Dawniej to było byczo. Wyjechał człowiek na saksy i jak wrócił to i chałupę postawił i na jakąś bryczkę starczyło. A teraz...
Teraz to nawet trudno mówić o saksach. Europa jest jak duża Polska. Można pojechać tu i tam, i pracować, mieszkać, dziecka do szkół posyłać. Mówią, że daleko do tej Europy. Jakbym z mojego galicyjskiego miasteczka pojechał dla naprzykładu do Szczecina, to dojazd zajął by mi tyle samo czasu, co do UK. Ino nie po naszemu tu mówią. I tyle. Ale jak po naszemu w polskim telewizorze co poniektórzy mówili, tom ich też nie rozumiał. I jeszcze gorzej było. Bo tu jak nie rozumiem, to se myślę, żem gupi i lecę po słownik, a w Polszcze, tom od razu wiedział, że ony gupi jest. I żal duszę*) ściskał.
Jak już człowiek wyjedzie i zacznie pracować, to musi się przystosowywać do zastanych okoliczności. O jednej z nich chciałbym dziś opowiedzieć. Generalnie jest to opowieść dla blokersów, czyli ludzi z bloków operacyjnych, ale jeden z wniosków może być dla każdego.
W Ukeju panuje od 165 lat kult "anaesthetic room**)" czyli pokoju przedoperacyjnego. Pacjent dostarczony na blok operacyjny nie wjeżdża bezpośrednio na salę, ale do tego właśnie pokoju. Tam się go podłącza do różnych maszynek robiących ping, zakłada się wkłucia dożylne, poczem wprowadza w stan odurzenia zwany znieczuleniem ogólnym. Kiedy wszystko hula w najlepsze zawozi się delikwenta na salę operacyjną, przekłada na stół i... krew się leje.
Na pierwszy rzut oka klawo, jak cholera, Egon***). Z tym, że nie na pewno. Od pierwszego dnia, kiedy zobaczyłem ten wynalazek, zastanawiałem się po co to.
Po pierwsze na sam czas transportu trzeba pacjenta poodłączać od wszystkiego - oddychania, monitorowania, kroplówkowania. Przez jakieś półtorej minuty, czasem dłużej, nasz pacjent lata sobie jako ten Aleksjej Leonow****) zupełnie bez nadzoru i nie wiadomo, co się z nim dzieje.
Po drugie jest to dodatkowa praca dla personelu, bo trzeba niekiedy ważącego sporo a bezwładnego człeka targać z wózka na stół, a przecież my się za umysłowych najęli, nie fizycznych.
Po trzecie zdarzyło się nie raz, że jakoweś nieszczęście w tym czasie spotkało pacjenta. A to kroplówka się wykłuła, a to jakaś inna ważna rurka wypadła, a to przenosiny ciut długo trwały, a to ktoś zapomniał czegoś na powrót podłączyć. Różności różniste.
Krążyłem wokół tego tematu parę miesięcy, siedziałem w internecie, zbierałem wyniki audytów i badań prowadzonych w UK (bo poza ukej nikt prawie tych pokoi nie używa). Wszystkie wyżej opisane nieszczęścia i parę jeszcze innych kiedyś komuś się zdarzyło. Dobra nasza. Powoli wszystkich przekonałem, że to nie jest najlepszy pomysł. Z początku szło opornie, ale poza przedstawieniem znalezionych materiałów pomodliłem się do Św. Procedury, jedną-dwie pielęgniarki namówiłem na pielgrzymkę do sanktuarium, w którym odbywało się szkolenie z "przenoszenia ręcznego", gdzie się naumiały, że przenosić nie powinny i udało się. Tylko jeden, ginekolega ukejski, stwierdził, że on się nie zgadza, bo "nie jest na to przygotowany". Pogodziwszy się z faktem, że przewróciło by mu to życie na nice, a w wieku emerytalnym kolega jest, dałem spokój. Jednak na ogólnym zebraniu lekarzy w centrali mojej firmy poruszyłem temat ponownie, naiwnie wierząc, że można by spróbować napisać nową Św. Procedurę, że przenoszenie chorych niebezpieczne i kłopotliwe jest, i by go zaniechać. Większość lekarska, pewnie dlatego, że z zagranic, przyznała mi rację. W największe zdumienie wprawiło mnie jednak wystąpienie koleżanki z... Polski. Od razu wystąpiła przeciw (a nawet PRZECIW). Bo ona zawsze używa pokoju anestezjologicznego i w ogóle. Zakotłowało mi się pod czaszencją. Et tu, Brute?... Przeciw swojemu?... Jużem szabli dobył. Jużem jej gas zakrzyknął. Aż tu nagle powiedziała jedno jeszcze zdanie i emocje mi opadły jak przebite wodne łóżko.
"Bo u nas na klinice to pani profesor nigdy nie wyobrażała sobie, że można inaczej."
Otóż to. Polska. Czy tak dawno wyjechałem, czy taką mam słabą pamięć? Pisałem już o tym. Każdy na swój strój. Wyobrażenie pani profesor jest ważniejsze od rzetelnych badań, audytów, statystyk. Jest argumentem w dyskusji. Jest decydujące.
Jeżeli czasem zastanawicie się, czemu polska medycyna nie liczy się w świecie, a równocześnie lekarze Polacy znajdują w owym świecie zatrudnienie i są chwaleni i lubiani, to może odpowiedzią będzie, że nie ma czegoś takiego, jak "polska medycyna". Jest medycyna pani profesor X, pana profesora Y, kliniki w Z, ale one nie mają ze soba wiele wspólnego. I dlatego firmy "łowców głów" nie siedzą w kolejce przed profesorskimi gabinetami.
Jak myślicie, wyjdziemy kiedyś z tego?
Wpadnijcie jeszcze.
________________________
*) ze względu na możliwą obecność nieletnich fragmenty anatomiczne zastąpiono duchowymi o podobnym brzmieniu.
**) co wcale nie oznacza nieestetyczny pokój
***) oryg. skide godt, Egon. Starsi pamiętają z czego to cytat.
****) Znaczy się Aleksjej nie latał bez nadzoru. Jakże to tak, tyle kilometrów od rodiny i bez nadzoru, sam?
7 komentarzy:
bezgraniczny kult przenajmożniejszego profesora( za którym biegało się od pierwszego roku, aby łaskawie zatrudnił na 1/16 etatu...) w wydaniu wypłoszowatego. Wymawiając nazwę kliniki i szefa należy w skupieniu odbębnić procedurę: mówić w spokoju, z namaszczeniem, a nawet lekkim przyklęku, wznosząc oczy ku niebosom...
pozdrawiam z Krk*
(Ci co wiedzą do czego piję to wiedzą, a pozostali niech będą nieświadomi)
M
Myślałem, że mam to poza sobą. Ale ona tu krótko, jeszcze przyjdzie do rozumu. Mam nadzieję.
PS Pozdrowienia z NQY (to moje najbliższe, jak KRK dla Ciebie)
Echhh, to samo średniowiecze na uniwermagu, a co! Nie będziem gorsi od lekarzy ;-P nika
Polak-Polakowi wilkiem...w gardle staje,rzec by można.Potem się odbija długo.Ale można się przyzwyczaić.
Raczej nie prędko z tego wyjdziemy, bo nawet gdy "gatunek starych, robiących już pod siebie półbogów na klinikach" wymrze w chwale, to ta chwała przytłaczać będzie następne pokolenie... Obym się myliła, i piekiełko polskie wystąpiło pod hasłem jednej wszędobylskiej medycyny.
GoS
Szaman, kajsi w woźnicowych wspominkach popełnił mi sie taki post o transporcie - na życzenie - pacjenta na klinike. A raczej klynike.
Kraków akademicko-medyczny można zmienic- wystarczy do tego Little Boy.
eee no do tego cytatu to wystarczy mieć lat dwajścia osiem i ciut i się pamięta skąd to... jakieś 5 - 6 lat oglądałam ponownie ten serial i już nie było tak fajnie jak dawniej ;)
No i jakże to zmieniać coś, jak przecież od zawsze się tak robiło? albo bo szef tak mówił? to przecież się w głowie nie mieści ;)
Prześlij komentarz