niedziela, 18 stycznia 2015

Szaman Galicyjski i sprawa dobrowolnej schizofrenii


Parę ostatnich dni spędziliśmy w Lądynie. Nie żebym się chwalił, bo nie ma takiego miasta Lądyn, jest Lądek, Lądek Zdrój...
Ale byliśmy. I czekając na metro na stacji Waterloo zaobserwowałem ciekawą scenę. Na peron weszła wysoka, ładna, świetnie ubrana Murzynka. W obu uszach miała słuchawki i rozmawiała przez telefon komórkowy. Tak była zajęta rozmową, że weszła prosto w filar, gruby jak pień dorodnego dębu, na prawdę trudny do przegapienia. Tak po prostu weszła. Nie przeniosła się jednak na peron 9 3/4, bo to nie ta stacja była, tylko odbiła się od kafelkowanej powierzchni strasznie skonfundowana nie tylko tym, że walnęła twarzą w ścianę, ale, że większość stojących na peronie to widziała. Jak to Londyńczycy oczywiście nie zareagowali i udawali, że nic się nie stało.
Wtedy to właśnie pomyślałem, że oto mam przed sobą piękny przypadek dobrowolnej schizofrenii. Schizofrenia polega na "podzieleniu duszy", tak jakby w jednym ciele mieszkały dwie osoby. Od wieków ludzie bali się zarówno samej choroby jak i tych, których dotknęła. A dzisiaj? Niektórzy robią to sobie sami, na własną prośbę i za własne pieniądze. Żyją w świecie, w dwóch światach, może czasem w trzech jednocześnie. Ona szła stacją Waterloo w Londynie ciałem, ale duchem była gdzieś tam, wraz ze swoim rozmówcą, w jakiejś innej rzeczywistości. Uszy zatkane słuchawkami skutecznie odcinały ją od akustycznej rzeczywistości TU i TERAZ, uwaga też pewnie była skoncentrowana na obrazach TAM, tworzonych w trakcie rozmowy. Czysta schizofrenia. Co innego widzę, co innego słyszę.
Jesteśmy tak skonstruowani, że nasze zmysły się uzupełniają. Widzę, słyszę, czuję, smakuję i w ten sposób określam swoje miejsce w rzeczywistości, która mnie otacza. Ale zmysły można oszukać - i dlatego widzowie podskakują w kinie, kiedy nagle zza węgła wyskakuje zombie lub Obcy, choć wiemy, że zarówno węgieł jak i Obcy są sztuczni i nieprawdziwi.
Paręnaście miesięcy temu, podług gazet tutejszych, pewien młody człowiek szedł ze słuchawkami w uszach i słuchał muzyki. Było lato, miał wakacje, luz, blus, ultramaryna. Tyle, że szedł torami kolejowymi i odcięty od akustycznej rzeczywistości nie usłyszał nadjeżdżającego pociągu, mimo, iż ten dawał sygnały. Skończyło się, jak można przewidzieć - 1:0 dla pociągu.
Coraz częściej mam okazję widzieć takie schizofreniczne sceny. Rowerzyści czy biegacze, odcięci od świata, zatopieni w muzyce, czy czego tam oni słuchają, przemieszczają się po naszych ulicach i sami narażają się na niebezpieczeństwo. Żyją w dwóch światach, jakby za mało było im życia w jednym. Czy żyją wobec tego dwa razy dłużej? Dwa razy intensywniej? Czy jak pomieniony wyżej młodzieniec trzy razy krócej?
Jest taka stara zasada samurajów: "kiedy idziesz, idź"*).
To wspaniale ujęta zasada koncentracji na jednej rzeczy, tej, którą się właśnie robi. Wstajemy rano i myjąc zęby zastanawiamy się, co zrobimy na śniadanie, zalewając poranną kawę już myślimy czy zdążymy na tramwaj, jadąc do pracy myślimy co powiedzieć szefowi na ostatnią propozycję zmiany warunków zatrudnienia, w pracy zastanawiamy się co ugotować na obiad i skąd wziąć na zapłacenie raty za telewizor, wracając do domu planujemy kolację i odrabianie lekcji z dziećmi. Żyjemy w dwóch czasach, nie koncentrując się na żadnym. I potem dziwimy się, że wchodzimy w słup lub, panie władzo, naprawdę nie zauważyłem tego znaku...
Żyjemy coraz szybciej, dwu-, trzytorowo, nasze życie staje się niekoherentne, rozłazi się w szwach, traci wątek. Tracimy kontrolę nad nim, męczy nas konieczność pilnowania nie jednej linii zdarzeń, a kilku równoległych, często nieprzystających do siebie, rzeczywistości. Zapominamy o uważności, zatrzymaniu się, o przeżywaniu chwili. Czy kiedyś będzie to powodem do żalów nad zmarnowanymi momentami w życiu? Straconymi, bo przegapionymi okazjami? Czy kiedyś uznamy, że nasze życie było miałkie, a po prostu nie umieliśmy go właściwie przeżyć?

Kiedy idziesz, idź.

Miłego dnia.
_____________________
*) I nie dotyczy ona gości, którzy po raz trzeci powtarzają "to ja już idę".

6 komentarzy:

inwentaryzacja krotochwil pisze...

Te podróże w czasie wymagałyby też apki do teleportacji, hm.

Jakby tego było mało, to przy każdym komentarzu pod błyskotliwym tekstem w internecie musimy udowadniać, że nie jesteśmy robotami ;)

Moja Ameryka czyli dwa lata wakacji. pisze...

Jest taka buddyjska zasada (ok, moze wskazowka): najlepsza nauka strzelania z luku jest strzelanie z luku.
CZyli tu i teraz! Stad te wszystkie filozofie ZEN maja branie, bo umiejscawiaja nas TU i Teraz.
Taz mam podobne obserwacje, ze nasza podzielnosc uwafi skutecznie podzielamy, niejako bez odwrotu.

Zywot stoi na logistyce i planowaniu, to prawda. A potem kasa dla terapeuty, ktory nam na te oczywiste rzeczy otworzy oczka.
Ja mam otwarte:)

gospodyni pisze...

Idealnie wpisałeś się z tym postem w moje ostatnie przemyślenia - poza wszystkim co piszesz (i pod czym podpisuję się w 100%) to jeszcze ten obecny pęd nas wykańcza. Bo żeby pojechać na wymarzony urlop/kupić wymarzone auto itp. trzeba pracować więcej i więcej, zarabiać coraz więcej i tak maszynka się nakręca. Coraz więcej czasu spędzonego poza domem i potem się człowiek zastanawia czemu wkoło tyle rozwodów, czemu dzieci nie znają rodziców i vice versa...

Szaman Galicyjski pisze...

@inwentaryzacja: może trudno co poniektórych z nas od robotów odróżnić? ;-)

@Ameryka: teraz mi to piszesz?! Kasę jakąś mógłbym uciułać zamiast za darmo na blogu pisać... oj, oj, oj...

Witaj, Gospodyni. Pęd nas wykańcza, to fakt, ale kto pędzi? Ano, my. Nawet nie wszyscy potrafią skorzystać z tego urlopu, tylko jadą z komórką, laptopem i warunkiem jest wi-fi.

Jest piękna historia o bankierze, który pojechał na wakacje do Meksykui zobaczył gościa leżącego na plaży i pijącego piwo, który tylko rankiem wypływał łódką w morze i łowił parę ryb, a następnie je smażył na ognisku. Zapytał go ów bankier czy dużo jest ryb w tej zatoce. Dużo - odpowiedział rybak. To czemu łowisz tylko parę? Złów więcej, sprzedaj, kup większą łódź, złów jeszcze więcej, kup trawler, najmij ludzi, oni będą dla ciebie pracować, a ty postawisz przetwórnię, będziesz miał kupę pieniędzy, będziesz sobie leżał na plaży, pił piwo i tylko czasem wypłyniesz połowić rybki.
A co ja innego robię? zapytał zdziwiony rybak.

I to jest esencja.

Szaman Galicyjski pisze...

P.S. Nie wiem skąd ta weryfikacja, że nie jestem automatem. Wyłączyłem to w szablonie, ale nadal jest.

lavinka pisze...

Kiedyś tak żyłam, korzystając z tanich radyjek za 10zł i zestawu słuchawkowego. Przestałam, bo za bardzo robiło się niebezpiecznie na skrzyżowaniach. Jeśli chodzi o to, jak to wygląda od środka, to nie trzeba mieć słuchawek, żeby wpaść na słup. Serio. Człowiek się wyłącza, odcina od rzeczywistości, która jest nie do zniesienia. Mam to nadal mimo braku słuchawek. Nawet nie to, że się zamyślam (to swoją drogą), po prostu mój mózg odruchowo wyłącza nadmiar bodźców. Hałasów, reklam z billboardów, świateł samochodów i nadmiaru twarzy oglądanych w drodze z dworca do metra. Niektórzy tego nie potrafią, więc wbijają się w słuchawki, bo wtedy mają jaką linię melodyczną, która jest uporządkowana i odcina człowieka od chaosu. Ale to działa tylko na krótką metę. Ot, choroba miasta.