poniedziałek, 2 lutego 2015

Szaman Galicyjski i sprawa demokratycznych autorytetów

W komentarzach do ostatniego mojego wpisu Maria napisała: "ten niedouczony tłum (...) pójdzie za jakimś autorytetem. Tylko czy wypracowaliśmy (...) jakiś autorytet?"
To bardzo dobre spojrzenie na sprawę. Autorytet trzeba wypracować. A skoro post był o demokratycznych wyborach to powstaje pytanie "czy można wybrać autorytet?" Rozpisać wybory na autorytet moralny, na ten nieskomplikowany przykład.
Dla samego siebie mogę wybierać autorytet, samodzielnie decydując która z postaci realnych czy (o, zgrozo!) fikcyjnych, bohaterów powieści czy filmu, bardziej przemawia do mnie i z której zdaniem będę się liczył, ale czy da się to zrobić pro publico bono? I czy ktoś może założyć sobie - "będę autorytetem", a potem to osiągnąć. Nie mam tu na myśli autorytetu w dziedzinach naukowych, co może być osiągalne, ale w życiu społecznym lub w etyce.
Mam takie wrażenie, że autorytetem zostaje się przez cichą aklamację, bez własnego, świadomego udziału w procesie wyboru. Z jakiegoś powodu ktoś w liczbie mnogiej (im bardziej mnogiej, tym lepiej) uznaje, że ten czy ów "dobrze gada, polać mu" i tak rodzi się autorytet.
Czy taki wybór jest, zwłaszcza w Polsce, wiążący? Oczywiście, że nie. Gdzieżby tam. Gdy ktoś wybierze autorytet, należy jak najszybciej ukryć ten wybór przed wszystkimi, bo inaczej natychmiast zaczyna się nagonka. Ktoś kiedyś powiedział, że takim autorytetem*) może być Tadeusz Mazowiecki, pierwszy postkomunistyczny premier, albo Lech Wałęsa - zaraz okazało się, że to "posowieckie kukły, klauni i pajace**)".
Odnoszę wrażenie, że w Polsce może ostać się tylko autorytet wybrany przez kogoś innego. Tak na przykład Karol Wojtyła. Założę się, że przed 1978 rokiem połowa, jak nie więcej, Polski nie miała pojęcia kto zacz, a po '78, kiedy docenili go ludzie poza Polską, nagle stał się dla Polaków autorytetem i każde jego słowo było jak objawienie i biada temu, kto próbował mówić inaczej. Na marginesie: był autorytetem rządząc najbardziej feudalnym państwem współczesnym. Nawet teraz, dziesięć lat po jego śmierci, pewne środowiska prześcigają się w wynajdowaniu takich czy innych win i wad zmarłego, a inne nie przyjmują do wiadomości żadnych, nawet dobrze udokumentowanych argumentów i każdy z nich traktują jak pomówienie i potwarz.
Życie stało się zbyt skomplikowane dla normalnych ludzi. Specjalizujemy się każdy w swojej dziedzinie i trudno wymagać, abyśmy znali się także na rządzeniu państwem. Dlatego zamiast "pospolitego ruszenia" rwącego się do władzy w "demokratycznych wyborach" wolałbym grupę zawodowców, dobrze opłacanych, którzy są po prostu dobrzy w tym co robią. A wyborcy co najwyżej mówili by im co by chcieli mieć (tu mogą być wybory czego chce większość) i dostawali by proste wyliczenie co z ich zachcianek można osiągnąć i jakim kosztem.
Pomyślicie, że to nie możliwe. Spójrzmy zatem na problem od strony obywatela.
Obywatele: Oddajemy państwu 48% moich dochodów. I nie wiemy, co się z nimi dzieje. Ustalamy w wyborach, że chcemy płacić 30%.
Po miesiącu dostajemy rozliczenie.
Rząd:  jeśli tylko 30%, to musicie, drodzy obywatele, zrezygnować z tego, tego i tamtego.
Chwila namysłu i odpowiedź: ok, rezygnujemy z pierwszego tego, ale z drugiego i tamtego nie.
Rząd: Zatem podatki będą nie 30%, ale 40%.
Obywatele: O osiem do przodu. I tak coś.
Z tym, że wtedy to obywatele decydują z czego rezygnują, a nie poddają się dyktatowi rządowemu, "któren zawsze wie lepiej, co nam jest tak na prawdę potrzebne." Dziś partie obiecują, kuszą,  dostają mandat, nie dotrzymują obietnic i... I nic, i dalej jest tak samo. Co cztery lata.
I tym optymistycznym akcentem kończąc życzę miłego tygodnia. I pamiętajcie: do końca czerwca wszystko, co wypracujecie, zjedzą podatki.

_____________________________________
*) to jest przykład, a nie moja ocena TM i LW jako autorytetu
**) Krzysztof Wyszkowski

Brak komentarzy: