sobota, 26 lutego 2011

Szaman Galicyjski i sprawa Toskanii po raz ostatni

Wracam do tej Toskanii stale. I to nie tylko na blogu, ale też w myślach, pamięci i, ostatnio, w uczynkach. Czyli detalicznie znowu przeglądamy oferty willi do wynajęcia, tym razem w pobliżu Pizy.

Ktoś mógłby zadać zasadne pytanie: czy życie nie jest za krótkie, żeby jeździć dwa razy w to samo miejsce? To byłby koronny dowód, że nigdy w Toskanii nie był. Co się tak w tej Toskanii podoba szamanom i podobnym?

Otóż Szaman jest wytworem dwóch kultur*), a obie są, niestety, północnoeuropejskie. Kultura pierwsza, polska, oparta na katolicyźmie przaśno-dewocyjnym z elementami stałego męczeństwa narodowo-religijnego inkrustowanego ksenofobią wyraźnie intarsjowaną bezmyślnością, narzekactwem i zazdrością, w sosie czy-aby-wszyscy-na-pewno-widzą-jaki-ze-mnie-katolik. Wynikiem tego są ludzie pełni wewnętrznego przekonania o własnej wielkości oraz braku docenienia ze strony świata zewnętrznego**), ofiary ogólnoświatowego spisku cyklistów i mansonów, trwający w ostatniej twierdzy prawdziwej wiary i polskości. Jeśli umówisz się z takim na spotkanie, przyjdzie pół godziny po terminie, nieprzygotowany do tematu, o którym macie rozmawiać, natomiast stawiający wygórowane żądania wzięte z Księżyca.
Kultura druga, którą od podszewki poznaję już sześć lat, to kultura protestancka w sześćdziesięciu odmianach, ze wskazaniem na 500 innych religii, otwarta na świat i ludzi, a większa część tej otwartości polega na tym, że ich po prostu nie obchodzi co robisz, ale za to nastawiona na pracę, jak pozytywiści, podnoszenie kwalifikacji, terminy, uzgodnienia, procedury oraz skodyfikowane struktury społeczne. Wynikiem tego są ludzie uśmiechnięci, otwarci, choć nie rzucający się sobie do jagód, zadowoleni z dnia codziennego, lecz wpatrzeni w kalendarze i zegarki, przeliczający na pieniądze efekty swojej, nie tylko zawodowej, działalności. Jeśli próbujesz się umówić na obiad w przyszłym tygodniu, rzuci okiem w terminarz i poda dokładny termin - we czwartek o siódmej trzydzieści w The Regent's Pub, bo on jest kapitanem swojego życia.

A Toskania? Hmm... tu jest inny świat. Tu ludzie są otwarci, nawet w małych wioskach, uśmiechają się do ciebie, kiwają ręką jakby znali cię od lat. Życie toczy się wolniej, przyjaźniej, smaczniej. Tu ciągle, chcąc się umówić, usłyszysz "wpadnij wieczorem", albo "tak przed zachodem". Nie umawiaj się na przyszły tydzień. Rozmówca wzniesie wzrok do nieba w geście "kto wie, co będzie w przyszłym tygodniu". Tu możesz idąc przez wieś zobaczyć całe, kilkunastoosobowe rodziny siedzące przy wspólnym stole, jedzące z wielkiej michy parujące spagetti alla carbonara albo gnocci w pikantnym mięsnym sosie, a butelki wina na stole mają po pięć litrów pojemności***). A jeśli będziesz przechodzić po raz drugi jest duża szansa, że zaproszą cię do wspólnego stołu.

W Toskanii wróciły do mnie po latach takie słowa jak "raczyć się" i "biesiadować". Kiedy o zachodzie słońca siedzi się przy prostym, drewnianym stole przed domem, a kromka świeżego chleba maczana w czosnkowej oliwie z bazylią i popita Chianti jest tym, co smakuje jak nigdzie indziej na świecie. A w kolejce czeka jeszcze półmisek z prosciutto di Parma z brzoskwiniami i fetą, penne zapiekane z brokułami pod warstewką parmezanu oraz kulki z chorizo w sosie pomidorowym z bazylią i oregano. I, rzecz jasna, kolejna butelka Chianti. Potem wieczorny spacer wśród winnic i gajów oliwnych. A potem... no.

To leniwe życie, smakowite do bólu, ludzie, którzy opanowali sztukę odpoczywania w każdej nadarzającej się chwili, to coś, czego my, ludzie Północy, nigdy się nie nauczyliśmy. A szkoda.

No, i te widoki.


Miło jest iść w takich okolicznościach przyrody, trzymając Najmilszą za rękę, nawet jeśli kolacja troszkę ciąży (foto Tygrysek)

Można podejść i zerwać. A nikt nie zrywa. Bo nie jego.

Tu nawet deszcz jest miłym urozmaiceniem.
Wspominałem o zachodzie słońca? Chyba tak...

A to zdjęcie jest specjalnie dla P. Jeśli ciągle płaczesz, bo słońce zaszło, łzy nie pozwolą ci podziwiać piękna gwiazd.

Parę dziennych obrazków.

Małe(?) farmy na szczytach toskańskich wzgórz i podobne miasteczka.

Winnice i oliwki w cienistych dolinach. Dolce vita!

Do jesieni spokój z Toskanią. Potem zobaczymy.
Miłego dnia.

______________________
*) mam na myśli całość zjawisk, ze szczególnym uwzględnieniem podejścia do życia w ogóle
**) patrz W. Młynarski "żebym ja wreszcie mógł robić to, na co naprawdę zasługuję"
***) a pijanych jakoś mało się widuje

2 komentarze:

zielonooka pisze...

W Toskanii byłam raz, 2 lata temu, w tym roku wracam, i planuję wracać, dokiedy będę mogła. Wiem z całą pewnością, że to moje miejsce na ziemi, żadne inne Afryki, czy Chorwacje;)
Każde słowo napisane przez Szamana prawdą jest, a nawet bardziej. Amen.

Szaman Galicyjski pisze...

dzięki, zielonooka