what's the difference?"***) Podcięła mi nieco jedno skrzydełko, zacząłem więc, że cholinesteraza we krwi..., ale mi przerwała. I'm asking about the difference between 'atypical' and 'a typical'. It's the same to me****).

Sekretarka nieznająca WŁASNEGO języka. Za drugiej wojny światowej uznano by ją za agenta i aresztowano. Ze spuszczoną głową, powoli, wróciłem do naszego office. Nie wiem czy to była porażka czy nie. Jakieś pomysły? Ktokolwiek?
______________________________________
*) czyli braku możliwości wentylowania go po uprzedniej intubacji i posiadania respiratora, nie wspominając o umiejętnościach użycia tego sprzętu przez kogoś w pobliżu pacjenta
**) chyba, że dotyczy to Aquamana i niektórych płazów, oddychających przez skórę
***) jaka jest różnica?
****) pytam o różnicę pomiędzy atypowa a typowa. Dla mnie to to samo.