wtorek, 27 października 2009

Szaman Galicyjski i sprawa Dziecka Złotego.

Pacjenci czekający na operację czasem się denerwują. Jeśli dodatkowo obciążeni są miażdżycą, nadciśnieniem albo i cukrzycą, mogą mieć niewesołe komplikacje.

Jeden z naszych pacjentów źle się poczuł. Jakaś duszność, gniecenie za mostkiem, tachycardia, spadek ciśnienia, niepokój. Zrobiliśmy ekg - no, pięknisty, świeżutki zawalik, jak w książce dla studentów. Co w ukeju robi się w takim przypadku? Ano, jak w RP - odsyła się chorego do Wysoce Specjalistycznej Jednostki.

Początek jest prosty i piękny. Uzgodnienie miejsca w WSJ polega na zgłoszeniu, że mamy dla nich pacjenta. WSJ jest jedna w całej prowincji, przyjmuje wszystkich, bez grymasów. Dziwnie się czułem, kiedy po telefonie do WSJ zamiast narzekań i dobrych rad, co powinienem zrobić, z wyraźną sugestią, że może nie trzeba przesyłać chorego, usłyszałem autentyczne zaangażowanie, szybkie konsultacje znad słuchawki, co zrobić, żeby mieć szybko wolne łóżko, bo tam, na Wyspie Katarzyny chory potrzebuje pomocy.

Potem trzeba zadzwonić do siedziby ambulansów, zgłosić transport i czekać. Zgłoszenie jest fajniejsze niż w RP. Każdy ma schemat zawierający dane potrzebne po drugiej stronie, można sobie wcześniej przygotować to, co mówić. Nie ma gorączkowego grzebania w papierach lub okrzyków "siostro Marysiu, jaki był ten ostatni potas?!" albo poszukiwania odpowiedzi na jakieś z sufitu wzięte pytanie "klinicysty". Dla kogoś, kto angielskiego przez telefon nie kuma w 100% to wielka wygoda.

Zazwyczaj po zebraniu wszystkich potrzebnych szczegółów słyszałem "no problem, doctor, we are on our way". Tym razem jednak panienka powiedziała "problem jest". Jakiż to problem być może? Mamy młodą lekarkę, świeżo po kursie i ona do was pojedzie. Jak młoda jest i ładna, to niech jedzie - ta nasza polska kurtuazja!

Faktycznie, po godzinie przyjechała ładna panienka (wg tutejszych standardów), złotowłosa i młoda, bardziej wystraszona niż chory, kiedy się dowiedział, że z zabiegu nici, ale za to w ramach rekompensaty proponujemy mu wycieczkę do Belfastu i "balonikowanie". Dwa w cenie jednego! Jak nie pojedzie, to druga taka okazja może się już nie powtórzyć, jakkolwiek dwuznacznie można to zdanie rozumieć.

Chory był gotowy. Checklist przed podróżą.
Centralne wkłucie jest? Aye, aye, sir.
Krwawy pomiar ciśnienia? Aye, aye, sir.
Wyniki wszystkiego co się dało zrobić (bez PSA) aktualne i w normie?Aye, aye, sir.
Pacjent bez bólu, stabilny krążeniowo i oddechowo, przytomny, prawidłowo zorientowany allo- i heteropsychicznie?Aye, aye, sir.
Cewnik w pęcherzu drożny, bilans płynów pod kontrolą?Aye, aye, sir.
To jazda!

To znaczy, jak się okazało, wydawało się nam tylko.
Owóż, nie, żadne 'jazda'! A w każdym razie nie od razu.
Bo poziom potasu jest jednakowoż na dolnej granicy normy i może się w czasie transportu dalej obniżyć i straszliwe tegoż konsekwencje spadną na pacjenta.
Ale to tylko godzina drogi, dziecko złote, nie obniży się aż tak bardzo.
Jesteś pewny? A jakie pacjent ma tempo obniżania się poziomu potasu?
Ano, nie wiem. To fakt. Dziecko złote zażyczyło sobie powtórzenia badania, bo posiadane było sprzed półtorej godziny. Robimy. Po dwudziestu pięciu minutach jest wynik, taki sam jak poprzednio. Hurra! Nie spada. Jedziemy!

Owóż, nadal nie. Pacjent przybył do szpitala na operację, a więc nie jadł i nie pił od poprzedniego wieczora i z całą pewnością jest odwodniony. Trzeba mu przetoczyć płyny.
Cudowny pomysł, dziecko złote, ale możesz toczyć w czasie jazdy.
Nie, trzeba mu przetoczyć teraz. Bez tego nie jadę.
Toczyć można, tylko jak? Jak powoli to strasznie dużo czasu się straci, a poza tym przecież pacjent nerki posiada sprawne i wszystko znajdzie się we worku namocz. A jak szybko to takiego zawałowego serducha może być za mało i wpadnie w obrzęk płuc. Wot, zagwozdka.
Dziecko złote złapało za telefon, kajsi-gdziesi zadzwoniło, pokonferowało. Koniec końców przetoczymy szybko połowę zaplanowanej objętości, zobaczymy co będzie i zadecydujemy jak dalej postępować.

No żeby cię chudy Mojżesz! Ale Dziecko złote było uparte. Toczymy. Połowa zeszła w jakieś półtorej godziny. W tak zwanym międzyczasie trochę mnie to zaczęło nakręcać, bo przecież nie bez znaczenia jest, kiedy chory trafi na balonik. Poszedłem do starszego, w tym przypadku przefajnego Jana i przedstawiłem mu problem. Spojrzał na mnie jak to on, nieco pobłażliwie i mówi: ona nie weźmie? Jej sprawa. Nie możesz jej obarczać odpowiedzialnością, na którą nie jest przygotowana. A w szpitalu chory bezpieczniejszy niż z nią w karetce. Trochę prawdy jakby w tym było. Wróciłem do pacjenta.

Dziecko złote loczki kręci siedząc nad papierami chorego i nagle z dumą wywleka wstęgę zapisanego ekg. Patrząc mi z głęboką urazą w oczy, jakby złapała mnie na podkradaniu herbatniczków z jej talerzyka, mówi jadowicie: na tym ekg jest uniesienie ST-T. To jest zawał!

Jezusku tłuściutki! A po co żeś ty, dziecko złote, tu przyjechała? Wiesz chociaż? Pacjenta z zawałem przewieźć na zabieg do WSJ masz.
No, niby tak, ale ja muszę do mojego szefa zadzwonić, czy on mi pozwoli tak ciężko chorego transportować.

Najpierw mnię porwał śmiech pusty, a potem litość i trwoga. Na wszystkich bogów Podziemia, do którego nota bene choremu było coraz bliżej, gdzie ja jestem? Zjednoczone Królestwo w XXI wieku czy Mogadisz, lata trzydzieste ubiegłego stulecia?

Zadzwoniła. Nie słyszałem co jej szef powiedział, ale chyba bardziej był po mojej stronie, bo jakoś zczerwieniona wyszła z kanciapki po rozmowie i pozwoliła przełożyć pacjenta na wózek i pojechała z nim do ambulansu. Odprowadziłem ją do samej karetki, żeby jej znów co do głowy nie wpadło, np. że zjazd windą niebezpieczny, albo wiatr za duży.

Przyjechała o 10:00. Wyjechała przed 16:00.

Twardy jest irlandzki lud, bo pacjent przeżył i kiedy wrócił na wewnętrzny do naszego szpitala bardzo nam za opiekę dziękował.

Cóż, nie wszystko rozumiem z tutejszej medycyny. Może oni nie mieli OOZW w OC?*)

Wpadnijcie jeszcze.
_______________________________________
*)Organizacja Ochrony Zdrowia Wojsk w Obronie Cywilnej. Starsi rozumieją, bo mieli na medycynie wojsko. Młodsi nie, niech żałują.

2 komentarze:

Joanna pisze...

Łomatko,też tak mam.Przez telefon jak rozmawiam,jakas pomrocznośc mnie na mózg siada i nie do końca angielski rozumieć mi się zdarza.Trza Irlandczykom przyznać,co jak co,ale cierpliwi są!
Pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

Hesusie złoty! Dobrze, że dziewczę miało na tyle jasne procedury, że bez uprzedniej konsultacji z szefem wiedziało, którą stroną do karetki wsiąść.

A pejszent twardy był, trza mu to przyznać.

GoS