niedziela, 23 czerwca 2013

Szaman Galicyjski i sprawa ludzie kontra technika

Technika ważna rzecz. To wiedzą wszyscy. Czasem jednak lepiej mieć do czynienia z ludźmi niż z techniką.

Rozdział 1        Technika

Pewne małżeństwo starszych ludzi, po siedemdziesiątce, postanowiło spędzić miło letni czas w Hiszpanii. Nabyli bilety na prom z Plymouth do Santander i pojechali.

Jechali z Leeds, a że starsi państwo, to jechali powoli i dostojnie, przystając po drodze, bo przecież zmęczenie zabija. W Plymouth byli już solidnie zmęczeni i znużeni podróżą, zatem powierzyli swe losy technice, w tym przypadku GPS. Panienka z dżipiesa, nie zadowolona z faktu, że jest wykorzystywana, radośnie ogłosiła, że dojechali na miejsce i ona się zamyka na dalszą część podróży. Z tym, że uczciwie stanęła przed wjazdem na prom. No, to wjechali.

Z tym, że zamiast na prom naźwiskiem Port Aven do Santander, który to prom wygląda tak:


i zabiera 2400 pasażerów w 650 kabinach, ma SPA i basen

a basen wygląda tak:


wsiedli, a właściwie wjechali na prom do Torpoint, czyli na drugą stronę rzeki Tamar. Ów zaś wygląda tak:


zabiera 73 auta, a przeprawa kosztuje funta pięćdziesiąt.

Tak to technika wystawiła ich do wiatru.

Rozdział 2        Ludzie

Kiedy już byli tak jakby w połowie drogi, starsi państwo zorientowali się, że cuś jest nie tak i zgłosili swoje uwagi jednemu z członków załogi.

To jest UK. Tu starsi państwo mogą się pomylić. I trzeba im pomóc. Radiową drogą zawiadomiono kapitanat portu o zdarzeniu, nieznacznie opóźniono wyjście Port Aven w morze, starsi państwo zostali przewiezieni z powrotem i  jako pierwsi zjechali z promu, a dobra dusza pokazała im jak dojechać do ich nabrzeża. Zaokrętowali się jako ostatni samochód i popłynęli.

Zawsze ludzie są ważniejsi od techniki. A takie historie pozwalają mi nadal wierzyć w to, że mamy jakąś szansę. Jako gatunek. Ci bardziej cywilizowani.

Miłej niedzieli.




sobota, 22 czerwca 2013

Szaman Galicyjski i sprawa szowinizmu lokalnego

Jak już pisałem bywałem we świecie. Tamże znalazłem poniższą ciekawostkę.
Wiem, że Katalończycy nie przepadają za Hiszpanami (czy Kastylijczykami? Septimo piso, jak to jest?) z przyczyn, ogólnie biorąc, historycznych.
Napisy są dwujęzyczne, z wiodącym katalońskim, praktycznie wszędzie w Barcelonie. Co do języka mówionego się nie wypowiadam, bo nie posiadam żadnego z obu. W pisanym inna sprawa.
Prawdę mówiąc jednak nie spodziewałem się, że aż tak. I co mają do Anglików?
Oto zdjęcie z baru w Barcelonie.



Napis górny to kataloński i, jeśli nie płata mi mój mózg figli, oznacza on zakaz sprzedaży napojów alkoholowych i tytoniu młodocianym poniżej 18 roku życia. I to jest OK.
Napis środkowy, angielski, zabrania sprzedaży alkoholu i tytoniu... komukolwiek! Choć po dokładnym przyjrzeniu się, nie wiem czy aktualnie i rzeczywiście zabrania...hmm...może akurat nie... tylko stwierdza fakt sprzedaży.
Napis dolny w języku kastylijskim, czyli oficjalnym hiszpańskim, zabrania sprzedaży napojów (wszelakich?) nic nie wspominając o tytoniu.

Oto jak w Zjednoczonej Europie nierówno traktuje się klientów!


A teraz malutka fotka, zrobiona chytrze zrobiona, nie wydajcie mnie, bo nie mam pisemnej zgody fotografowanej. Z tym, że obrazeczek ładny. Na ramieniu się znajdował, lewym, po zewnętrznej.
Z ukłonami dla Kamyka.




piątek, 21 czerwca 2013

Szaman Galicyjski i sprawa tatuażu raz jeszcze

No i kto by pomyślał, że do tego akurat tematu wrócę. Już myślałem, że opisany dawno temu, passe moi le mot, fiut dziargany będzie długo trzymał się na czołowej pozycji wariactwa tutejszego. Otóż z tym, że nie.

Przyszła młoda (hm, hm, bądźmy uprzejmi) kobieta i kiedy już usła i zaczęły ją nursy układać w pozycji do zabiegu, wśród chichotów zawołały mnię żebym se popatrzył. I co miała?

Równiutko przystrzyżone łono, tak na 3 milimetry na moje oko, w barwie soczystej zieleni, a nad nim napis: "Keep out of grass", co się wykłada na polski: "Z daleka od trawy", no, bo "nie deptać trawników" jakoś tu nie pasuje.

Boszszsz... nie masz temu końca?

środa, 19 czerwca 2013

Szaman Galicyjski i sprawa tapas

Jak się wejdzie między wrony...

Teorię taką mam, że jak się wyjedzie gdzieś daleko od domu, to trzeba jeść to, co tamtejsi (a  tym przypadku - tutejsi) jadają. Bo jeśli oni to jedzą od stuleci, to znaczy, że tam to jest dobre.

Zatem w Barcelonie poszliśmy na tapas. I miałem rację - było dobre.

Tapas bar wygląda tak:


A same tapas tak:


I są pyszne. Polecamy. I jak zawsze małe ukłucie zazdrości, a w szczegółach to dwa - jaką oni mają pogodę i jakie oni mają jedzenie!

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Szaman Galicyjski i sprawa sztuki nowoczesnej

W poprzednim poście zastanawiałem się, czy nadaję się do muzeum. I chyba jednak tak, choć część mojej jaźni bardzo się przed tą myślą broni.

Ale jak można z czegoś takiego:


...zrobić coś takiego?


Pomijając oczywisty fakt, że pierwsza jest Ona, a drugi chyba (?) On?

Oba zdjęcia z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w B.

sobota, 15 czerwca 2013

Szaman Galicyjski i sprawa pewnej historii

A może Historii? Nie wiem.

Pojechaliśmy do tej pani.


Jak to mówią u nasz, w Galicji, po lewo jest podpisana. Nie rozumiem, dlaczego większość miast przedstawianych jest na pomnikach jako goła baba? Nawet te, co do których w naszym polskim języku bardziej pasuje rodzaj męski, a w zagramanicznych - nijaki?

Tamże była (m.in.) wystawa. Jak i czym pracowali moi poprzednicy, dość w czasie odlegli. Hmm?


Mieli łatwiej? Taki prosty aparat do znieczulenia wymagał niemałej odwagi (od obu, pacjenta i dochtora), ale też ogromnego doświadczenia i czujnej obserwacji chorego.

A stosowało się go tak:


A mikrometryczne skalowanie w dziesiątych częściach procenta!? A odciąg gazów?! A dziura ozonowa?! A rękawiczki latex-free?! Lub w ogóle jakieś? A BIS, TENS, ekg, rtg, TVN?! Gdzie, pytam się?!

Potem przyszedł czas na nieco bardziej skomplikowane urządzenia.


Taki mały, poręczny Draeger, po prostu boski. Poza tlenem miał też butlę z dwutlenkiem węgla, żeby stłumić  objawy hyperwentylacji chorego.



Oczywiście, do tego zestaw do utrzymywania dróg oddechowych w stanie drożnym plus (po prawej) środek znieczulająco-usypiający. To białe na środku to najprostszy model parownika. Skarpeta naciągnięta na druciany szkielet.

A żeby krnąbrny (jak Dynia) pacjent nie użarł w palec - cuś do ochrony tegoż i zestaw leków. Jaka ta anestezja prosta! I śmiertelna... tak, na marginesie.


Od lewej: przeźroczyste - tym uśpić, tym brązowym trzymać na śpiąco, tym indiańskim zwiotczyć, a tym na środku budzić. I nie dać się ugryźć.

A dziś? Noż, qurna, Stasek...


Ta sama firma, sto trzy lata później. Zestaw Perseus. Do następnej wersji, Andromeda, dodadzą czytnik Kindle-Fire, z opcją sudoku i krzyżówek z Times'a. I dziwimy się, że wymarli anestezjolodzy, którzy samoocznie i samoręcznie obserwowali pacjenta w czasie znieczulenia? I jak młódź, która uczy się na czymś takim, ma umieć samodzielnie ocenić stan chorego? Przecież tu nikt nie zna nawet skali Guedela!

Mnie zaś osobiście łza się zakręciła w oku, kiedy zobaczyłem to cacko.


Pulmomat, dostawiany do każdego aparatu do znieczulenia zestaw do wentylacji, uwalniający anestezjologa od konieczności "dymania w blazę". Potraficie sobie wyobrazić, że pracowałem na tym na klinice, sorry, Klynice Akademii Medycznej, w Mieście i marzyłem, żeby to cudo było dostępne w moim szpitalu w Miasteczku? Choćby jedno?
I taka mnię refleksja naszła - czy ja też nadaję się tylko do muzeum?