wtorek, 16 marca 2010

Szaman Galicyjski i sprawa fikania nogami

W piątek wybrałem się z Najmilszą na balet kubański. To znaczy mnie się wydawało, że to będą kubańskie tańce, a balet okazał się nowoczesny. Danza Contemporanea de Cuba - sama nazwa powinna być dla mnie ostrzeżeniem, ale jakoś mi to umknęło, kiedy czytałem w programie, że to "zespół światowej sławy, z rzadka widywany poza Kubą, przynoszący żar i pasję kubańską w eklektycznej mieszance tańców o Afro-Karaibskim i hiszpańskim rodowodzie."
Zaczęło się miło, trzy panienki topless (oraz dwóch panów, również także zarówno) tańczyły na zachętę, żeby wszyscy czekali do końca, czy aby znów nie wyjdą.
Cały spektakl składał się z trzech części. Pierwsza była opowieścią o miłości, różnych układach międzyludzkich, spotykaniu się, chodzeniu, rozchodzeniu, "tej trzeciej" i innych, całkiem naturalnych sprawach opowiedzianych tańcem. Wrażenie zrobiło na mnie zwłaszcza to, że tańczące pary poruszały się, jakby zamknięto je w przezroczystych kulach o promieniu może jednego metra. Przeplatały się, kołowały wokół siebie, mijały się, każda stanowiąc własny, integralny, zamknięty świat. Tylko muzyka była koszmarna. Nie wiem czemu ambicją piszących muzykę dla baletu nowoczesnego jest używanie jednej, najwyższej struny skrzypiec i pisków przemysłowych. W dodatku w zakresie głośności startującego odrzutowca.
Część druga nieco poprawiła mi humor. To był prawdziwy balet, oparty na kubańskiej mambie, z uproszczonymi kostiumami sprowadzonymi do czerwonych tiulów, ale zatańczony tak, że aż chciało się do nich na scenie dołączyć.
Trzecia część to znowu modernistyczny taniec, ale muzyka, chwalić Boga, cichsza. I znowu uniwersalna opowieść o miłości, bez względu na kolor skóry i płeć. Najbardziej radosna i żywiołowa, dająca szansę każdemu z członków zespołu na solowy popis.
Zresztą, co tam pisanie. Opis baletu to jak pisanie palcem po wodzie - możesz przeczytać tylko w chwili pisania, potem to już nic...
Po balecie, późna kolacja w jednym z ciekawszych (choć mało oryginalnych) pubów, z pięknym widokiem na nocne światła zatoki St. Austell. Stolik przy kominku, kieliszek czerwonego wina, Najmilsza rozkosznie zadowolona z występów. Sam miód.

9 komentarzy:

abnegat.ltd pisze...

Koniec swiata - to one tam topless tanczyly??!?
Ruja i porobstwo :D

Anonimowy pisze...

Przyłączam się do Abiego :-) Tfu, zgroza :-D
nika

Szaman Galicyjski pisze...

Tia... Na pewnym przyjęciu obecny był też jakiś biskup czy kardynał. Jedna młoda dama była bardzo wydekoltowana. Ktoś oburzony (Abi??) zwrócił się do biskupa: "toż to obraza boska i obrzydliwość!" Biskup uważnie przyjrzał się biustowi młodej damy i odparł: "no, może obrazy boskiej trochę tu jest, ale obrzydliwe to to na pewno nie jest!"
A biusty były typu 'defensywna dwójka'.

abnegat.ltd pisze...

...to na pewno nie bylem ja...

:D

Anonimowy pisze...

Defensywna dwójka? A to co?
Biust bliżej jedynki, czy nie wykłuwający oka? :-D
nika

cre(w)master pisze...

Defensywna dwójka czyli - "tych dwóch strategicznych pagórków będziem bronić do upadłego..." ;P

Szaman Galicyjski pisze...

Taka nie wybijająca oczu, bo ta jest agresywną dwójką.

Anonimowy pisze...

Aaaaaaa :-)
Dobrze wiedzieć ;-P
nika

Nomad_FH pisze...

Mnie się zdecydowanie bardziej podoba devinicja crewmastera :D

Będziem bronić jak niepodległości i nie cofniem się o krok :D