środa, 28 października 2009

Szaman Galicyjski i sprawa doktórskich seriali

Przyjechałem dziś do mojego TC*) pełen zapału do pracy i ...bulba! Gwałtowna zmiana planów, dwoje okulistów ze Skandynawii przybyło ratować oczka tubylców. Obie sale operacyjne zajęte od rana do wieczora. Mam szansę załapać się jutro, jeśli dziś wyoperują wszystko.

Usiadłem więc spokojnie do kompa, przeczytałem, że jeśli wejdę do internetu to po pierwsze będę śledzony przez pracodawcę gdzie i po co wlazłem, a po drugie, że pracodawca nie bierze odpowiedzialności za to, co w tym internecie zobaczę, a co może mnie zgorszyć, zestresować i ogólnie być offensive. Z godnością zignorowałem komunikat i zacząłem szukać newsów z Polski. Gołota grozi Adamkowi (odważny chłopak, dostał wciry i jeszcze szura!), pani minister chce reformować emerytury (strach się bać) i informacja, że House MD będzie miał konkurencję.

Ma nią być Doc Martin, brytyjski serial o chirurgu londyńskim, Dr Ellingham, równie aspołecznym jak House, który zaczyna pracować na prowincji. Powodem tego kroku jest ...strach przed krwią. Cuś długo się ta fobia rozwijała, skoro zdążył najpierw osiągnąć wyżyny chirurgicznej sztuki. Tak jednak bywa, jeśli kto chce na gwałt dorobić legendę do istniejącej postaci. Doc Martin, jeszcze pod nazwiskiem Bamford, był wspaniałym położnikiem w Londynie, a wyjechał stamtąd kiedy odkrył, że żona ma romans z jego trzema przyjaciółmi. I to mnie się podoba. Może trochę obrazy boskiej w tym jest, ale psychologicznie jest uzasadnione lepiej niż ta krwio-fobia. Ten pierwszy Doc Martin wyjeżdża do Kornwalii, do istniejącego miasteczka-portu St. Isaak. Po nakręceniu dwóch czy trzech odcinków, raczej w formie pełnometrażowych filmów, przyszły, wicie, rozumicie, przejściowe, chwilowe... i się skończyło. Prawa do filmu i ekipy kupiła stacja ITV, ale zamiast filmów zrobili serial, zmieniając historię (także wstecz, o czym powyżej), specjalizację doktora i miejsce akcji na nieistniejącą wieś Portwenn.

Czemu tak się rozpisuję? Bo wbrew temu co można przeczytać na stronie o polskiej edycji serialu, kręci się go nadal.

Żaneta, szefowa TC, zapragnęła dodać nam do codziennych obowiązków odrobinę kultury. Nie za darmo, oczywiście. Nawiązała kontakt z filmowcami od Doc Martin i dwa odcinki nakręcono w moim TC! Część załogi dostała możliwość zagrania jako statyści (60 GBP za dzień). Radochy było co nie miara. Powszechną wesołość budziły zachowania, które może nie są dziwne na ekranie, ale w życiu...? Mam na myśli np. wychodzenie odwiedzających z sali, dramatyczny obrót w drzwiach i przesłanie choremu tęsknego spojrzenia spod rzęs. Kiedy patrzy się na to w czasie kręcenia, nogi same się uginają ze śmiechu.

Mnie nie wzięli. Zresztą powiedziałem, że jeśli nie mają roli dla "bloody polish immigrant anaesthetist"**) to nie gram. Nie mieli. Prosili tylko o ustawienie aparatu do znieczulenia, tak, żeby imitował wentylację i monitorowanie. Zrobiłem, czemu nie, ale słyszałem, że to potem wycięli. W związku z czym nici z moich zasług dla kinematografii brytyjskiej.

Serial polecam ze względu na śliczne kornwalijskie krajobrazy, które najładniej wychodzą na zdjęciach. Może zdarzy się wam usłyszeć w dialogach, że ktoś jest "a bit Bodmin". Nie wiem, jak to zostanie przetłumaczone, ale w Warszawie było by to "ktoś z Tworek", a w Krakowie "z Kobierzyna". W Bodmin był największy szpital psychiatryczny, St. Lawrence's Hospital, ale o nim w następnej notce.

A propos monitorowania chorych na filmach. Czy zdarzyło się wam, koleżanki i koledzy, że odruchowo i podświadomie słuchacie bip,bip monitora w scenach szpitalnych? Ja się na tym złapałem i parę razy mną rzuciło, bo taki ciężko ranny we wstrząsie ma równiutkie, wolne tętno, a zaraz potem umiera. Nie wiedzieć dlaczego.

Miłego oglądania. Od 4 listopada w TVP2, środy i czwartki.


________________________
*) Treatment Centre czyli ośrodek leczenia chorób wszelkich (ale tylko u zdrowych)
**) cholerny polski imigrant anestezjolog

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

no to dwojka sie spoznila, bo ten serial od dluzszegoczasu leci na kanale hallmark w telewizji kablowej. ogladnelam pare odcinkow i niestety moim zdaniem ma sie nijak do dr housa, choc rzeczywiscie krajobrazy sa bardzo interesujace.

skrzacik

Anonimowy pisze...

Aż sobie zobaczyłam na mapie gdzie leży Kornwalia - toż to jak nasze Bieszczady, tylko w drugą stronę ;)

A propos grania w filmie: mąż mój kiedyś statystował w kilku, ale by go zobaczyć na ekranie nie można było mrugać. Dawało radę również nagranie i odtwarzanie poklatkowe..

W temacie serialu - się zobaczy, czy lepszy niż House :)

teta

Szaman Galicyjski pisze...

teta: tu o zauważenie łatwiej, bo wszystko w zamkniętych pomieszczeniach.
Kornwalia to faktycznie takie Bieszczady, będę się stara trochę więcej o niej pisać i jakieś zdjątka zamieszczać.

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

o! to jak takie Bieszczady, to koniecznie muszę ją kiedyś zobaczyć na żywo, bo Bieszczady uwielbiam :)

Anonimowy pisze...

Swietny serial, nie przepadalam za tym aktorem, teraz ogladam w kazda niedziele, super dowcipne teksty, no i krajobrazy jak z bajki. Pozdrawiam