czwartek, 15 października 2009

Szaman Galicyjski i sprawa ukejskiego interview

Trochę mnie Abnegat wyszarpnął z tematu, bo nie o tym miał być następny wpis, ale parę słów tu zapodam młodzieży ku nauce, a starszym pod rozwagę.

Otóż jak w owych latach wyglądały interview organizowane przez łowców głów w Polsce każdy może się na stronach owych łowców dowiedzieć. Ja natomiast chcę parę słów "od zachrystji", czyli ze strony tego, co to ma już wystawionych na strzał tuzin głów i tylko patrzeć, którą złowi.

Po roku pracy w ukejskim truście zostałem poproszony przez mojego Szefa o udział w polowaniu. Potrzeba było jeszcze paru anestezjologów w szpitalu, który dla autochtońskich doktorów nie był szczytem marzeń, co najwyżej jako odskocznia ku wyżynom hyperborejskiej anestezjologii. A ja, jako mieszkaniec Krainy Łowów mogłem jako tropiciel bardzo się przydać. Spłoniłem się rumieńcem, że jakże mi decydować w tak poważnej sprawie, ale boss był nieubłagany: masz tu - powiada - siedem teczek osobowych, czytaj i powiesz mi co myślisz. Przeglądnąłem, jak kazał, bo posłuszny jestem, podkreśliłem co u kogo uważam za dobre (żółty flamaster), a z czym bym uważał, bo zdaje się, że sobie ktoś napompował życiorys i log-book* (czerwony flamaster). Oddałem pracę domową, w zamian za co dostałem następne siedem z komentarzem "ty wiesz co z tym robić."

Tu pozwolę sobie na wtręt na temat "nadmuchiwania" log-booków. Robią to tutejsi też, ale miejscowym łatwiej się rozeznać. Natomiast rozmiary, jakie przybiera to u bardziej beżowych "kolegów" przyprawiają o zawrót głowy. Pracowałem z Hindusem, który swoje CV pisał na wspólnym komuterze i dał mi kiedyś przeczytać. Życia by nie starczyło, żeby to wszystko zrobić i piastować wszystkie te funkcje, które on miał. Spytałem go "a jakże to tak?". Bez zmrużenia oka odparł "a co? wiesz, że było inaczej?". Ano nie wiem. I tu mnie miał. Jakiś czas potem czytałem CV Sudańczyka. W zasadzie nie znieczulał tylko do przeszczepu mózgu (ale u człowieka, bo u kozy to i owszem) i nie był ministrem zdrowia. Tu się poddałem.

Zatem w piękny, co w tutejszym narzeczu oznacza - "bez deszczu", wiosenny poranek pomknęliśmy z Szefem na lotnisko w stolicy sąsiedniego państwa. Szybka kawa w barku, żółto-niebieski samolot poszedł w niebo i po trzech godzinach wylądowaliśmy w Balicach. Czekali tam na nas przedstawiciele "kółka łowieckiego" - Polka, więc nie muszę pisać, że urocza i przemiła oraz jej Walijski Odpowiednik, którego znałem ze swojego interview w Warszawie. Razem pojechaliśmy do hotelu Campanile. Pierwsi kandydaci mieli przyjść po południu, więc najpierw obiad. Tuż koło hotelu jest jakiś barek, dość sympatyczny, a że przybysze zwykli lunch opędzać kanapkami, jakoś dało radę. Doktorów do przesłuchania było 14 sztuk, pięć na pierwszy dzień, reszta na drugi.

Szef miał przygotowany speech powitalny, pokaz slajdów z Irlandii Północnej i szpitala, pełna kultura.

Widziałem ten pokaz na moim interview. Przyjechałem za wcześnie do Warszawy i dla zabicia czasu poszedłem do Empiku. Tam w dziale "Geografia" znalazłem przewodnik po Irlandii i przejrzałem część dotyczącą północy kraju. Jak mi przyszły Szef pokazywał slajdy, a ja z radością rozpoznawałem co to jest ("o, to przecież Marble Arch Caves!" albo "ależ to Florencecourt. Och, stara, dobra Florence." ) to kątem ucha słyszałem, jak mi na liczniku lecą dodatkowe punkty.

Pytania zaś były łatwe, bo nie chodziło o egzamin z medycyny czy anestezjologii, tylko z tego jak się będzie z daną osobą pracować, jakie widzi rozwiązania problemów i tp. Nasz medycyna różni się od ukejskiej przede wszystkim podejściem do pacjenta i pracy. My nastawieni jesteśmy na znalezienie i leczenie choroby. Oni na jakość życia pacjenta (i doktora). Sztandarowym pytaniem Szefa była sytuacja, w której do anestezjologa przychodzi chirurg i zgłasza zabieg. Ostry brzuch u 75 letniego chorego w ostatniej fazie Alzheimera, od dwóch lat leżącego w łóżku, w dodatku z POChP. I wszyscy nasi lekarze zaczynali kombinować, mnożyć leki, respiratory i techniki znieczulenia zwiewne jak pajęcze nici. Pamiętam jak Pani Doktór, wysokiej klasy specjalistka, przemiła zresztą osoba, wystrzeliła z takimi rozwiązaniami, że mi opadła szczęka. I kiedy już myślałem, że Szef ją skasuje, ten zaczął dodawać komplikacje: "a co zrobisz, jeśli będzie miał 80 lat? ". Odpowiedziała. "A 85?" Także sobie jakoś poradziła. "A 95?" to był oczywisty bluff z jego strony, ale gra się do końca. Tu ją przytrzymało. Na chwilę spauzowała, popatrzyła na mnie i w jej orzechowych oczach zobaczyłem nieme: "one se robi jaja, nie?" Robił sobie, to oczywiste. Chciał po prostu, żeby dała mu prawidłową odpowiedź, tj. prawidłową wg standardów wyspiarskich.

Prawidłową odpowiedzią było powiedzenie chirurgowi bajki o wężu "ssssss......aj". Bo szanse na uzyskanie jakiegokolwiek pozytywnego wyniku są w takiej sytuacji żadne. A operowanie, jak to mówił mój kolega z polskiego szpitala "dla prokuratora" jest na Wyspie uważane za postępowanie niemoralne. Pani Doktór oczywiście została zakwalifikowana i pracuje w UK.

Z innych ciekawostek. Był się pojawił na interview chłop postury słusznej, garnitur może nieco przez jazdę samochodem zmięty, ale wzrok jasny i bystry, od razu widać, że od gór. Gadone mioł, ni powiem. Ino, ze jak do łoperacyji na giczołach kazoł se dwa dudy doć, do znieculenia na sale przywieść, bo kożde płuco bydzie inakszo techniko duć, rozseparowoł je, kożde jedno na inakszym PEEPie postowił, a no koniec jedno zaklemił, to Szefowi szczena opadła na podłogę, a ja poczułem, że som dwo wyjścia: abo jo za morzem od rzetelnej anastezji odstałem, albo tyn mi tu Sabałowe gadania odstawia i za chwilę góralskom muzyke usłyszym i jo sie ze wstydu som łuduszę. A problem był w tym, że podejmując decyzje z dokumentów jego mieliśmy na liście, że dobry i żeby brać. Spytałem Szefa, czy mogę powtórzyć pytanie po polsku, tak był zesztywniały, że się zgodził. "Doktorze, czy pan zrozumiał pytanie? Bo ja pytałem o żylaki kończyn dolnych..." Spluł się chłopina i tylko mi brakło w tym momencie, żeby "cie chłoroba!" padło. Oczywiście od tego momentu odpowiedź była bardziej niż poprawna, w polskim rozumieniu tego słowa. Czemu w polskim? Bo Wyspiarze nie znieczulają podpajęczo ani zewnątrzoponowo do żylaków. Szef wyjaśnił mi tę zagadkę: jak pacjent jest przytomny, to musisz przy nim siedzieć, za rękę trzymać i konwersację uskuteczniać. A jak go przydymisz, to i sudoku można walnąć, z pielęgniarkami pożartować**, kawusię wypić. Gość się zakwalifikował, dwa miesiące później spotkaliśmy się nad pięknym jeziorem Erne i nasza przyjaźń trwa do dzisiaj. Teraz on pomagał mi założyć i prowadzić tego bloga. Cheers, Abnegat.

Dałem przykłady dwojga lekarzy, którzy przeszli przez interview. Nie dlatego, że dali "prawidłowe" odpowiedzi. Dlatego, że dali sobie radę w stresowej sytuacji, że byli fajni, na luzie (choć trochę, co zrozumiałe, spięci), łapali żarciki, potrafili rzucić swoje. Odpadł natomiast doktór, na którego nota bene Szef się ślinił "z dokumentów", bo miał rok praktyki w szpitalu pod Londynem. Wszystkie odpowiedzi miał "wyspiarskie", nie dał się złapać ani na staruszka z Alzheimerem, ani na żylaki i tp. Ale kiedy wyszedł, Szef spytał tylko: "chciałbyś z nim pracować?" "..." "No, to skreślamy".

Jeszcze jedną zagwozdkę miałem z moim Szefem. Otóż z uporem maniaka powtarzał, że najchętniej brałby z Polski jednorękich anestezjologów. Zachodziłem w głowę, czy chce zrobić oddział pracy chronionej i jakoweś beneficja z charity brać, ale okazało się, że nie. Otóż wszyscy nasi doktorzy przy pytaniu o jakieś rozwiązania kliniczne zaczynali odpowiedź od "to zależy". Na Wyspie są procedury. Jak ktoś pyta "jak znieczulisz 10-letnie dziecko", to pytanie jest jednoznaczne i odpowiedź jest jedna. Wiadomo, że chodzi o Standardowego Brytyjskiego Dziesięciolatka i żadne "zależy" nie wchodzi w grę. A w Polsce takie pytanie od czasu studiów i potem specjalizacji to poszukiwanie "co ten pytający pajac wymyślił?", bo że wymyślił to pewne. A to w połowie odpowiedzi okazuje się, że dziecko ma hemofilię, albo mukowiscydozę, albo jeszcze coś, co ma za zadanie udupić pytanego. Stąd każdy zaczyna od "to zależy" i trudno się z Wyspiarzami dogadać. W tutejszym narzeczu używa się sformułowania "on the other hand"***), więc jednoręcy anestezjolodzy z Polski mają tu wzięcie.

Jeszcze jedna zagadka rozwiązana. Wpadnijcie jeszcze.
_______________________________

*) log book to spis, w formie książki, ile i jakich zabiegów i procedur anestezjolog wykonał, gdzie, kiedy, które samodzielnie, które pod nadzorem i tp.
**) poflirtować nie można, bo to zaraz harrasement będzie, więc trzeba bardzo uważać
***) on the other hand - dosł. z drugiej ręki, znaczy "z drugiej strony"

3 komentarze:

abnegat.ltd pisze...

Cheers, Szaman
Do tej pory co se przypomne te pieronskie pluca to mnie smiech ogarnia :D

A z drugiej strony (on the second hand...)- te ich konkursa pieknosci - niech ich jasna cholera. Polski anestezjolog nigdy nie bedzie tu mial zadnych szans w starciu z delijskim podejsciem do logbooka.

kiciaf pisze...

Pisz Szamanie, pisz. Fajnie się czyta :)

Sylwia Grabinska pisze...

Fajnie sie ciebie czyta :)
Lece od najstarszych wpisow i bardzo mi sie tu podoba.

Pobede tu troszku

pozdrowienia z polnocy