Kto był w Ukeju ten wie, że tu na pierwszym miejscu jest health and safety czyli BHP.
Na ten nieskomplikowany przykład w łazienkach nie ma gniazdek takich jak gdzie indziej, tylko takie bardziej kontynentalne. A to po to, żeby ktoś nie zapragnął podłączyć tam jakiegoś urządzenia elektrycznego, bo by go kopło. I nie ma kontaktów takich normalnych w ścianie, bo też by kopło. Albo by mogło by.
Światło włącza się pociągając za stosowny, uwieszony u sufitu sznureczek.
Zasada ta obowiązuje nie tylko w domach prywatnych, ale, może nawet przede wszystkim, w obiektach użyteczności publicznej i ochrony zdrowia.
U nas też tak jest, w naszem Centrum. Tuż przy drzwiach, wewnątrz toalet, dynda sobie taki sznureczek, zakończony białą, trójkątną płytką. Se pociągniesz (może być, że z dziecinną radością) - sie zapali. Drugi raz pociągniesz - zgaśnie.
Nieco ku środkowi pomieszczenia dynda też drugi sznureczek, ten zaś zakończony jest czerwoną, trójkątną płytką. To alarm. Bo jeśli jakiemuś pacjentowi zrobi się słabo, albo (co nie daj Boże) zemrze, to jak za taki sznureczek z czerwoną płytką pociągnie, to zleci się natentychmiast cały żywy personel Centrum i udzieli stosownej pomocy.
Co mieliśmy szansę przećwiczyć tak mniej więcej dwa-trzy razy w miesiącu. Nie żeby nam pacjenci mdleli, lub (co nie daj Boże) umierali, ale co jakiś czas pociągali za nie-ten-właściwy sznureczek, bo kto by tam na kolory patrzył. A czerwony, wiadomo, lepiej widoczny i od razu rzuca się w oczy.
Zatem pędziliśmy zwabieni alarmem wyjącym jak kojot z przyrodzeniem w potrzasku i faktycznie wprawialiśmy pacjentów w szok, no, bo jak by wam do kibelka, gdzie właśnie dajecie ulgę swemu przewodowi pokarmowemu, wpadła zziajana tłuszcza z defibrylatorem w ręku, to też moglibyście zawału dostać.
Ale pośmialim się, ot, znowu ćwiczenia, ha, ha, dobrze, że nic się nie działo, aleśmy są, ha, ha, wkurzeni i szybcy, jak z filmu...
Jak zwykle, niestety, kierownictwo wie lepiej. Że alarm był słyszalny a przebieżki widoczne z gabinetu Najwyższej Manago, postanowiła coś z tym zrobić. A u niej jak coś postanowi, to święte.
Wywaliła kasę i usunęła te sznureczki z białym. Teraz starczy wejść do kibelka i światło magicznym sposobem samo się zapala. Czuje ruch w interesie i sruu... się włącza. Ale nie chce się wyłączyć. Trzeba wyjść, drzwi zamknąć za sobą i wtedy, po 10 sekundach gaśnie. No cud, miód, ultramaryna i orzeszki.
Z tym jednakowoż, że pacjenty o tym nie wiedzą. Jak wchodzą i się zapala jest w porządku. Ale jak wychodzą, a lud tutejszy jest oszczędny i skromny, to chcą zgasić światło. I łapią za to, co pod ręką czyli ten %^&$@#!! sznurek z czerwonym.
I alarm mamy ze trzy razy dziennie.
Lepsze jest wrogiem dobrego. CBDU
4 komentarze:
Obchichrałam się! A Szaman się ostatnio ożywił blogowo, jako i ja to uczyniłam. Pozdrowionka Szamanu ślę:)
Polacy tez oszczędny naród. Nie zapomnę min moich koleżanek, które na wycieczce "zagramanicznej", chcąc zaoszczędzić na jednym pieniążku, weszły we trzy razem do jednej samoobsługowej toalety (taki automatyczny TOI-TOI biznes class). Myślały, że jak jedna już ulży pęcherzowi, to wyjdzie, zostaną dwie i po kolei załatwią co trzeba. Nie wiedziały bidulki, że po wyjściu i zamknięciu drzwi, cała toaleta się spłukuje, łącznie ze ścianami i podłogą :)
Te dwie, co zostały we wnętrzu,wyszły całe mokre i "pachniały" jeszcze długo kostką toaletową :D
Skąd ja to znam. U mnie taki guziczek z alarmem jest w panelu nadłóżkowym przy guziku do zapalania światła :)
Ano, nie zawsze nowoczesność w domu i zagrodzie wychodzi na dobre... abo lepsze... ;-)
Prześlij komentarz