poniedziałek, 7 grudnia 2009

Szaman Galicyjski i sprawa przychodni na kółkach

Dawno, dawno temu, kiedy zacząłem pracę w Pogotowiu Ratunkowym, a właściwie w przychodni na kółkach w Mieście, na mojej podstacji miało miejsce tragiczne zdarzenie. A jak to było - opowiem.

Otóż w godzinach normalnej pracy, czyli od siódmej do piętnastej pracowali tam lekarze etatowi, natomiast popołudnia i noce obstawiali lekarze "na dyżurach". Na ogół przychodzący na trzecią znajdowali jedną, dwie karty czekające na nich z rana. Jakieś dalekie, a nie wyglądające groźnie przypadki. Tak było i tego dnia. Młoda koleżanka dostała kartę i zespół zaczął się zbierać. Nie za szybko, bo wezwanie było do dziewiętnastoletniego młodzieńca, który wg zgłoszenia "ma gorączkę, bóle gardła i nie może połykać".

Była późna jesień, początek grudnia, słota i zimno jak to o tej porze roku. Takich wezwań było codziennie sporo, zwykle jednak wieczorami. W ciągu dnia obywatele jakoś znajdowali w sobie dość sił, by odwiedzić rejonowego. Wśród bardziej lub mniej uprzejmych pomstowań, że się leniowi z anginą nie chce iść do ośrodka i poczekać przykładnie w kolejce oraz ogólniejszych na temat opieki zdrowotnej w pogotowiu i w ogóle, poczłapali do stojącej przed podstacją karetki. Zanim jednak do niej doszli dyspozytorka zawołała ich z powrotem i wręczyła kartę pilniejszą, bo do bólów serca. NB zawsze zastanawia mnie, jak ludziska nie wiedzą, gdzie jest serce. Każdy ból powyżej pępka a poniżej brody zgłaszany jest jako ból serca. Wiem, że to przyspiesza kroku pogotowiarzom, ale pamiętacie bajkę "wilki! wilki!"? Tym razem jednak bóle były prawidłowo zlokalizowane, pani doktór starannie zbadała chorą i zgłosiła do stacji, że wiezie pacjentkę na dyżurną izbę przyjęć. Miała cichą nadzieję, że ktoś z kolegów przejmie kartę "do gardła". Nic z tego!

- Dobra jest, jak ją zawieziecie to jedźcie do tego gardła - wyrok dyspozytorki był jednoznaczny.

Prawie po godzinie zespół zgłosił, że pacjentka przyjęta, są wolni i dziarsko wyruszają leczyć gardło młodego człowieka. Jak tylko dojechali i weszli na klatkę schodową bloku jednego z nowszych osiedli usłyszeli rejwach na górze, a ktoś strasznym głosem wzywał pomocy i lekarza. Popatrzyli po sobie z niejakim zdziwieniem i popędzili schodami ku owym wrzaskom. Drzwi od mieszkania otwarte, ciasno obstawione sąsiadami, którzy jeden nad ramionami drugiego ciekawie zaglądają do środka. Utorowali sobie drogę i zmartwieli. Na podłodze pomiędzy przedpokojem a pokojem leżał młody byczek, a nad nim rozpaczała kobieta, w fartuchu, widać oderwana od gotowania obiadu, z włosem w nieładzie i wzrokiem pełnym rozpaczy. Rzucili się ku młodemu, tylko po to, aby stwierdzić, że nie żyje, to znaczy nie oddycha i nie krąży. W owych czasach karetka wyposażona była w doktora (z jaką-taką wiedzą na temat reanimacji) i sanitariusza (bez żadnej wiedzy na jakikolwiek temat). O sprzęcie mówić nie można, bo go po prostu nie było. Pani doktór rozpoczęła sztuczne oddychanie i masaż serce, sanitariusza wysłała na dół, żeby z karetki radiową drogą wezwał eRkę z Centrali. Jak się domyślacie, eRka przybyła za późno i na próżno.

Po powrocie na podstację pani doktór wyglądała jak zdjęta z krzyża, co chwilę płukała usta (bo w desperacji robiła usta-usta i stale czuła smak gó..a na języku), dyspozytorka sześćsetny raz przeglądała papiery i przesłuchiwała taśmę z nagraniem wezwania, po każdym razie pytając każdego z przechodzących czy też słyszeli, że temperatura, ból gardła i przełykać nie może. Wszyscy pozostali siedzieli jak struci. Kto tam coś o medycynie wiedział próbował znaleźć odpowiedź, co się właściwie stało. Bóle gardła i temperatura nie prowadzą do nagłej śmierci młodych ludzi. Koncepcji było więc wiele, jedna bardziej nieprawdopodobna od drugiej.

Taka atmosfera trwała na stacji przez trzy dni. Pogłębiała się za każdym razem, kiedy przyjeżdżali z Centrali kolejni badacze z mnóstwem pytań i niemym wyrzutem w oczach. Potem dostaliśmy telefon, a jeszcze potem pismo z Zakładu Medycyny Sądowej. Młody człowiek miał faktycznie ból gardła i temperaturę, z tym, że nie było to zapalenie gardła tylko ropień okołogardłowy. Aby skrócić sobie czas oczekiwania na karetkę, która dość długo jechała do niego i po drodze załatwiała inny przypadek, młodzieniec próbował dojrzeć cóż to takiego ma w gardle, że go boli i połykać nie może. Pomagał sobie łyżeczką do herbaty o szpiczastym końcu tak niefortunnie, że ropień przebił i zachłysnął się jego zawartością, a duży to on był. To stało się przyczyną zgonu.

Od tego czasu zawsze przechodził mnie mały dreszczyk, kiedy dostawałem kartę "bóle gardła, temperatura, nie może połykać".

Wpadnijcie jeszcze.

5 komentarzy:

abnegat.ltd pisze...

Ale jajo - czy Ty masz włączony podsłuch tele? :DDD
Co prawda notek Twój z wczoraj, mój z dzisiaj - ale ja swojego wczoraj rano pisałem...

Gorączki są zmorą niestety. W zasadzie nigdy nie wiadomo czego się spodziewać. Może byc gardełko - może byc urosepsa i wstrząsik.

Mnie te kilkanaście lat pogotowia nauczyło że pyskować można PO. Bo w tamta stronę nie ma mądrych.

Szaman Galicyjski pisze...

Nie, Ty byłeś pierwszy, Abi. Ja mam, znaczy teraz miałem, temat jak to pojechałem do ośrodka nad Jeziorem R., gdzie zrobili sobie wieczorek zapoznawczy. Przy ognisku, wódeczce itepe. Od ognia gorąc, od jeziora chłód. I rozszerzająca naczynia skórne wódeczność. W sumie miałem 42 osoby! Bo łatwiej im było wezwać karetkę, tak jak u Ciebie, do jednego, a potem prowadzać od pokoju do pokoju. Przyjechałem o 19:20, a skończyłem dobrze po północy. Teraz śliczna opowieść poszła w diabły. Ale Cię dopadnę ;-)

Anonimowy pisze...

Ale mnie Szamanie zaciekawiła ta nieopowiedziana historia... A co im było (tym nad jeziorem)? Czyżby popękały im naczynia (chłód+zimno+wódeczność)? :D
teta

Anonimowy pisze...

Łomatko o_O
Wniosek nie używać niczego ostrego o_O
No właśnie, co to było za tą wódeczną imprezą? nika

abnegat.ltd pisze...

Nic straconego :)
Poza tym 80% naszych wyjazdow to byla przychodnia... Nie ma co sie dziwic...