sobota, 24 maja 2014

Szaman Galicyjsk i sprawa wędrującego posła cz. 3

Dziś sobota, panie pośle, zatem chodźmy do pubu. Zwykłego kornwalijskiego pubu, nie do żadnej tam wyszukanej restauracji. W końcu mam pan tylko 100 GBP, prawda?

W takim pubie można się napić i zjeść. W menu, poza spisem potraw i napojów jest też kilka informacji na temat produktów używanych w kuchni. I tak dowiemy się, że mięso pochodzi z farmy Smitha, oddalonej o 5 mil od pubu, ryby przynosi Duncan, którego żółtą łódź można zobaczyć przez okno (o ile nie łowi), warzywa hoduje Siobhan, o tu, za tym wzgórzem, a piwo, a nawet kilka, warzone są w pobliskim mieście.
Na tym polega reklama lokalnych producentów i produktów. Większość farm prowadzi farm shops - sklepiki, w których sprzedaje własne produkty, a że bez pośredników, więc taniej.

W Miasteczku, w którym pracowałem w eRPe nikt nie reklamował sąsiada. W trzech restauracjach wykorzystywano jedzenie z wielkich sieci*). Rolnicy anonimowo oddawali produkty do skupu. Wiele pielęgniarek mieszkało i miało rodziny na wsi. Stale słyszałem narzekania na to, jak niskie są ceny w skupie. Pytałem nie raz czemu nie przyniosą mleka, śmietany, masła, jajek do szpitala, na pewno ktoś kupi i wyjdą na tym lepiej.
- No, co pan, doktorze? Ja? Jajka będę nosić? Masło robić? Wolne żarty. 
Nie twierdzę, że pielęgniarki powinny się tym zajmować. Mówię, że wolimy narzekać niż coś zmienić. Bo pokazała się nisza i... nikt nie starał się jej wypełnić. To znaczy była jedna baba, co to przynosiła jajka i ser, ale była jedna...

Po wyjściu z pubu podjedźmy na małe zakupy do supermarketu. Przy wejściu lub przy kasach duże drewniane pudło z mnóstwem (w moim wczoraj było 57 różnych) ulotek z atrakcjami, na jakie liczyć mogą przyjezdni. Jakiś ogród z ciekawymi kwiatami, jaskinia, w której w wojnę produkowano amunicję, stara kopalnia, trasa widokowa. To są malutkie, kornwalijskie rodzynki, które można zobaczyć, jak się człowiek strasznie nudzi. Ale są, można znaleźć o nich informacje, niekoniecznie w internecie. Skoro mowa o internecie - na większości stron tutejszych hoteli, poza informacjami o samym hotelu, jest zakładka "co możesz robić w okolicy" i wiele z w/w ulotek tam znajdziesz.
Sprawdziłem teraz - w moim Miasteczku w eRPe jest 5 hoteli. Trzy mają swoje strony www. I nic. Ani słowa co możesz robić w okolicy. Bo po co reklamować sąsiada, kogoś, kto prowadzi biznes pod bokiem? Jeszcze co na tym zarobi, kaszaniarz.

A zaczyna się od tego, że na ulicy przechodnie uśmiechają się do siebie. Jeśli mijam kogoś po raz drugi czy trzeci, prawie obowiązkowe jest hello lub podobne.

Wróćmy do domu. Napijmy się piwa, albo cydru. Pomyślmy.

Dostrzega pan jakąś różnicę, panie pośle?

____________________
*) nie mam 100% pewności, ale jakieś 98%

6 komentarzy:

Moja Ameryka czyli dwa lata wakacji. pisze...

Mysle, ze to kwestia szerszego pojmowania dobra wspolnego.
W Polsce chyba juz wyszlismy na tym, ze co jest tanie to jest drogie.

Tutaj, podobnie jak u Ciebie, wspiera sie lokalny biznes: chleb z piekarni w miasteczku, lody z budki, bo homemade, kwiaty czy roslinki do ogrdu- z pobliskiej farmy, podobnie owoce czy jarzyny w sezonie z fresh market, czyli od lokalnych producentow.
Dlaczego?
Bo placa podatki na rzecz naszegoa miasta, a skoro ja posrednio korzystam z tego (szkola, drogi, oswietlenie, odsniezanie ect) to pakuje swoje pieniadze do wspolnego koszyka.
Kiedy podobnie czynilam w Polandii, z niesmaczeniem patrzac na Biedronki i nne Lidle, tlumaczac, ze te pieniadze wracaja do nas- a takiej czy innej postaci, to bylam jak wariat, ktory przeplaca. Bo tam taniej, niewazne, ze truskawki z Chile.
Zreszta takie postrzeganie, o ktorym piszesz wymaga dobrego rozumienia postaw obywatelskich - a co my wiemy, spijajac kasiasta smietanke na emigracji, a nie umartwiajac sie po Krzyzem Smolenskim w kraju...
Mozna pisac elaborat. Pozdrowionka:)

Szaman Galicyjski pisze...

Kiedyś napisałem już na blogu, ale pozwolę sobie powtórzyć: w eRPe coś jest moje, coś jest cudze, reszta jest niczyja. Tu coś jest moje, coś jest cudze, a reszta jest wspólna. Dopóki tego nie zrozumiemy, nie będziemy dbać o to "wspólne", czyli o miasteczko, okolicę, ludzi tu żyjących. Tu coś, co nazwalibyśmy "lokalnym patriotyzmem" ma dodatkowo poparcie w prawie i obyczajach. Na codzień widzę samochody ozdobione kornwalijską flagą, w nazwach firm powtarza się Kernow /Kornwalia/ i tp. Te małe, codzienne kroczki przekładają się na ogół zachowań, które tak mi się tu podobają.

Anonimowy pisze...

Tej wspólnoty lokalnej też mi w eRPe brakuje do bólu - szczególnie, że moi lokalsi (mocno podupadłe miasto "byłe wojewódzkie", obecnie bardzo "daleko od szosy") biją rekordy świata w malkontenctwie zamiast się zjednoczyć. Chociaż z drugiej strony... gdyby ta baba od masła i jajek chciała je sprzedawać legalnie, to wyobraź sobie ilość papierologii, obowiązków i kontroli, jaka by na nią spadła - z Sanepidem na czele, bo przecież żywność produkuje. Strefa czysta, strefa brudna, kafelki, atesty urządzeń itp. itd. Że o uzyskiwaniu (za opłatą skarbową) pozwoleń na każdy ruch ręką nie wspomnę. Dziwisz się, że jej się nie chce???
Iza

Szaman Galicyjski pisze...

@Iza: tu są dwie rzeczy. Po pierwsze ja się nie dziwię babie, tylko rządzącym i ustanawiającym prawa. Rzucanie kłód pod nogi bardzo drobnym przedsiębiorcom, utrudnianie im działalności pod płaszczykiem Unii (bo w UK nie ma Sanepidu, choć sa kontrole jakości) to chyba polska specjalność. Po drugie zaś to stosunki międzyludzkie i międzysąsiedzkie. Wieczne narzekania na wszystko, na pewno nam się nie uda, bezinteresowne podkładanie nóg, utrudnianie codziennego życia. Razem zebrane - katastrofa.

Anonimowy pisze...

Tak czytam pierwszy raz, drugi, trzeci ... i wciąż nie widzę by autor dał jakiegoś linka do swojego polskiego miasteczka, do owych hoteli, do ciekawych miejsc w Polsce ... .
Curate ipsum.

zaz

Szaman Galicyjski pisze...

@zaz: ja już tam nie mieszkam od lat, zatem na blogu daję informacje o miejscach bliskich mojemu aktualnemu miejscu zamieszkania. Wyleczyłem się. ;-)