piątek, 16 października 2009

Szaman Galicyjski i sprawa nowej pracy

Moje interview, o którym, wspomniałem w poprzednim wpisie przebiegało podobnie. Hotel, tym razem w Warszawie, krótkie przygotowanie do tego co ma nastąpić ze strony "kółka łowieckiego" i... nagły poślizg, bo cośtam. Ten dał mi szansę na wizytę w Empiku, dalej wiecie. W komisji było ich siedmioro, bo brali też chirurgów. Pytań zatem było więcej, w dodatku dwoje to byli dyrektorzy medyczni (dyrektorów w ukejskim szpitalu jest ze dwa razy więcej niż u nas). Jeden z nich, Eugeniusz, mówił językiem, którego chyba sam nie rozumiał, w każdym razie powtarzał swoje pytania ze dwa razy, a kiedy nadal miałem bladość lic i oczopląs Księżna, która później okazała się być żoną Szefa, tłumaczyła mi to na angielski. Eugeniusz z pewnością dobrze się przy tym bawił, bo każdego poddawał takiej próbie. Szef pokazał mi zdjęcia z Wyspy Katarzyny i szpitala, gdzie miałem pracować, opowiedział o kolegach, którzy czekają na nas z Polski i w ogóle zrobił świetne wrażenie. Starałem się jak mogłem, żeby nie wypaść gorzej i tu właśnie pomogła mi znajomość tych paru widoczków, o czem wcześniej pisałem.

Tu uwaga dla tych, którzy być może będą chcieli skorzystać z tego bloga, żeby dowiedzieć się jak szukać i znaleźć pracę w ukeju. Dowiedz się jak najwięcej o swoim przyszłym miejscu pracy. A miejsce to, to nie tylko szpital/fabryka/biuro. To miasto, gdzie będziesz mieszkać, okolica, w której będziesz żyć, kluby sportowe, atrakcje turystyczne i temu podobne rzeczy. Pamiętam z jakim zaskoczeniem czytałem pierwsze ogłoszenia o pracy, te z ukejskiego rynku. Przyzwyczajony do suchego "ZOZ w X zatrudni anestezjologa na OAiIT. Warunki płacy określa Rozp. Min.Zdr. Nr 123. Mieszkanie służbowe zapewniamy lub nie" wytrzeszczałem oczy na tekst typu: "XYZ Trust poszukuje anestezjologa, który przyłączy się do naszego oddanego zespołu i pomoże nam osiągnąć jeszcze lepsze wyniki. Nasz trust leży w pięknej okolicy, wśród lasów i jezior. Na najbliższą plażę jest 15 mil, do klubu golfowego 10, a do miasta, gdzie pubów jest mnóstwo i jeszcze parę kin - 20." I oni oczekują czegoś podobnego od kandydatów. Zatem padają pytania o sporty, jakie sie uprawia, o zainteresowania pozazawodowe (bo ukejscy mają czas na takowe), o działalność na rzecz społeczności miejscowej i tp. Wszystko to punktowane jest nie mniej niż doświadczenie zawodowe i specjalne umiejętności.

Wyszedłem z mieszanymi uczuciami. Po pierwsze, Irlandia Północna kojarzyła mi się z IRA i bombami. Po drugie, jak sie tam dostać? Po trzecie, łojezu...

Następnego dnia telefon. Chcą mnie, kiedy mogę zacząć? Za dwa miesiące najwcześniej. Oki, zacznij się pakować. Po trzecie, łojezu...

W Macro nabyłem dwie największe walizy, jakie mogłem znaleźć (promocja!), wybrałem co muszę zabrać, włożyłem też książki na tematy zawodowe, zważyłem walizy, wyjąłem książki, zważyłem walizy, wyjąłem płaszcz, zważyłem, zapiąłem, dobra. Spakowałem dokumenty, kserokopie dokumentów, zanabyłem funty w kantorze i byłem gotów.

O świcie dnia W pojechaliśmy z Najmilszą na lotnisko. Walizy okazały się cięższe niż w domu, pod karcącym spojrzeniem Najmilsza szeptem wyznała, że płaszcz uznała za konieczny i wsadziła go z powrotem, kiedy nie patrzyłem. Dopłata do nadbagażu wynosiła więcej niż cena biletu, ale czego się nie robi dla ukochanej, nie? Buziaczki na pożegnanie, przejście przez jedną kontrolę, potem drugą i komunikat, że samolot linii X do Londynu opóźniony jest o cztery godziny. Potem okazało się, że o sześć, ale nie chcieli nas denerwować. Znaczyło to, że biletu Londyn-Belfast mogę użyć w toalecie, byle zadrukowaną stroną od się. Po godzinie oczekiwania zakiełkowała w mojej głowie myśl, że tam przecież, na lotnisku, ma czekać na mnie kierowca ze szpitala. Złapałem za komórkę i zgroza mnię ogarła - wszystkie papiery, łącznie z numerami telefonów są w nadanym bagażu, tak dla bezpieczeństwa, żebym gdzie nie posiał. Noż, piekło i szatani.

Jeden lot, lotnisko w przebudowie, znalezienie bagażu, przebookowanie biletu (z Londynu do Belfastu na szczęście są trzy-cztery loty dziennie), kolejna opłata za nadbagaż powodująca tępy ból za mostkiem, i wreszcie Szmaragdowa Wyspa.

Taksówka czekała, kierowca wcale nie zmartwiony, wręcz szczęśliwy i rozmowny. Jedziemy. Za oknami dziwny świat, zielone pola pokryte owcami i krowami, domki pojedyncze ukryte wśród drzew, jadąc przez prawie całą prowincję 140 kilometrów przejechaliśmy tylko przez trzy malutkie miasteczka.

W motelu prysznic, chwila odpoczynku i pierwsze spotkanie. Małgorzata przyjechała dzień wcześniej. Poszliśmy razem na kolację, przeszliśmy główną ulicą Wyspy Katarzyny, potem bulwarem nad rzeką. Miło tu.

Od następnego dnia zaczęła się praca, docieranie się z miejscowymi, uczenie się mnóstwa nowych rzeczy i oduczanie się nie mniejszej ilości starych. Ale to już inna bajka, na inny tydzień.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Tobie powodzenia w pisaniu, a sobie w czytaniu życzę. Co dwa blogi czytane prawie codziennie, to nie jeden:)

abnegat.ltd pisze...

Toś wpadł :D Ponad setka odwiedzających wczoraj - nie ma lekko (najlepiej się pisze po zabiegach i lanczyku ;)

Odnośnie kierowcy - ten co mnie wiózł mówił w narzeczu hula-gula. Rozumiałem gdzie jest kropka a gdzie przecinek. Po 15 minutach udałem zmęczonego (co go nie przystopowało z gadania ale zwolniło mnie ze zgadywania gdzie trzeba mądrze powiedzieć A).

Anonimowy pisze...

Puk puk..witam,ja z polecenia sir abnegata:)
KaMi

Szaman Galicyjski pisze...

Witaj, KaMi, miło, że wpadłaś.

Szaman Galicyjski pisze...

@ Abi - to był ten sam, szpital miał z nim jakiś układ, bo wyjeżdżał po wszystkich

nieirytujmnie pisze...

I mnie przez imc Abnegata tu przywialo. Powodzenia i wytrwałości :) i im wiecej opowieści o NI tym lepiej.
Pozdrowienia z Belfastu.