Wyglądali strasznie. Mała, skurczona w sobie kobieta, z twarzą wciśniętą w kołnierz ze sztucznego futra. Łzy płynące z oczu wyżłobiły w tanim pudrze na policzkach kręte, pionowe szlaki, poznaczone na brzegach drobinkami czarnego tuszu do rzęs. O głowę od niej wyższy, milczący, zapatrzony to w okno, to w nią, zaciskający usta mężczyzna. Od czasu do czasu próbował dotknąć jej łokcia, ale odsuwała się i wtedy jej szloch przybierał na sile.
Za ścianą, na intensywnej, umierał ich syn. Właściwie to już umarł. Miał siedemnaście lat. Dwukrotnie przeprowadzone badania jednoznacznie wykazały śmierć mózgu. Izolowany uraz głowy.
Siedzą w dyżurce anestezjologicznej i próbują poukładać sobie świat, który właśnie się rozsypał. Przecież to nieprawda?! Jak to możliwe? Jeszcze rano był... i jak wrócił ze szkoły był... i jak wyszedł był... a teraz? On żyje, prawda, doktorze? Doktorze...?
Potem ona zaczęła mówić. Powoli, z wysiłkiem, jakby każde słowo ważyło tonę. Nie szukała potwierdzenia u nikogo, na nikogo nie patrzyła. Nie wiem, czy mówiła do mnie, do męża, do siebie?
Na urodziny dostał od ojca wymarzony rower. To było miesiąc temu. Całe dnie po szkole spędzał jeżdżąc po okolicy z chłopakami. Tak było i dzisiaj. Wpadł zaraz po lekcjach, rzucił torbę i już pędził po rower. Właśnie przygotowywała obiad. Zajęta lepieniem pierogów, z rękami całymi w mące, wołała na niego: wracaj, nigdzie nie pójdziesz! Masz lekcje, a wieczorem idziemy do ciotki na imieniny!
Jaka ciotka! Jakie lekcje! Jedziemy z chłopakami nad Wisłę!
Nigdzie nie jedziesz! Próbowała zastąpić mu drogę, ale smyrnął jej pod umączoną ręką i już go nie było. Machnęła za nim ze złością ścierką, ale gdzie tam! Już minął furtkę i pędził ku kolegom na swoim nowiutkim rowerze.
Potem gdzieś, za drzewami, sygnały jadącej eRki. I jakaś niezwykła cisza wisząca w powietrzu. Jak przed burzą. Nie spodziewała się tylko, że ta burza przewróci jej świat. I już nic nie będzie takie samo.
Siedzi teraz naprzeciw mnie i patrzy w przestrzeń. A może w głąb siebie?
Panie doktorze, to było tak szybko. Tylko chwila. Przyszedł, rzucił torbę i pobiegł. Tylko chwila. A ja na niego ze ścierką... bo te pierogi... i ciotka... i wszystko zawsze na mojej głowie... Nawet nie powiedziałam mu, że go kocham. Nie przytuliłam. Nie pogłaskałam. To by zajęło tylko chwilę. Ale tyle do zrobienia... A przecież „kocham cię, synku” to tylko moment, prawda? I już nigdy...
A wy? Macie chwilę?
13 komentarzy:
- Zlaz z tego drzewa do ciezkiej cholery!!!
- A le tato, wszyscy laza po drzewach...
- Ale ja ogladam tych co spadli i skrecili kark. Na ziemie!!!
Miec starego-intensywiste to krzyz panski. I spaprane dziecinstwo.
Abi, gorszy zestaw to rodzice policjanci ;)
do takiej "nadwrażliwości" nie trzeba być lekarzem, oglądającym takie rzeczy. Znajomej rodzice ( inżynierowie ) nie pozwalali jeździć na rowerze/rolkach, laska nie grała w gry z piłką... dramat
ale z drugiej strony...kilkanaście tygodni stażu sorze chirurgicznym i kilka miesięcy wśród chir dzieciowych, utwierdza mnie w przekonaniu, ze moje pociechy mogą uprawiać sport ale TYLKO Z KASKIEM...
M
Szamanie...niestety..."spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą"...[*]
M
Nie zupełnie mi o to chodziło, Abi.
Chciałem zapytać was, czy macie codziennie chwilę, aby komuś bliskiemu powiedzieć "kocham cię, dziękuję, że jesteś w moim życiu i dzielisz za mną twoje".
Ale chyba mi nie wyszło.
Udało Ci się. Ja mówię. Często.
A w ogóle to chciałam się przywitać, bo niedawno zaczęłam podczytywać.
Wyszło, dobrze wyszło.
Witaj, brykanty, miło przywitać nową osobę. Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej.
Zadora, wracasz mi wiarę, że potrafię zrozumiale napisać. ;-)
Gratuluję udanego, (zrozumiałego:) bloga (:
Można powtarzać często "kocham" ale lepiej sprawić, aby to nie było potrzebne - niech bliscy czują Miłość. Myślę, że wiele osób niepotrzebnie robi sobie wyrzuty, że przed nagłym rozstaniem nie użyli właściwych słów - ich ukochani pewnie ich nie potrzebowali, wiedzieli...
Tak na marginesie - dało radę pobrać narządy?
ja tak trochę z innej beczki - dlatego bardzo bardzo nie lubię kiedy ktoś ode mnie z domu wychodzi bez powiedzenia, że wychodzi i bez pożegnania.
Mój małż na początku, a i teraz czasami, trochę się wkurza, bo mówi, że tylko przecież na chwilę wychodzi... ale właśnie, czasami wystarczy tylko chwila
@Anonimowy: nie, to było tak szybko, że rodzina nie zdążyła zadecydować. Zabrał narządy do nieba, niestety.
Dzięki za odpowiedź!
Szkoda, że zabrał narządy. Pewnie częściej jest właśnie tak za szybko, niż udaje się przekazać kawałek życia - brakuje jeszcze społeczeństwom poczucia oczywistości takiego daru, wciąż jest to "trudny temat" a mogłaby to być pociecha.
Pozdrawiam i życzę wielu następnych udanych publikacji!
Sadystka
Wiem, Szaman, wiem.
Ja czasem pisze że o śmierci trzeba pamiętać codziennie - nie w kontekście depresyjno strachliwym lecz z uwagi na marności wszelkich problemów jakie nas otaczają.
Wypieramy tą świadomość bardzo skutecznie i w stanie nieco śmiesznej pewności że wszystko co mamy, mamy na zawsze, zagryzamy się pierdołami czy też prawdziwymi problemami. A tak na prawdę czas nam dany krótki jest.
Ale wole pisać dla żartów, czasem infantylnie, czasem zgryźliwie - bo prawda jest brutalna i nikt jej do wiadomości przyjąć nie chce.
Za pięćdziesiąt lat wszyscy będziemy martwi. Za sto lat nikt o nas nie będzie pamiętał. Za tysiąc lat zostaną jedynie mity na temat naszej cywilizacji. I co to niby jest tysiąc lat w skali naszego wszechświata.
A my potrafimy brudne widelce podnieść do rangi katastrofy...
Jako rasa jesteśmy śmieszni - jako jednostki żałośni.
A widzimy to tylko gdy spotykamy się z nieuniknionym.
I wtedy - żal. Zdziwienie. Ból.
Śmieszna rasa. Śmieszni ludzie.
Dobrze napisałeś Szaman. Zrozumiale. To ja się niepotrzebnie czasem wydurniam.
Tego co piszę też nie należy brać na poważnie - trzecia buteleczka Lidtmana i pierwsza w nocy ;)
No, i teraz napisałeś jak stary, dobry Abnegat ;-)
Wiem, że nie zawsze trzeba to ubierać w słowa, "kocham cię" w końcu spowszednieje. Ale jakieś własne określenie, jakby umowny sygnał wiadomy tylko tym dwojgu, jakiś gest czy coś. W naszej kulturze "przechodzimy do lepszego świata", "powiększamy grono aniołków" i inne bzdury. Jakoś nikomu do tego "lepszego" nie pilno. Każdy chciałby być w raju, tylko umierać nie ma komu.
Czasem zazdroszczę tym plemionow czy wspólnotom sprzed tysięcy lat, dla których przed-życie, życie i śmierć były jedną ciśgłością, jak to pisałem o tym w czas halloween.
I co do widelców masz rację. Ja znam to co prawda z punktu widzenia zaschniętej nitki makaronu pod szafką, ale idea ta sama.
Prześlij komentarz