Strasznie długo nie pisałem.
Chciałbym przeprosić, ale chyba wszyscy regularni czytelnicy dawno o tym blogu zapomnieli i czytają innych, nie tylko dużo lepszych ale i dużo bardziej piśliwych*).
Się wytłumaczę, jeśli pozwolicie.
Otóż najsampierw odszedł z mojego życia ktoś bardzo dla mnie ważny. Dość nieoczekiwanie i dość szybko. I jak zawsze w takich wypadkach poza ogólnym wspominaniem jak to było być razem choć daleko, przychodzą myśli "co by było gdyby?...", "a gdybym powiedział to... albo tamto?...", "a gdybym zapytał o to... albo o tamto?...". Choć wiem, że nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania, to tkwią one we mnie i pewnie już pozostaną na zawsze.
Zaraz potem moja Firma zamknęła mój szpital, bo nie doszli do porozumienia z tutejszym odpowiednikiem NFZ i kasa się im nie zgadzała. Zatem zostałem się za bezrobotnego anestezjologa.
Postanowiłem trochę odpocząć po tych przeżyciach i zaplanowałem, że do pracy wrócę w lipcu. Co ogólnie rzecz biorąc było uczciwe, bo Firma zapłaciła mi za trzy miesiące wypowiedzenia. Wielkanoc w Polsce w kwietniu, w maju jakiś mały zaległy kurs i appraisal, w czerwcu może jakiś wyjazd? Milusio.
Wiecie, co się dzieje z najlepiej opracowanymi planami? Naszym ostatnim dniem pracy w Firmie był piątek. Potem wspólne piwko w pubie z koleżeństwem, weekend w domu i w poniedziałek kocyk w ogródku, piwko i telefon do Kolorectala: "może byś acan wpadł, upodlim się piwem na bezrobociu?"
"Zwariowałeś, ja jestem w pracy!"
Ja rozumiem nacisk morgage'u ale żeby tak od razu? Bez oddechu?
Dzwonię do Litwina.
"Dzięki, ale wiesz... ja właśnie jadę do pracy."
Noż qurwasz-pałasz. Następny.
Pomyślałem, że jakiś odmieniec jestem i muszę też do reszty dołączyć. Znalazłem nieopodal, w sąsiednim hrabstwie szpital, który potrzebował anestezjologa, od maja zacząłem.
Nie szło mi najlepiej, niestety. Bo najpierw, tzn. po miesiącu wymyślili, że nie mam jednego kursu, bez którego nie mogę w ogóle pracować. "Ale na rozmowie wstępnej nie mówiliście, że mam mieć...?". "No, bo to wyszło później." Dobra, zrobiłem kurs (£450 + 699 mil).
Za dwa tygodnie znowu coś: "bo nie robisz bloków pod usg." To akurat fakt, nie robię, ale powiedziałem o tym na rozmowie wstępnej. Kolejny kurs (£400 + pociąg + hotel). Przez następne dwa miesiące miałem okazję zrobić dwa(!) bloki. "Nadal nie masz doświadczenia." To akurat fakt, nie mam. Z tym, że skąd mam mieć? Dwa podejścia to jakby trochę mało.
Sam czułem się jak przy taśmie. Taki Chaplin z dwoma kluczami. Zespół anestezjologiczny liczył cztery osoby. Nie mieliśmy najmniejszego skrawka podłogi, który można by nazwać naszym. Były dni, w których jedyny mój kontakt z koleżeństwem polegał na minięciu się na korytarzu i rzuceniu obowiązkowego "hello, how are you?" czasem bez szans na wysłuchanie odpowiedzi. Generalnie lud był miły i pomocny, gdy trzeba. Z tym, że donosicielski, jak to w UK. Każdy mój moment zastanowienia czy zawahania był skrzętnie donoszony szefostwu.
Dla naprzykładu: pacjent przed zabiegiem zaprezentował w ekg zwolnienie akcji serca do 30 na minutę. Nie więcej się nie działo, przytomny, w kontakcie, bez dolegliwości. Podałem stosowne leki, zawołałem chirurga i mówię, że jest sprawa. Jak zobaczył ekg powiedział, że operacji nie będzie. Jego prawo. Dopilnowałem, żeby wpisał co trzeba i podpisał, że to on podjął taką decyzję. Zawiozłem pacjenta na wybudzeniówkę, sprawdziłem, że podane leki działają jak trzeba, tętno wróciło do normy. Wydałem zalecenia co do obserwacji i odesłania do domu. Sądziłem - case closed. Ze dwa dni później spotykam szefową, która nawraca do sprawy.
"Bo nursy źle się czuły."
???
"Bo nie wiedziały, czy ty wiesz, co masz zrobić."
??? ???
Poprosiłem grzecznie o notatki z zajścia. Otwieram i pytam:
Czytałaś?
"Tak."
Coś zrobiłem źle?
"No..., nie...."
To w czym rzecz?
"Bo nursy nie miały pewności..."
Otwarłem książkę, kolorową, z mnóstwem obrazków, w tym z algorytmem postępowania w przypadku zwolnienia rytmu serca bez objawów niewydolności krążenia. Pokazałem zadziwiającą zbieżność pomiędzy algorytmem i tym, co zrobiłem a co stało w notatkach z zajścia.
"Ale wiesz, bo nursy..."
Może zatem problemem jest to, że nursy nie czytały tej kolorowej książki z mnóstwem obrazków, w tym z algorytmem postępowania w przypadku zwolnienia rytmu serca bez objawów niewydolności krążenia - zasugerowałem - ale to ich problem, nie mój.
Choć rozmowa toczyła się w cztery oczy nagle poczułem, jak lód pod moimi stopami zaczyna trzeszczeć i pękać, bo to bardzo kruchy lód był.
Summa summarum po trzech miesiącach wstępnie ustalonych umowy mi nie przedłużono. Zatem stałem się już drugi raz w tym roku bezrobotnym anestezjologiem.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi milczenie przez te pół roku.
__________________________________
*) znaczy, takich co piszą częściej niż ja, o co chyba nietrudno
7 komentarzy:
Szamanie,
wybaczamy i współczujemy, bo znamy te losu zakręty, wiadomo "rzadko koło zdarzeń obraca siła naszych marzeń", ale trzeba nadal "się kolorowo łudzić"...
Trzymam kciuki!
Kijanki3
Szamanie współczuję straty. I przygód z pracami. Jak będzie Ci tam źle, zawsze możesz wrócić do Galicji (bez sarkazmu).
Nie spieszy się. Poczekam. Opowieści mniej więcej odpowiadają temu, co już wiem, a i upewniają, ze dziecię (na roku 4 ) coraz mniej mam ochotę zawód uprawiać.
Fragment ....Generalnie lud był miły i pomocny, gdy trzeba. Z tym, że donosicielski, jak to w UK.... zaliczam do ulubionych. Pozdrówka.
.....OMG!
Widzę, że nie jestem odosobniona w zawirowaniach.
Pozdrawiam
- green
Poległeś w wojnie polsko-nurskiej... Swoją drogą, niezłą mają pozycję...
Ella-5
Ciekawy artykuł
Dzięki, będę odwiedzać:)
To i ja się dołączę - miesiąc temu miałam nieszczęście udowodnić swojemu managerowi, że prognozy jego modelu predykcyjnego mijają się z rzeczywistością. Dzisiaj miałam ocenę roczną... :) (zatrudnili mnie lekko ponad rok temu)
Prześlij komentarz