czwartek, 5 listopada 2009

Szaman Galicyjski i sprawa komety

Dzisiejsza notka spóźniona jest nieco, a wszystko przez kometa. Nie widzę innego wytłumaczenia tego, co ostatnio się dzieje. Najperw komet ów przeleciał nad środkową Anglią i uwalił Abnegata (o, tutaj), a dziś leciał nad Kornwalią.

Zabiegów zgłoszono, jak to bywa, dziesięć. Jeśli cztery z tego są brzuśne, to zabawy na cały dzień po kokardki.

Równo z ósmą wszedłem 'nablok' i przygotowałem się i sprzęt do pracy. Już o 8:25 gotowy, łopatki ściągnięte, pośladki zwarte, idę na spotkanie przeznaczeniu czyli na pre-op. Bulba! Pierwsza pacjentka dopiero co przyszła, właśnie się przebiera, a wystrachana tak (to wiem z opowieści), że łojesoo. W jej boksie siedzi psiapsiółka, która przyszła ją za rękę potrzymać, zanim ja się za nią wezmę. Wymieniliśmy grzeczności dla zabicia czasu, a tamta dalej się przebiera.
Weźmy się za drugą z listy, bo wcześniej przyszła.
Pani nawet się ucieszyła, że nie będzie długo czekać. Idziemy. Szybko, sprawnie, z niemiecką dokładnością. Dziś albowiem operuje profesor z Niemiec, o którym też będzie, ale w osobnej notce.
Wracam po pierwszą. Gotowa, przebrana, wystraszona. Próbuję coś zagaworzyć, coś krzepiącego powiedzieć, ale ona w takiej panice, że chyba w ogóle nie słyszy co mówię. Dziewczątko młode, siedemnastoletnie, procedura szybka, będzie dobrze. Dostała leki jak w tabelce stało i... jak u Abnegata - nic. Patrzy na nas, my na nią. Ki czort? Jeszcze raz, powtórzona dawka. Jakby przysnęła nieco, maskę dała sobie włożyć, profesor działa "na dole", a ja przeliczam dawki jeszcze raz, bo ileż będę ja teraz budził? Wyszło mi, że pół godziny. Toż mnie żywcem zjedzą! Taka przerwa w działalności gdy lista długa grozi śmiercią lub kalectwem! Skręcam co się da jeszcze zanim profesor skończył, a ta myk, oczęta otwiera i na mnie spogląda. Szczęściem nieco jednak półprzytomnie. To i ja patrzę na nią, jakbym tak zawsze miał i niczemu się nie dziwował i uprzejmie pytam, czy aby nie wyjąć jej maski krtaniowej. Z początku kręciła głową, sądzę, że nie wiedziała o co pytam, ale dała sobie wyjąć. W międzyczasie profesor skończył. Uff...
Następna kobiecina do laparoskopii. Jadziem z tym koksem. Wkłucie, pompy, gadka-szmatka o tym gdzie pracuje, jak fajnie jest na świecie i odpłynęła wielkim autem. No, myślę sobie, kłopoty się skończyły. Głupio pomyślałem. Okazało się, że kobietka, która spełniała wszelkie normy wynikające ze Św. Procedury, czyli wagę, wzrost i BMI ma do przyjęcia, zgromadziła większość tej wagi w brzuszku i przy najszczerszych chęciach nasz trokar jest za krótki, żeby się dostać do środka. W końcu jakimś cudem, za trzecim podejściem i przy powłokach zgniecionych na racuszek - jest! Sąśmy w środku, działamy, tylko cuś się brzucho zapada co chwilę. No tak, jedna z próbnych dziurek sięgnęła otrzewnej i gaz nam uchodzi jak z przebitej dętki. Łojesoo! Zaproponowałem, żeby upchać gazikiem tę dziurkę, dać przepływ gazu na full i szybciej ruszać rękami, to powinno wystarczyć. W końcu, kto jest na sali najlepszym specjalistą od ciśnień i przepływu gazów? Anestezjolog, wiadomo. Udało się, jakoś zrobili.
Następnie miała być krótka procedura diagnostyczna u kobiety w wieku balzakowskim, plamiącej od czterech miesięcy. Się zdarza, dziwów nie ma. Kobitka śpi, profesor wraża jej instrument podglądacki zwany hysteroskopem i... no, już nie łojesoo, tylko łoqurwa! Na ekranie telewizyjnym 37 cali przekątnej - ciąża. Niestety, w aktualnej chwili się roniąca. Rzadko która ma szansę przeżyć histeroskop. Szybki a nerwowy rzut do historii choroby. Próba ciążowa ujemna, w wywiadzie pacjentka czterokończynowo się zapiera, że o ciąży mowy nie ma, bo ona to nic i z nikim i przenigdy. Jezusku tłuściutki! Przyjdzie mi uwierzyć, że jako ta luzytańska klacz w Portugalii, stanęła na klifie, spódnicę zadarła i się rzycią wypięła ku atlantyckiemu wiatrowi, któren to ją zapłodnił. Jak to dobrze być anestezjologiem i mieć gdzieś te wszystkie tłumaczenia, co to teraz będą się ciągnąć miesiącami...
Następna laparoskopia poszła, o dziwo, sprawnie, tylko pacjentka zeznała, że ona uczulona jest na leki. Nie do końca wszystkie, bo na ten nieskomplikowany przykład, na aspirynę to nie, ale już na inne to bardzo być może. Na jeden dzień miałem dosyć. Łaskawa pani, mówię, na te, co my tu mamy, to nikt jeszcze uczulony nie był. Jeśli więc szanowna pani będzie, to się w periodykach naukowych opisze i sławy pani doznasz, jak amen w pacierzu. Uwierzyła. Dostała co trzeba, zasła i obudziła się koncertowo. Jak ją na recovery odwiedziłem bardzo była kontenta, że jednak nie jest uczulona. Pewnie w myślach już układała listę zabiegów do zrobienia, skoro takie się możliwości otwierają.
Po lanczyku kolorektal wziął się za przepukliny. Jest sprawny, szybki, lubię z nim pracować, bo wie co robi i nawet jak w czasie zabiegu gada, to nie przerywa roboty. Tylko złe znowu do mnie wróciło. Za chińskiego boga nie mogłem gościowi założyć maski krtaniowej tak, żeby nie było przecieku. Przy tradycyjnej wentylacji ręcamy nie byłoby to problemem, ale jak się ma technikę, czyli mechaniczny wentylator, to za chwilę w mieszku pusto i technika wyje jak kojot. Można niby skompensować przepływem, ale gazów idzie wtedy, a idzie. Nawet posunąłem się do tego, że śródoperacyjnie wymieniłem mu tę rurkę na większą. Nic to, przeciek jak był tak był. I nie dał się upchać gazikiem ;-) Ale po obudzeniu pacjent był szczęśliwy i bardzo nam dziękował za wszystko. No i dobrze.
A potem jeszcze cuś, co miało być ganglionem albo tłuszczakiem na stopie okazało się prawdopodobnie paskudnym raczyskiem. Z tym, że to dopiero po badaniu mikroskopowym wyjdzie, więc może nie martwmy się na zapas.

Na dziś dosyć. Idę pograć w badmintona. Do następnego.

8 komentarzy:

abnegat.ltd pisze...

Ufff... myslałem że to tylko u mnie zrobiła się analna jonizacja powietrza...

A ten histeroskop to mu się teraz będzie odbijał aż po sąd ostateczny w Strassburgu.

Tak na marginesie - dlatego tiva lepsza - bo jak mam przeciek to mam go w d.pie :DDD Kompensuję przepływem i tyle.

A tak na drugim marginesie - że się koledze rury wsadzić nie chciało :/ :| :\
:DDD

Na trzecim marginesie - mam jakaś zajegrype - więc nie muszę sie poniewierać po dzimach - leżę w łóżeczku, posta piszę, małażonka Lindty pod dziób podtyka - jedz misiu boś chudziutki - no, żyć nie umierać :D

Anonimowy pisze...

Chłopaki nie straszcie obaj, bo mam dziecię przed planową operacją i włos mi się jeży od tych opowieści;)

Życzę aneste, który będzie czuwał nad moim dziecięciem, coby sobie w spokoju sudoku rozwiązywał i uśmiechał pod wąsem (lub jego brakiem)

W najbliższych dniach poproszę o cosik bardziej kojącego:), chociaż od Ciebie Szaman, bo Abi to jak przyobiecał horrory, to tak będzie dręczyl te moje skołatane nerwy.

GoS

Anonimowy pisze...

Ooo, ale to wszystko ciekawe o_O No, ale przecież profesor ze histeroskopem niewinowaty? Skoro w karcie choroby stało jak byk, że ciąży nie ma, to co mogą mu zrobić?
A czy go będą ciągać do Strassburga z automatu, czy ta ciemna baba będzie go targać? nika

abnegat.ltd pisze...

Wsztstko od baby zalezy. Ale jak bedzie chciala to mu kole piora zrobic moze- choc z ujemnym testem ciazowym gosc jest nieco kryty.

Bo w sadzie na 100% adwokat zapyta z milym usmiechem: "Czy slyszal Pan o urzadzemiu zwanym USG?".

I to moze byc dzonk.

Anonimowy pisze...

Łołomater Dei o_O Biedny gostek.
A jaka byłaby procedura w Polsce? Chodzi mi o to, co się robi w przypadku takich kilkumiesięcznych krwawień? Od razu USG, czy histeroskopię (?) - tak szczelam, bo jak histeroskop, no to histeroskopia z greki żywcem wzięta :-) nika

Szaman Galicyjski pisze...

Lud tutejszy w żadnym poważaniu USG nie ma. U nas każda białka jak do ginekolegi pójdzie to będzie miala USG, tutaj to tylko na wyraźne życzenie i to niechętnie. Dlatego wątpię, czy jakikolwiek wyspiarski adwokacina o USG zapyta.
@Abnegat: rury programowo nie wsadzam, a gościu był w TIVA'ie (qurna, jak to odmienić?) i nie o poziom znieczulenia sie lękałem a o piszczenie aparatu, bo wkurzające jest jak kupa.

abnegat.ltd pisze...

Aaa - bom zrozumial ze to na gazie szlo :[]
piszczydlo rzecz wredna bo sie wszyscy tak jakos dziwnie na anastazjologa patrzom. I stres gotowy ;)

Anonimowy pisze...

Nadrobiłam zaległości w czytaniu poprzednich postów. Ten o Dniu Zadusznym jest przejmujący... nika