poniedziałek, 21 listopada 2011

Szaman Galicyjski i sprawa nowej drogi

Jak mieszkałem w Szamańskim Szałasie to dojazd na gyma był kulinarny. Najpierw mijałem chińską knajpę, potem fish'n'chips, następnie drugiego Chińczyka i po jakiś dwóch milach tajskie "na wynos".
I strach było nie tyle jechać, co wracać, bo po wysiłku pokusa była straszna.
Nigdy nie braliśmy dwa razy pod rząd w jednej, bo by się wydało, że natychmiast uzupełniamy stracone kalorie i to z nawiązką.

Dojazd z Szamańskiego Wigwamu na gyma, czyli teraz, to trasa absolutnie dietetyczna. Po drodze nie ma ŻADNEJ knajpy!

I dlatego Najmilsza zrobiła dziś sałatkę Waldorf. Pychotka!

I to by było na dziś. Dobranoc.

EDITED @ 16:10:

W związku z a) komentem numer jeden oraz b) telefoniczną interpelacją AS Ptysia ujawniam:

sałatka Waldorf została skomponowana gdzieś w roku 1891-1893 przez Oskara Tschirky, maître d'hôtel w nowojorskim hotelu Waldorf. Mała uwaga na marginesie: w American Century Cookbook błędnie podano, że był to hotel Waldorf-Astoria, co jest chronoklazmem, bo Waldorf-Astoria został otwarty w 1931 roku.

Sałatka się składa z:
2 szt. winnych jabłek, 1/2 korzenia selera, 3 łodygi selera naciowego, 50 g rodzynek, tyle samo suchonej żurawiny lub aronii oraz 50 g orzechów włoskich, 100 g rukoli, 50 ml octu balsamicznego, 10 ml oliwy Extra virgin, 100 ml słodkiego czerwonego wina, sok z 1/2 cytryny, 1/2 łyżeczki mielonego cynamonu.

Rodzynki, żurawinę (lub aronię) namoczyć w winie (długo!), jak się zrobią pękate - odlać wino. Nie dać mu się zmarnować!

Wlać do rondelka ocet, zredukować do połowy objętości, zdjąć z ognia, dodać oliwę i cynamon. Wymieszać.

Jabłka pokroić w kawałki (moja uwaga była, żeby je pokroić tak jak seler korzeniowy), seler korzeniowy w zapałkę, naciowy w plasterki. Skropić cytryną.

Orzechy uprażyć na suchej patelni, rozkruszyć, parę zostawić dla ozdoby.

Rukolę opłukać, odsączyć lub odwirować.

W misce wymieszać jabłka, selery, rukolę, orzechy, rodzynki i żurawinę (lub aronię), skropić dressingiem z octu i oliwy.

To daje ok. czterech porcji.

Warianty:
- ocet balsamiczny zastąpiony jogurtem (dla odchudzających się) lub majonezem wymieszanymi z sokiem z cytryny, zamiast żurawiny i rodzynek są winogrona;
- dodatek wędzonego lub gotowanego kurczaka sprawia, że danie staje się bardziej samodzielne niż dodatkowe;
- słyszałem też, że do jogurtu dodają łyżkę musztardy.

czwartek, 17 listopada 2011

Szaman Galicyjski i sprawa pewnych stu tysięcy

Tak się jakoś zagapiłem, a tu z rachunków wynika mnię, że wczoraj z rana odwiedził mnię ktoś Stutysięczny. Nie wiem, kto to był, ale całym stu tysiącom dziękuję.

Bardzo.

środa, 16 listopada 2011

Szaman Galicyjski i sprawa tego tygodnia

Ten tydzień jest zdecydowanie nie mój. Jeszcze się dobrze nie skończył, a już to wiem.

Najsampierw, we wtorek*) jeden taki przyszedł przepuklinę sobie operować. Niby miły, siwy, starszypan. Bez zatrważającej przeszłości medycznej. Tom go zalekował, a on mi, bez dania racji, stężał na stole. No normalnie stężał. Wszystkie mięśnie mu zesztywniały (poza tym, co to by mu mógł bez krępacji zesztywnieć, choć obłożyć do przepukliny było by trudno). I wentylować się za chińskiego boga nie dał. Szczęki zacisnął, nijak było jakąkolwiek rurę mu wcisnąć. Zakrzyknąłem o zwiotczenie i intubację, a nursy moje (to znaczy jedna moja i jedna cudza) wszystko mi w te pędy podały. Starszypan zwiotczał, eLeMEja dał se wsadzić, wentylował się, jakby od tego był i do końca zabiegu już się nie próbował przeciwić niczemu.
Dziwne to o tyle, że po jednej dawce leku zwiotczającego na 3-4 minuty, wszystko mu przeszło. Aż z onej konfuzji zaesemesowałem do Abiego, któren człek bywały i podobnych leków używa, czy się z czemś takiem spotkał. Ale nie. Zadzwonił do mnie dobry człowiek, pogadaliśmy chwilkę, dzięki za wsparcie. Starszypan obudził się planowo, bez żadnych ubocznych objawów (trochę się bałem, że mięśnie go będą boleć, ale nie), uśmiechnięty od ucha do ucha, podziękował i w terminie do dom poszedł.

Dziś natomiast następny do przepukliny przyczłapał. Taki bardziej gorzelniaczek, co to dwa i pół litra wina/piwa/cydru dziennie pija, a mocniejszych nie liczy, bo w małych szklaneczkach podają i łatwo się w rachunkach pogubić. A pije, bo musi, bo sztress go gryzie, że od ośmiu lat bezrobotny jest i musi patrzeć jak małżonka (czy też partnerka, nie doszedłem) tyra, żeby rodzinę utrzymać.
Z założenia dostał dawkę dwa razy większą niż standardowe wielbłądy, czyli te, co pić nie muszą, ale jak go Kolorectal nożykiem dziabnął, to łapkę spod obłożenia wyszarpnął i rwał się pomagać. Obłożenie trzeba było zmienić, łapkę uwiązać, dawki zwiększyć. I zeszło nam tak z kwadrans, bo ja dawkę zwiększałem, chwilę wyczekiwaliśmy na wyrównanie w mózgu, czy gdzie tam to szło, Kolorectal kozik w rękę brał, a pacjent jakby moich wysiłków nie zauważał, dalej do pomocy raźno się zgłaszał. W pewnej chwili Kolorektal twierdził nawet, że mu do kieszeni próbuje sięgać. Dawki sięgnąłem już takiej, że obawiałem się iż na noc przyjdzie nam zostać z chłopiną, bo się nie obudzi, więc przeszedłem łagodnym łukiem do znieczulenia gazami i tu - klękajcie narody! - ścięło gościa w minutę, a po zabiegu obudził się planowo i prawidłowo. Co jednak znaczy wyrobiona wątroba i jej zadziwiające enzymy.

A Zębodłub siedem sztuk przytaszczył i to takich po sześć i więcej do usunięcia, więc dawno już słoneczko złote pokładło się spać, kiedy my skończyliśmy.

Muszę jednak pewne wyznanie uczynić. Otóż mimo wojny polsko-nurskiej pod flagą biało-czerwoną poszedłem we wtorek do szefowej i obie pomagające mi nursy w kwiecistych słowach pochwaliłem i ich profesjonalność oraz opanowanie w trudnych chwilach podkreśliłem. Nawet w czasie wojny stuletniej co jakiś czas trzeba dobrą wolę pokazać i na ten przykład jeńców wypuścić, albo pomoc międzynarodową z konwojem humanitarnym przepuścić. Każdy powinien dostać to, co mu się należy. Jak pochwała, to też, choć nursa.

Zatem dobranoc.
_____________
- Panie kierowniku, mam napisać ogłoszenie o zebraniu we wtorek i nie wiem jak się pisze: wtoreg czy wtorek?
- Pani Basiu, niech mi pani nie zawraca głowy tylko sprawdzi w słowniku.
- Ale ja już całe "f" przeszukałam i nie ma.
- To niech pani pisze, że zebranie będzie we środę.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Szaman Galicyjski i sprawa dalszego ciągu

Ja wiedziałem, że to się tak może skończyć. Trzeba się trzymać jednej opcji, a nie latać po tematach. Trudno, powiedziało się A, trzeba dokończyć...

Dostałem taki oto koment od Poirota, który już kiedyś do mnie zaglądał. Koment jest długi, więc daję go tu w całosci, wraz z odpowiedzią.

Wybacz, że lekko odgrzeję temat, ale jakoś nie mogę się powstrzymac. Otóż wyjaśnieniem Twoich wątpliwości w kwestii biskupów jest prosty podział na ludzi którzy mają dobrą pamięc (bo krótka) i tych co mają złą pamięc (bo długą). Biskupi należą do tego drugiego grona, a Ty do pierwszego.

Tu nie do końca się zgadzam, bo...

Oni na przykład doskonale pamiętają, że obecni rządzący, bohaterowie solidarności nie byliby obecnie żadnymi bohaterami, gdyby nie kościelna pomoc. Pamiętają ile Michnik i Wałęsa wina mszalnego wypili księdzu Jankowskiemu, jak Pinior bohatersko ukrywał się pod sukienką biskupa Gocłowskiego, ile Labuda zeżarła paczek z mlekiem w proszku, ile wszyscy internowani zeżarli pomarańcz zapakowanych w niemieckich kosciołach i ile biskupich interwencji okazało się skutecznych gdy internowani czy aresztowani chcieli wyjśc na wolnośc. Wiedzą jaką drogą szły powielacze do Polski, wiedzą nawet jak Palikot się przechowywał na KULu. Pamiętają też doskonale oskarżenia o jątrzenie, sianie nienawiści, padające z ust ówczesnych elit władzy. Pamiętają też księży-patriotów, stawianych przez te władzę za wzór bo z przymilnym uśmiechem mówili każde wygodne wadzy bzdurki. A skoro to pamiętają, to dlaczego mieliby się przejmowac powtórką ?

...żyję dostatecznie długo, żeby to też pamiętać. Na pewno nie znam wszystkich szczegółów kto, kiedy i komu, ale ogólną wizję owych czasów mam. Wiem też, jaką drogą szły z Zachodu do Polski używane samochody "na potrzeby parafii" (np. 42 dla parafii w Pomorskiem - 3 księży) oraz w jakiej kolejności i kto paczki z pomocą dostawał w mojej parafii, czyli kto szedł prosto do zakrystii, a kto stał dwie godziny w kolejce na mrozie). Z tym, że to nie ma wiele wspólnego z religią. To był i jest po prostu biznes. Wszystkie międzynarodowe korporacje zarabiają w jednym państwie a inwestują w drugim, z nadzieją na przyszłe zyski. Jak sam to opisujesz - przykład idealny. Wiedzieli w kogo warto zainwestować.

Co więcej, wiedzą też, że jeszcze nie raz "przyjdzie na psa mróz", jeszcze niejeden raz politycy na kolanach do Canossy się udadzą.

Otóż to. My zainwestowaliśmy w was w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, teraz przychodzimy po odsetki. Bez naszej pomocy trudno będzie wygrać wybory, a zawsze jeszcze możemy wam zaszkodzić. No, to jak będzie...?

Lekarze zresztą też. Leczył mnie kiedyś bardzo nieprzyjemny typek, chirurg, a przy tym sekretarz PZPR, który trząsł niemal całym województwem, nie tylko w dziedzinie medycyny. Jak się parę lat temu zdziwiłem, gdy okazało się, że co najmniej cwierc nowo wybudowanego kościoła na moim osiedlu, to za prywatne pieniądze owego chirurga. Chirurgów też dopada rak.
Podsumowując, ludzie obdarzeni złą bo długą pamięcią robią co trzeba, by jak przyjdzie kolejny mróz ludzie z dobrą bo krótką pamięcią mieli się gdzie schronic.


 

Akurat w tym przykładzie, to ów chirurg próbował się chronić przed własnym strachem i znowu religia nie ma tu dużo do rzeczy. Miałaby, gdyby to któryś z księży poszedł do niego z duchową pociechą nie patrząc na owe "ćwierć nowego kościoła". O, to by było coś.

Tak przy okazji z żydami jest deczko inaczej. Otóż by zrozumiec jak Kościół traktuje żydów, i odwrotnie, wcale nie trzeba miec dobrej pamieci. Wystarczy pojechac do Izraela i odwiedzic tamtejsze getta. Nie, nie, wcale nie te w których są zamknięci Arabowie. Tyko te w których są zamknięci żydzi. Prawdziwi. Chasydzi. Bo Żyd liberał oczywiście niczym specjalnym nie różni się od liberalnego Polaka. Tak samo jak Ty lubi sobie wszamac szynkę parmeńską z melonem. Ale jak spotyka żyda to ma za to w ryj. Nie że mu jakaś moherowa babcia krzywo spojrzy. Tylko normalnie w ryj. A czasem i nożem pod żebro. Ba, nawet za opakowanie po szynce może dostac w ryj. Moja Babcia przed IIWŚ chodziła do szkoły powszechnej z córkami żydów. Wiesz co zapamiętała ? Po 70 latach jeszcze pamiętała gigantyczną awanturę jaką one jej zrobiły, za to że postawiła swoją teczkę w której była kanapka z szynką obok teczki jednej z nich. Obecnie żydzi awanturują się zresztą nie tylko o szynkę, awanturują się o wszystko o np : http://tnij.com/i0VND I własnie dlatego Izrael trzyma ich w miarę możliwości w gettach. Naprawdę polecam, pojedź zobaczysz, odczujesz. Przekonasz się na własnej skórze jak moherowe wartosci katolickie wyglądają na tle tych co roku wbijanych żydowskim dzieciom w święto Purim. A że Izrael nie nazywa tego gettem, tylko jakoś ładniej ? Tak wygląda polityka. Gdy zmarł PiusXII Izrael ustami Goldy Meir składał mu hołdy. Jak sobie Izrael znalazł możniejszego protektora, zaczęło się plucie na Piusa. I tak od tysięcy lat na zmianę.

Poirot

5 listopada 2011 20:12

Byłem w Jerozolimie i to nawet w czasie święta Purim. A także Hanukach. I owszem, ostrzegano nas, pokazawszy na planie miasta, gdzie nie powinniśmy chodzić po zachodzie słońca w piątki, bo różne nieprzyjemne rzeczy mogą się nam przytrafić. I nie chodziliśmy, przez cały czas każdego z szabatów.

Z tym, że widzisz, to jest ich religijne prawo. Możemy się z nim nie zgadzać, uważać je za zbyt surowe, nieprzystające do współczesności, okrutne nawet. Ale oni postępują zgodnie z nim. Możesz o tym prawie przeczytać, podobnie jak w religii miłującej pokój, czyli Islamie, możesz przeczytać, że niewiernych można, a nawet trzeba zabijać.

A to, o czym piszę w mojej notce, skupia się raczej na dysonansie, który tkwi pomiędzy tym czego naucza nas religia chrześcijańska, a tym co mówią jej hierarchowie. Wezwanie do miłowania bliźniego swego i nadstawiania drugiego policzka, dostrzegania belki w oku swoim i tp. w zestawieniu z "ideologią nienawiści", zamykaniem ust ks. Bonieckiemu przy cichym przyzwoleniu dla rydzykowego jątrzenia, skupianiu się bardziej na "biznesie" doczesnym, jaki można zrobić na religii i wierze, jest dla mnie nie do przyjęcia. I o tym piszę.

Pozdrawiam.

P.S. Notka ukaże się w poniedziałek, bo to nie jest weekendowy temat.
P.P.S. Nazwy narodowości piszemy dużą literą, np. Polacy.

piątek, 4 listopada 2011

Szaman Galicyjski i sprawy pewnego nowego c.d.

Wczoraj się wygadałem. Mając w perspektywie dzisiejszego przedpołudnia listę z Nowym, o którym wspominałem niedawno, zapytałem nursy, czy lubią pracować po południu w piątek.
- Aboco? - rutynowo odpowiedziały kornwalijskim narzeczem pytaniem na pytanie.
- Bo tak patrzę na jutrzejszą listę i chyba przed trzecią nie skończymy. A może i później...

Zamruczały tylko, ale nic. Powinienem im powiedzieć, że pytam, bo anestezjologa (zwłaszcza Szamana) wkurzać, to jak lwa w podogonie całować. Przyjemność żadna, a niebezpiecznie. Tylko, że mi się tłumaczyć nie chciało. Musiałbym sprawdzić jak po tutejszemu jest "całować".

Zgodnie z moim chytrym planem, że każdy zabieg ze wszystkimi okolicznościami dodatkowymi zajmie z godzinę, a na liście było siedem sztuk, rozwłóczyłem po przygotowawczym sprzęt, leki i papiery, wszystko na pewnym stopniu przygotowania, ale tak, że sporo do zrobienia jeszcze zostało. Dla każdego z siódemki wymyśliłem coś innego, co pozwalało mi bez narażania się na zarzuty, że się ociągam i celowo przedłużam, spędzić z dziesięć minut na konfigurowaniu leków, pomp, strzykawek i kroplówek. Doszło do tego, że do dwóch takich samych zabiegów miałem inne znieczulenia.

Ale kiedy przyszedł Nowy wszystko wzięło w łeb. Jak mnie tylko zobaczył rozpromienił się cały, zagadywać zaczął, o zdrowie pytać, w oczęta patrzeć, no, nie ten człowiek. Na każdą sugestię się zgadzał, pomocną dłoń wyciągał, wszystkie szczegóły, o które zapytałem twórczo rozwijał i detalicznie objaśniał.

Pomyślałem, że albo mu dziewczynki doniosły po naszej wczorajszej rozmowie, że przed zachodem w piątkowy wieczór z roboty nie wyjdzie, albo ma chłopina chorobę dwubiegunową i właśnie jest na krzywej wznoszącej.

Ale, że powtórzę tu za Abim, ninja musi być twarda. Pierwszy zabieg najpierw trzeba było przygotować, z pacjentem porozmawiać, upewnić się, że wszystko zrozumiał jak podpisywał zgodę, leki nabrać, aparat dwa razy sprawdzić, wprowadzać pacjenta powoli i delikatnie, żeby się nie stresował, budzić łagodnie, bezstresowo także zarówno, a potem przekazać na recovery wszystkie zawiłości omawiając szczegółowo i proponując kilka opcji na wypadek takich czy innych zdarzeń, głównie nieprzewidzianych.

Nowy próbował sie włączyć i nieco te wszystkie kroki przyspieszyć, ale tu napotkał na zdecydowany odpór nursów, które poczuły się ważne i odebrać sobie tego nie pozwoliły.

Jeszcze się milszy dla mnie zrobił. Jeszcze pięć, max dziesięć minut i pewnie by mi kawę na blok przyniósł i pytał czy posłodzić!

I zapomniałem o Psim Polu, Legnicy, Grunwaldzie, Racławicach, Tobruku i Monte Cassino. Zmiękło mi serce i poszliśmy jak przecinak w palec, kończąc siódmy zabieg kwadrans po dwunastej. Strasznie był kontent i dziękował wszystkim tak, jakbyśmy to na nim, bezboleśnie tych wszystkich zabiegów dokonali.

Ale szansa jest, że zapamiętał. A w końcu o to chodzi, czyż nie?

Miłego weekendu.


P.S. Edited Wygadały się, przyznała się jedna.

środa, 2 listopada 2011

Szaman Galicyjski i sprawa złamanej obietnicy

Obiecałem sobie, że nie będę, no, nie będę. A jednak. Nie wytrzymałem. Czytałem sobie elektroniczną prasę i nagle, niespodziewanie dopadła mnię zgroza. Zgroza dopada najczęściej spodziewanie, a tu, proszę, siurpryza. Niespodziewanie dopadła, swołocz jedna.

Otóż przeczytałem co następuje:
"– Kto chce usunąć krzyż z przestrzeni publicznej, ten chce wprowadzać własną ideologię nienawiści – podkreślał przewodniczący episkopatu abp Józef Michalik, odnosząc się do pomysłu Janusza Palikota, by usunąć krzyż z sali sejmowej."
Znaczy, zaczęło się. Zastanawiam się jednak, jak przewodniczący episkopatu mógł wyciągnąć taki wniosek? Dlaczego ktoś, kto chce usunąć krzyż ma od razu być wyznawcą "ideologii nienawiści"? Rozumiem, że łatwiej jest podzielić świat na dwa przeciwstawne obozy, niż próbować doszukać się wielu odcieni w kolorowej rzeczywistości. W końcu na tym KRK w Polsce budował swoją tożsamość przez kilkadziesiąt lat. My dobrzy - oni źli. Cywilizacja życia - cywilizacja śmierci. Proste jak moherowy beret. Tylko czemu?

A tu jeszcze kardynał Nycz nawołuje:

„Kiedy dzisiaj w niektórych środowiskach dostrzegamy próby powrotu do tworzenia getta dla Kościoła, dla chrześcijan, dla katolików – tego nowego getta, kiedy jesteśmy świadkami prób prywatyzowania wiary, prywatyzowania religii, trzeba nam wracać do słów dzisiejszej Ewangelii: «nie bójcie się,będą was prześladować»” – zaznaczył kard. Nycz. Hierarcha mówił do zgromadzonych: „nie lękajmy się tego getta, które chce nam zbudować świat; wiele razy, także w Polsce, Kościół sobie z nim radził”.

Ja się tam na prywatyzacji trochę znam, może niewiele, aleć zawsze i jakoś ta prywatyzacja religii bardzo do KRK pasuje. Chyba już wcześniej ją zawłaszczyli. Ale nie tylko oni. Bo czymże był spór o krzyż przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie, gdzie grupa oszołomów właśnie "sprywatyzowała" krzyż, otwarcie plując na decyzje nie tylko Państwa ale i biskupów?

Poza tym ma rację. Pamiętamy przecież, jakie getta urządzili Chrześcijanom Żydzi, np. w Wenecji i w Rzymie, gdzie biedni Chrześcijanie wegetowali nie mogąc podjąć innego zajęcia niż handel starzyzną, pod karą więzienia musieli przed zachodem słońca wracać do domów i nie mogli nawet pisać ksiąg w języku innym niż włoski. A jeśli jaką ziemię posiadali poza gettem - musieli ją sprzedać Żydom. Ci, bogacąc się, rozpychali się po świecie, od Pacyfiku po Atlantyk, zmuszając biednych tubylców do przyjmowania ich wiary. No, ale co się dziwić. Starotestamentowy JHWE jest bogiem mściwym i zazdrosnym, uznającym odpowiedzialność zbiorową i to w kolejnych pokoleniach - sam zresztą o tym mówi otwarcie. Nie to co nasza wiara, pełna miłości bliźniego i nauczająca o drugim policzku, miłowaniu nieprzyjaciół i "z tych zaś największa jest miłość". Chyba dobrze pamiętam?

Poza zgrozą opadł mnie przydum.

I znowu "Oblężona twierdza", a w niej jeszcze podziały na mniejsze oblężone baszty, barbakany i okopy. Czy w eRPe nie może być normalnie? Znowu jakaś "walka z krzyżem", "obrona krzyża", "symbolika krzyża".

I tu mnie zatrzymało. Właśnie - symbolika krzyża. O co lub przeciw czemu, zależnie od opcji, my właściwie mamy walczyć? O dwa patyki, deski, rurki, ułożone pod kątem prostym? Czy o to, co ten symbol ma przekazywać? Jeśli o przesłanie, to myślę, biorąc pod uwagę afery sejmowe, od prostego oszukiwania wyborców obietnicami z kampanii wyborczej, poprzez zagarnianie diet poselskich za nic-nie-robienie i korupcję, a na pijaństwie, gwałtach i wszeteczeństwach kończąc, że to tak, jakby walczyć o prawo powieszenia krzyża w szambie. A nawet chyba gorzej, bo do szamba to wszyscy wiedzą, po co się idzie i gó..o jest na swoim miejscu, ale w parlamencie? Jeżeli na powieszeniu krzyża się kończy, boć chociaż na widoku wisi, to i tak nikogo jego przesłanie nie obchodzi, to jaki to ma sens? Mnie obecność krzyża w sejmie nieodparcie kojarzy się z Jezusem próbującym wyrzucić kupców ze świątyni, tyle, że tym razem mu nie wychodzi.

Pomyślałem jeszcze, że biedny ten nasz krzyż. Poniewierają nim przede wszystkim wyznawcy, którzy powinni go szanować. Przypisują mu znaczenie, którego nie powinien mieć nigdy. Staje się przedmiotem, którym wali się przeciwników po łbach, aż wióry lecą. A to walczymy z Żydowstwem, przepraszam - żydostwem, i stawiamy krzyże w ilości opętańczej na żwirowisku w Oświęcimiu. A to robimy szopkę przed Pałacem Prezydenckim mimowolnie obnażając bezsiłę (czy też brak skutecznego) prawa. A to kłócimy się o krzyż w sejmie.
Krzyż zawiesił dr Tomasz Wójcik et consortes. W wywiadzie udzielonym Rzeczypospolitej w zeszłym roku padło pytanie: "Zapewne było dla Ciebie ogromnym zaskoczeniem, gdy po wyborach do Sejmu w 1997 r., w czasie spotkania organizacyjnego nowo wybranych posłów, zauważyłeś, że w sali obrad Sejmu nie ma krzyża. Minęło ponad siedem lat od obalenia państwowego ateizmu i nikt nie zadbał, by w miejscu pracy posłów, wybranych przez większość katolickiego społeczeństwa, był krzyż." (podkreślenie moje)

Zwróćcie uwagę. Nie "przez katolicką większość społeczeństwa". Czyli chcesz czy nie - jesteśmy w katolickim społeczeństwie. Zabór osób, nielegalne przywłaszczenie.
Musiało tak być, bo aż ciśnie się na usta pytanie: czemu nie był zdziwiony, że nie wisi tam także gwiazda Dawida lub Półksiężyc? Też wcale dla Rzeczypospolitej zasłużone znaki. A może, gdyby tak podrążyć, padło by pytanie co pan poseł wie na temat art. w25 ust. 2 Konstytucji i bezstronności religijnej, światopoglądowej i filozoficznej? I co nowo(wtedy)wybrany pan poseł by odpowiedział? A co mnie tam, warchołowi, jakieś rozdziały i bezstronność?! Moja racja jest najważniejsza! Do szabel!!

Miałem się tych tematów nie czepiać. Nie strzymałem. Bo ostatnie dwa zdania przewodniczącego episkopatu ponownie przywołały zgrozę. Gdzieś już podobne słyszałem... Talibowie, chyba...

 – To będzie egzamin dla parlamentarzystów. Kto z ochrzczonych czuje się Kościołem, kto czuje się związany z symboliką krzyża – zaznaczył." Ale czemu w sejmie? A nie w sumieniu?

Dlatego przepraszam.

I dobranoc.