czwartek, 20 września 2012

Szaman Galicyjski i sprawa podróży

Jak wspomniałem byłem, razem z Najmilszą udaliśmy się do ciepłego kraju. Dość odległego. Na innym kontynencie i na drugiej półkuli.

Najsampierw wstaliśmy bardzo rano, jeszcze przed wschodem słońca i zważyliśmy toboły, żeby nie było za dużo. Torebki nie są ciężkie. Poczem udaliśmy się na przystanek autobusowy. Nie żeby było szybciej niż koleją, ale dlatego, że taniej i bez przesiadek. Szamany tak już mają, że nie lubią wydawać kasy a lubią wygodę. Pierwszy odcinek podróży, 251 mil w 5 godzin i 45 minut.

Na lotnisku miła pani pilot (a tour manager po tutejszemu) się nami zajęła i wszystko pokazała, jak dzieciom: w tej kolejce stańcie, jak was zapytają, to powiedzcie to i to, potem przejdźcie do tamtej kolejki, a potem w lewo i do końca. Jak wam coś przykleją do walizki to nie bójcie się, oni tak mają. Myślałem, że tyle razy dane mi było*) lecieć samolotem, że potrafię sam sobie poradzić, ale nie. Jest procedura objęcia opieką, zatem mam czuć się zaopiekowany.


A potem zapakowali nas do takiego zwierza B747 (10 osób w jednym rzędzie, a tych rzędów ponad 50...) i... poszły konie po betonie! Albo poleciały ptaki w krzaki.

Fotki z podróży:


2231 mil w 5 godzin i 35 minut. Czego to ludzie nie wymyślą...? Taki Rysiu Lwie Serce potrzebował pół roku. A my nawet nie pół doby. No, gdyby nie przerwa w oczekiwaniu na lot.

I w końcu na miejscu (prawie):


Koła dotknęły rozgrzanego asfaltu, potoczyliśmy się do rękawa, odebrali bagaże i krótki transfer do hotelu.
Mała uwaga - wychodząc z samolotu patrzyłem na mijane fotele. Ludzie! Czy wy nigdy nie widzieliście kosza na śmieci? W domu też rzucacie wszystko na podłogę?! Takiego chlewu dawno nie widziałem. Przed pewną panią, która zawodowo czas jakiś latała na dalekich liniach, chylę czoła. Bo my do hotelu spać, a załoga do sprzątania. Ze dwie godziny jak nic. Szacunek, Przepióreczko. Szczerze.

Cdn.

___________________
*) nie dane, nie dane, musiałem zapłacić

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

W moim flatgebouw (w Amsterdamie), nad ktorym nota bene dziennie przelatuje ze dwadziescia Jumbo, jeden A380 i paredziesiat (set) pomniejszych wyjcow, przy windach wisza plakaty 'wysikaj sie PRZED wyjsciem z domu: do klozetu!' z odpowiednia ilustracja tego tajemniczego urzadzenia. Pan sprzatajacy co tydzien pyta, czy tu swinie albo psy mieszkaja zamiast ludzi (pan jest, dodajmy, Marokanczykiem). A niby zachod i cywilizacja...

Tymczasem dzis wyciagnelam jesienno-zimowa kurtke. Brrr... Czekam na dalsza czesc relacji.

Pozdrawiam,
Sarah

kiciaf pisze...

Ciekwam wrażeń Szanownego Szamana z tej podróży. We mnie obudził dosyć skrajne emocje, zupełnie inne od tych których się spodziewałam. :)