środa, 15 kwietnia 2015

Szaman Galicyjski i sprawa odszczekania

Jakiś czas temu, jeszcze w przeszłym roku, mieliśmy spotkanie anestezjologów naszej kompanii, w mieście Londyn. Na tymże spotkaniu Abnegat gromkim głosem lżył i wyzywał nową company policy dotyczącą przyjmowania do zabiegów operacyjnych, w ośrodkach jednego dnia, pacjentów z insulinozależną cukrzycą. Przywoływał podówczas autorytety oraz rzucał słowa powszechnie nieznane, jak "ketony", "peha" i wiele innych, których tu, dla wrodzonej skromności, nie wymienię.
Przyznaję, że oponowałem i starałem się wykazać, że nie tak do końca ma rację i że można cośkolwiek i gdzieniegdzie, alem go nie przekonał. On mnie zresztą też nie.
I oto dzisiaj otrzymałem cios w plecy. Od swoich, jeśli Barbie uznać za swoją. Zardzewiałym nożem albo i kordelasem (wszak żyję wśród potomków piratów i wreckerów). Muszę zatem posypać głowę popiołem i z pustą pochwą stać przed bramą Abiegowego zamku. Jednakowoż z kąśliwym uśmieszkiem. "Masz rację, Abi, nie powinniśmy przyjmować insulinozależnych pacjentów" - tu koniec uśmieszku; "ale możesz sobie te pehy i ketony..., ty wiesz co" - tu koniec kąśliwości.

Ab ovo, jednakowoż. Przyszła do mnię miesiąc temu pacjętka do gabinetu. Cukrzyczka insulinozależna, niewyrównana i bardzo niestabilna. Taka właśnie na granicy tego, co możemy, a tego czego już nie powinniśmy. Pogadalim, ustalilim co trzeba, na kartce napisali co ma brać i kiedy, kiedy cukier we krwi mierzyć, cacy. Na dzisiejszej sesji porannej miała być zaraz z rana, dużymi literami na czerwono w papierach napisane PIERWSZA NA LIŚCIE, żeby tylko jeden posiłek nawet nie opuścić, tylko odroczyć, bo zabieg circa 25 minut miał trwać. Z tym, że podziało się...

Na liście było pięcioro pacjentów, ale z powodów mi nieznanych i pozostających całkowicie bez znaczenia dla dalszych wypadków, zaczęli się oni wykruszać. Koniec końców została się tylko ona jedna. Pierwsza na liście. O ósmej trzydzieści.

Chirurg dostał wiadomość od Barbie, że ma tylko jeden zabieg rano, a potem po pierwszej, znaczy po lunchu, ma pacjentów w przychodni.
- O, kubwa - w miejscowym narzeczu rzucił chirurg, - będę musiał od dziewiątej do popierwszej czekać.
- Zobaczę, co da się zrobić - rzuciła zawsze chętna do pomocy Barbie.

I nie mówiąc nic nikomu przesunęła pacjentkę na jedenastą trzydzieści. No, trochę przesadziłem - powiedziała pacjentce i wysłała info na blok operacyjny "macie tylko jedną pacjentkę, przyjdzie o jedenastej" i do chirurga, któren się bardzo ucieszył, "nie będziesz czekał, zaczynasz o jedenastej trzydzieści".

W związku z takim obrotem sprawy pacjentka traci dwa posiłki (śniadanie i lunch), czyli praktycznie głoduje od wieczora poprzedniego dnia, a że bierze insulinę cztery razy dziennie, nikt nie wie, co się z jej cukrem i - to dla Abiego - ketonami i peha dzieje. Gdybym miał wiarygodne laboratorium pod ręką może jakoś bym poradził żonglując KIG i dwuwęglanami, ale mam tylko najprostszy glukometr made in China kupiony na wyprzedaży garażowej i nie uważam za bezpieczne podejmowanie  poważnych decyzji klinicznych w oparciu o jego wskazania.
Pacjentkę zrzuciłem, jak tylko przyszła, cukier miała zresztą ponad 350mg%. Przyjęła to ze zrozumieniem, chirurg też, o dziwo zresztą.

Poszłem do Barbie. W zasadzie, żeby jej powiedzieć "co ty, taka jedna, sobie myślisz", ale spytałem tylko "czemuż, ach czemuż, postąpiłaś tak nierozważnie, kobieto?!"

- Czego Szaman ode mnie chce? - obruszyła się Barbie. - Przesunęłam czas zabiegu, żeby chirurg nie musiał czekać.
Podetknęła mi pod nos booking form.
- Jest napisane first on the list? Jest. No, to została pierwszą.
- Ale nie o to chodzi... - opadły mnię ręce jak zwiędłe płatki róż.

Była jedyną pacjentką, zatem fakt, nadal była pierwszą. Jakaś logika w tym jest. Poszłem przygnieciony siłą jej argumentacji.

Abi - niniejszym odszczekuję to, com powiedział oraz zgadzam się, że nie powinniśmy operować pacjentów z insulinozależną cukrzycą. Do listy Twoich pehów i ketonów (których i tak nie mogę zmierzyć, zresztą nikt ich nie widział) dodaję jeszcze jeden argument, choć to argument lokalny: Barbie.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Rozumiem, że w tym ciekawym kraju nie możesz Barbie "dotknąć słowem".

Jola

Kamyk pisze...

Barbie...
Żesz w mordę jeża...
Od dziś to będzie moja obelga... :)

Unknown pisze...

Barbie jest jednak nie do podrobienia:)

Szaman Galicyjski pisze...

@Jola: Niestety nie mogę... PC nie pozwala, zresztą może byłby to harrassement ;(

@hwa: to chyba dobra wiadomość?...

abnegat.ltd pisze...

U nas mamy szczalnię - w moczu oznaczają. Ketony. Peha nie, ale jam jest pod szczęśliwą gwiazda urodzony ;P