wtorek, 15 grudnia 2009

Szaman Galicyjski i sprawa ostatniego pacjenta

Zaraz po wybudowaniu naszego szpitala przyjęliśmy do siebie oddziały zabiegowe z sąsiedniego miasta. Tak, na sześć miesięcy, żeby mogli zrobić u siebie remont. Byli u nas sześć lat. A ten był ostatnim pacjentem z ich rejonu przyjętym przez nasz OAiIT.

Zapowiadała się spokojna, czerwcowa noc. Na dyżurze co prawda, ale nadal czerwcowa. Cały dzień upał był niemiłosierny. Wszystkie okna pootwierane, personel poodkrywany (w granicach przyzwoitości, niestety, bo zespół miałem mniamuśny), półleżący w fotelach, liczył na jakieś dobrotliwe podmuchy powietrza.

Nagle świst. Nagle gwizd. Nie, to u poety. U nas zwykły, natarczywy dzwonek telefonu. Izba Przyjęć woła do urazu głowy w wypadku komunikacyjnym. Zbieramy się, dopinamy, co tam kto miał z gorąca rozpięte, zbieramy podstawowy sprzęt i wleczemy się w stojącym powietrzu na dół.

Na dole czekamy chwilę, bo karetka jedzie z sąsiedniego powiatu. W końcu wpadają zieloni chłopcy z wózkiem. Na wózku prawie nieprzytomy, to znaczy niby coś bełkocze, coś tam się rusza, ale jest tak pijany, że nie wiadomo co zrobił uraz, a co alkohol. Żadnych danych, zebrali go z drogi. Ustalenie skali GCS, jakieś 5-6, więc leki (wkłócie już jest, Małgosia jest gwiazdą w tej materii, nie trzeba jej nic mówić), rura w dziób, wentylacja i jedziemy na badania. CT na drugim piętrze, stamtąd telefon na górę, że przyjęcie i przygotujcie wszystko.

Czekając na orzeczenie radiologa rozpytuję o wypadek. Ano było tak: od strony miasta powiatowego B. do wioski C. jechał chłop wozem konnym. Powolutku, wszak gorąc mimo późnej pory. Za nim jechał szczyt osiągnięć motoryzacji polskiej, czyli Polonez. Na jakiejś prostej kierowca Poloneza zebrał się, aby wyprzedzać. Kiedy był na wysokości wozu koniowi coś się skołowało we łbie, albo chciał zobaczyć jakie to cudo go wyprzedza, dość, że szarpnął niespodziewanie i chłopina zwalił się na bok, wprost na maskę samochodu. Odbiło go z deka i głową przycedził w asfalt. Wszystko to na niewielkich prędkościach. I tu biedaczysko miał szczęście (choć inni go nie mieli), bo za Polonezem pomykała szparko Nyska, karetka z miasta B., która akurat wiozła doktora celem ratowania ludzkiego życia na południowych rubieżach powiatu. Zielone ludziki z karetki natychmiast udzieliły wszechstronnej pomocy upadłemu woźnicy i przywiozły go do nas. Kierowca Poloneza został sam na sam z koniem czekając na władzę. Tyle wiadomo. Dokumenty jeśli jakowe ofiara posiadała, to były na wozie, czasu nie było przeszukiwać, doktór.

W CT nic do zabiegu. Jedziemy na górę, zaczynamy spokojne już i metodyczne badania, terapię, dość rutynową w takich przypadkach. Przyjeżdżają Smerfy po krew. Rytualne przemycie skóry Rivanolem, pobranie, protokół na nazwisko N.N., podpisy nasz i policji, przylepki, zalepki, pieczątki. Pojechali. O wypadku nic nie wiedzą, oni z komendy, kazali przyjechać po krew, to przyjechali.

Gość doszedł do siebie następnego dnia rano. Przyznał, że pił, ale tylko wino i to jeden kieliszek. Znalazła się żona, rozpoznała małżonka, ucieszyła się, że żyw, było miło. Leżał u nas z tydzień, potem bogdaj następne trzy na rehabilitacji. Potem wrócił do siebie, czyli do rejonowego szpitala, a wreszcie do domu. Poza tym, że był ostatnim pacjentem z B. nie wyróżniał się niczym.

Do czasu.

Mniej więcej rok po tych zdarzeniach dostałem wezwanie do Sądu Rejonowego w B. Człowiek się co i rusz po takich włóczył, bo Wysokie Instalacje chciały wiedzieć z pierwszej ręki. Zadzwoniłem najpierw do sądu. Pani sądowa powiedziała, że nic nie powie, bo to tajemnica. Szanuję tajemnice, nie ma sprawy. Drugi telefon był do prokuratury, czy przypadkiem nie wiedzą. Wiedzieli i byli skłonni powiedzieć. To o tego woźnicę sprzed roku. Przejrzałem notatki, popytałem, czy kto coś pamięta, wydłubałem wyniki CT i konsultacji neurologicznych. Oki, przygotowany do zajęć pojechałem do B.

Czekać mi przyszło w korytarzu, który na szczęście pamięta austryjackie czasy, więc upał został na zewnątrz. Wreszcie wołają. Wchodzę. Wysoka Instalacja patrzy jakoś mało życzliwie. Hemoroidy? Trzydzieści procent je ma. Sprawa nudna? Pewnie jak większość o prowadzenie po pijaku. Zwykła wstępne pytania, czy ja to ja i w ogóle ja to kto. Powiedziałem. Nawet się nie pomyliłem. Wysoka Instalacja pyta mnie czy pamiętam tego pana i pokazuje mi jakiegoś gościa w garniturku o wyrazie skończonego idyoty spokojnie dłubiącego w nosie. Mówię, że nie. Instalacja przyjęła to ze zrozumieniem, kazała zapisać, com powiedział, poczem z cierpliwością nauczyciela, który ma tępego ucznia wyjaśniła mi, kto zacz. Ów był tym właśnie woźnicą sprzed roku.
- Teraz pamięta i poznaje?
Zgodnie z prawdą mówię, że pamiętam, ale poznawać to nie bardzo, bo tamten był poobijany i w bandażach, a ten rumiany i czerstwy. Poza tym to rok temu było. Chudszy jakby się zdaje. Wysoka Instalacja znowu ze zrozumieniem pokiwała głową i sięgnęła po papiery leżące na stole.
Podsuwa mi jeden i pyta, czy to poznaję. A to mój wpis, że pijany po urazie głowy i całe, szczegółowe badanie, co to miał uszkodzone, plus założenia terapeutyczne, co to mu planuję zrobić.
- Poznaję, mówię, samem to pisał.
- A to poznaje? - i nowy papier mi podsuwa.
Był to wynik badania krwi na poziom alkoholu z wynikiem 0.0.
- Nie poznaję, pierwsze widzę. To przecież policja chciała wynik, nie my.
- No, bo powiedział, że pijany, a tu, proszę, 0.0. To jak tak, kiedy nie?
- Ja tam z kartką nie dyskutuję. Jak ktoś zbadał, że w nadesłanej próbce jest zero, to jego pytajcie, nie mnie.
Wysoka Instalacja pokiwała głową w zadumie. Nowy papier dobywa z pliku i pod nos mi podsuwa.
- A to pamięta?
A to protokół pobrania krwi na alkohol jest, z moim podpisem i pieczątką. I tu już tak łatwo nie było.
- Bo dół kartki - mówię - poznaję i owszem, ale góra jakoś na przerobioną mi wygląda.
- Aj, aj, - zainteresowała się wysoka instalacja. - Jakże to tak?
- Ano, - mówię - Tu nazwisko tego pijanego jest, Jan Nowak*). Pobrania dokonaliśmy o 23:15, są podpisy nasze i policji. A nazwisko poznaliśmy dopiero, jak żona przyjechała, rozpoznała i dowiozła dokumenty. A to było nazajutrz, po 9:00. Wszystkie badania z nocy są na N.N. Stąd nijak tego nazwiska w zaklejonym szczelnie opakowaniu z krwią na alkohol być nie mogło. Poza tym, mówię, jak z dokumentów wynika, to temu panu Janusz*), a nie Jan. Jan to jego brat, w policji robi, w B.

Jak ktoś w nerwach próbuje czyjś protokół "poprawić", to może i imię pomylić. Jak stale mówi Jan Nowak, Jan Nowak, to zamiast Janusz mógł odruchowo Jan wpisać, nie?

Wysoka Instalacja powiodła surowem spojrzeniem po mnie, po stronach zwaśnionych i coś na kształt uśmiechu pojawiło się na jej obliczu. Zwróciła ku mnie zachęcające spojrzenie mówiące "kontynuuj, wasze, ciekawie mówisz".

Mnie tam do gadania zachęcać nie trzeba, tyle, że już niewiele było do dodania. Ot, drobiazg.

- Ja - mówię - szkoły w Mieście kończyłem i studia takoż i wiem, że alkohol piszemy przez samo "h", a nie jak tu, przez "ch".

Uśmiech Wysokiej Instalacji szerszy się zrobił. Nudna sprawa stawała się weselsza, a przynajmniej ciekawsza. Oddał mnie w ręce adwokatów stron. Z ich pytań wyłoniła się cała historia. Ów woźnica oczywiście był człowiekiem, który alkoholem brzydził się bardziej niż Amishe i nigdy tego wytworu diabła w ustach nie miał. A ten, który prowadził Poloneza, miał pecha nazywać się tak samo, jak jedna z naszych doktórek. Brat-policjant wymyślił więc, że koledzy poprawią mój protokół, ktoś pobierze inną krew i po sprawie. W razie jakiś nieścisłości zwali na nas, że to ze względu na naszą doktórkę my w szpitalu dokonaliśmy machlojek. Chodziło o, wyobraźcie sobie, niezłe odszkodowanie i rentę od kierowcy Poloneza, bo pijany braciszek faktycznie za wioskowego idyotę się został i (co powiedział adwokat jego strony) nawet załatwiał się jak kura na środku podwórza. Uszkodzenie płatów czołowych to poważna sprawa. Do życia potrzebne nie są, do myślenia tak.

Wysoka Instalacja zwolniła mnie z obowiązku siedzenia na sali po zakończeniu przesłuchania. Możliwe, że w uznaniu zasług w uczynieniu sprawy ciekawszą. Możliwe, że uwierzył, że mam sporo obowiązków w szpitalu.

Nie wiem, jak się sprawa zakończyła. Szczerze mówiąc, nie za bardzo mnie to obchodziło. W ten Świąteczny czas niech się Wam spodoba.

Wpadnijcie jeszcze.

________________
*) nazwiska zmienione, oczywiście

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Normalnie historia jak z serialu '07 zgłoś się!' :D
Te klimaty: polonez, nasączony woźnica, wypadek, fałszerstwo...
Szkoda, że nie znasz zakończenia :)
teta

Anonimowy pisze...

Kiedyś w upał, tyle że sierpniowy, wracałem domu wiejskimi dróżkami. Nagle korek. Kilkanaście samochodów stoi w upale i czeka. W końcu znudzony wysiadłem, poszedłem do przodu i patrzę z stoją kierowcy w zwartej grupie, niektórzy odwróceni z lekko pozieleniałymi twarzami. Przepchnąłem się. Patrzę a na asfalcie leży chłop. A wokół niego rozbryźnięty mózg. Okazało się że jechał pijany na dachu kombajnu i spadł z niego na główkę. Reszta wesołego towarzystwa podróżującego z nim, nawet nie zauważyła że go nagle zabrakło. Przybyło co prawda rychło pogotowie, ale ja już zawróciłem i nie dowiedziałem się w ten sposób czy w wyposażeniu mieli szczotkę do asfaltu by gościa zabrać ze sobą w całości.

z.

Krzysztof Stenografow pisze...

Było to wiele lat temu. Dzwoni moja bratowa, żeby Janusza ze szpitla odbierać. Jakiego szpitla, ja się pytam, bo upał okropny, to i myśleć trudno. Twojego brata siermięgo, ta jak się nie rozdarła do słuchawki, że zanim się zorientowałem, już śmigałem moim pożeraczem szos marki fiat 126p do szpitala. W szpitalu nie wiedzą, o co chodzi. Wreszcie się dowiedziałem, że oddział zabiegowy przenieśli sześć lat temu do sąsiedniego powiatu. No to drę gumy i już za pół godziny znowu płaszczę się przed panią z rejestracji. A ta ważna, bo biały kitel ma na sobie, może jej się już pomyliło i myśli, że jest dochtorem? Też nic nie wie, na stówę nie reaguje, w korytarze puścić nie chce. A upał, że niech to cholera weźnie... Wreszcie się dowiedziałem, że owszem, był tu Nowak, ale nie Janusz tylko Jan, a w ogóle przewieźli go godzinę temu do jego rejonowego szpitala. Na rehalibutację, czy coś. No to znowu pruję po polskich drogach, kiedy nagle myśl mnie żgnęła. Zaraz. To ja jestem Jan. Czy to sen? Brat mój zwykłym polskim rolnikiem jest, ankoholu do ust nie bierze, od kiedy został menonitą, zawsze był czarną owcą w rodzinie. No nic, myślę sobie, wszystko się wyjaśni w domu. Znaczy, w szpitalu.

itd. itp.

Szaman Galicyjski pisze...

Przeczytałem. Przemyślałem. Przeczytałem jeszcze parę razy. Chyba nie do końca rozumiem, o co ci chodziło, flamenco108.