wtorek, 2 marca 2010

Szaman Galicyjski i sprawa appraisal'u

Nie było mnie czas jakiś, ale to dlatego, że strasznie byłem zajęty. Pominę ostatni weekend, kiedy to odwiedzili mnie Abnegatowstwo, co zajęcie przeistoczyło w prawdziwą przyjemność.
Cały zeszły tydzień przebiegał pod znakiem appraisalu. To takie coś, co jest zarazem bardzo fajne, ale i bardzo czasem wkurzające.
Wygląda to następująco: każden jeden lekarz*) raz do roku dostaje do wypełnienia mnóóóstwo**) papierów, a dołożyć powienien co najmniej drugie tyle własnych. I na tych papierach ma napisać co też przez ostatni rok swego zawodowego życia zrobił. Ile zabiegów i jakich oraz z jakim skutkiem, czy miał jakieś niepowodzenia, co w związku z tym zrobił i jak się to skończyło, czy wyciągnął wnioski, jakie odbył kursa i szkolenia a także, czy dostał jakieś podziękowania, od kogo i za co. Dołącza się do tego ksera wszystkich zaświadczeń o udziale, własnych notek z oświadczeniami, zestawieniami i wyobrażeniami o tym jak było i jest***), listy pacjentów dziękujących za opiekę i temu podobne różności. Trzeba się opowiedzieć, jakież to dodatkowe umiejętności chcemy nabyć, gdzie, kiedy i jakim kosztem. Im więcej, tym lepiej. Do tego moja firma robi coś, co nazywa się 360. Czyli trzeba pochodzić do współpracujących lekarzy i poprosić o opinię na temat "jak ci się ze mną pracuje, co byś zmienił, a czego nie" i temu podobne. Roboty, łażenia, pisania i kserowania jest co niemiara. Zwłaszcza, że 360 robią po raz pierwszy, więc teoretycznie każdy wie, jak ma być, ale w praktyce już gorzej.
Koniec końców napisałem i z wielką teczką poszedłem na spotkanie z moim appraiserem. Bo teraz to wszystko trzeba omówić, wyjaśnić, co niejasne, udowodnić swoje racje i przekonać, że moje plany na przyszłość, wliczając w to tydzień pobytu na koszt firmy w Barcelonie, to najlepsza inwestycja na ten rok. Appraiserem jest Peter, który specjalnie przyjechał z Londynu. Pogadaliśmy milusio, a potem zaczęły się schody. W ramach 360 dostał także dane od nursów. I tu powstał zgrzyt. Chociaż ogólnie jest fajnie, to uznały, że ja się za mało do nich uśmiecham(!), a raz nawet posunąłem się do tego, że zachowałem moje plany w tajemnicy. Co do pierwszego, to wyjaśniłem, że ja tu jestem w pracy i staram się zachować należną Świątyni Zdrowia powagę i dostojeństwo, ratujemy w końcu ludzkie rzyci, a co do drugiego to osochozi?
I wylazło szydło z wora.
Jakieś dwa tygodnie temu wpadła do pokoju anestezjologicznego nursa moja i z miną odkrywczyni radu i polonu poinformowała mnie, że następna pacjentka jest uczulona na skolinę.
Tak - powiedziałem - wiem, widziałem ją w preassessemencie.
No i...? - zawiesiła dramatycznie głos.
No i nic, robimy. My nie używamy skoliny.
Temat uznałem za załatwiony. A ona nie. Powinienem ją bowiem, w jej mniemaniu, poinformować, co zrobię, jeśli jednak, jakimś cudem czy innym nadprzyrodzonym zrządzeniem losu, będę jednak chciał użyć skoliny w stosunku do tej pani. I nurs poczuł się niedoinformowany, zatem wyalienowany, porzucony, wdeptany w ziemię kornwalijską razem ze szczątkami legendarnego króla Artura. Przy pierwszej nadarzającej się okazji poskarżył się więc, szeroko i kwieciście opisując mój niecny występek. Mea culpa...
Peter jest człowiekiem starszym z dziesięć lat ode mnie, który zęby zjadł na tym systemie zarządzanym i opanowanym do ostatniego kąta przez nursy. Wysłuchał moich wyjaśnień i poradził mi, bazując na własnym doświadczeniu: musisz być jak ja, happy cheerful little bunny****). Grrrrr...............

Appraisal skończony, mam rok spokoju. Zapisane w nim propozycje kursów i szkoleń, kiedy dostanę je podpisane przez Petera, staną się obowiązujące... dla mojej dyrekcji. To jedna z dobrych stron tego dokumentu. Kiedy wspólnie uznajemy coś za potrzebne, to już żaden nurs, nawet na dyrektorskim stołku nie może mi nie pozwolić jechać, nie chcieć dać kasy i temu podobne afronta czynić.

W związku z powyższym, uznając się za zaatakowanego przez nursy pracujące w moim TC ogłaszam wojnę polsko-nurską pod flagą biało-czerwoną. O sytuacji na froncie będę informował czytaczy.

_________________
*) pielegniarki też to mają, ale w formie skróconej bardzo
**) w NHS dostałem 46 stron, w tym instrukcję, jak to wypełnić, teraz zmieściłem sie na 27 + ksera
***) oni tu wierzą, że jak dochtor napisze, że cuś było, to było
****) ang.: szczęśliwy, uroczy, mały króliczek

12 komentarzy:

Joanna pisze...

Ooo,to ja taką wojnę zaczęłam już dawno.Do broni zatem!!!Nie będzie nurs pluł nam w twarz!
Pozdrowienia...

Anonimowy pisze...

To ja się przyłączam do trzymania kciuków :-) Co jest do diaska, byle nurs będzie na naszego dochtora tu donosił, ha! Cel, pal!!!
Aha, to dlatego Abi nie miał wpisów, ha! ;-)
nika

Anonimowy pisze...

Kument mi zeżarło, grrrr.
Ha! Zatem, cel, pal!
nika

Anonimowy pisze...

Łomatko!
Nie zeżarło, hyyy.
Pogrzało już całkiem nursy. Ani chibi to ich sprawka ;-P
nika

abnegat.ltd pisze...

Choć Ci kibicuje - to stoisz na straconej pozycji ;)
A ten little cool bunny to mi się skojarzył jakos z Hooly Graal'a Monty Pythona'a...

Szaman Galicyjski pisze...

Dziękuję za duchowe wsparcie. Abi, nie bądź małej wiary. Pokonać ich nie pokonamy, ale parę tyłków można skopać.

Anonimowy pisze...

Panowie,
potomkowie bohaterów pokroju Konrada Wallenroda, piewcy męstwa, żelaznych nerwów Hansa Klosa, wychowani na wojennych opowieściach ojców i dziadków; Panowie i Wy boicie się jakiś tam pączusio-kluchowatych angielskich nursów????
<>

Anonimowy pisze...

Znaturalizowały Was te baby czy co???

Szaman Galicyjski pisze...

Nurs podstępny jest i zna teren lepiej niż my. Trza czujnym być. Najlepiej podejść z cicha i powalić jego własną bronią. Zawszeć można potem powiedzieć, że sam się nurs postrzelił...

cre(w)master pisze...

Wielka szkoda, że podczas wojny polsko-nurskiej nie będzie można szarżować z Bogurodzicą na ustach... ale myślę sobie, że z głupawym uśmieszkiem i w przebraniu króliczka też da się nursom "dokopać".

Może by tak spróbować gajdlinesem? Abi pisał, że to wielka i ciężka book jest :)

inessta pisze...

Mnie ciekawi czy te nursy też muszą doktorów o opinie na swój temat prosić. Jeśli tak, to zawsze można się wyedt odwdzięczać. :))
p.s. powodzenia w wojnie z nursami :)

Anonimowy pisze...

Drogi Szamanie,
polecam na otarcie lez ksiazke AJ Cronina pt. "Vigil in the Night" (u nas wydana jako "Nocny dyzur"), gdzie kluczem do uwolnienia nursa od zarzutu spowodowania smierci pacjenta bylo to, ze nurs musi sluchac lekarza. ;) http://en.wikipedia.org/wiki/Vigil_in_the_Night_%28short_story%29
Tak zasadniczo chyba nie ma nic zlego w byciu milym dla wspolpracownikow, ale z drugiej strony jak czasem sobie pomysle, ze taki nurs mialby decydowac o moim zywocie, to przerazenie mnie ogarnia.
Shigella