wtorek, 22 grudnia 2015

Szaman Galicyjski i sprawa przedświątecznego bałaganu

Miało być świątecznie i bożonarodzeniowo i gwiazdkowo i chionkowo i w ogóle. Życzenia złożone w poprzednim wpisie, choinkowy obrazek wstawiony i co? I bulba!

Zebraliśmy się do lotu o drugiej w nocy, albowiem na lotnisko mamy prawie dwieście pięćdziesiąt kilometrów i choć droga raczej user friendly i o przedświcie ruch mały, to jednak trzeba sobie zawsze jakiś zapas czasowy zrobić.

I dobrze. Kolejka do oddania bagażu, od której już się odzwyczailiśmy, ostatnimi czasy latając tylko z podręcznym, od razu ustawiła nas do pionu. Potem security jeszcze dłużej, bo każden jeden musiał się do połowy rozebrać, co jeśli chodzi o dorosłych szło sprawnie, to z dzieciami - ło jesuuu.
Na sklep duty free tylko 20 minut! Toż to skandal o znaczeniu międzynarodowym. Te zastępy kobiet biegające pomiędzy półkami z kremami i pachnącymi wodami oraz zasępieni panowie wpatrujący się w rzędy kolorowych butelek i na to wszystko 20 minut?!

Potem biegiem do samolotu, pierwszy raz po ogłoszeniu final call i lot w słońce, bo na wschód. Kapitan zapowiedział, że lot potrwa dwie godziny i pięć minut i hurra! potrwał.

Z tym, że skończył się na lotnisku in the middle of nowhere. Bo w Mieście mgła, a nasz pilot nie był z któregokolwiek pułku lotnictwa transportowego i nie próbował nikomu nic udowadniać. Miłym głosem zapowiedział, że jest mgła i spadamy... no, nie, właśnie nie spadamy, tylko odlatujemy stąd na lotnisko zapasowe. Nasz lot był trzecim przekierowanym. Czekaliśmy zatem cierpliwie na pozwolenie podejścia do brami i rozładowania samolotu. Panie stewardessy roznosiły nawet filiżanki herbaty (no, dobra, w realu to były plastikowe kubeczki), żeby było milej czekać. Grupy rodaków, jak zwykle, zamiast siedzieć wygodnie w fotelach, stały w przejściu nerwowo dzwoniąc do bliższej rodziny z wiadomością, że są, ino gdzie indziej. A po wyjściu z samolotu wpadliśmy w oko cyklonu. Takiego, który wieje we wszystkich kierunkach jednocześnie. Rozumiem, że nagłe zwiększenie liczby przylatujących samolotów powoduje zamieszanie na lotnisku obarczonym obowiązkiem ich przyjęcia, ale są na to jakieś procedury, abo co. Tu regułą był chaos. Podjeżdżały autobusy różnych firm turystycznych, każdy w innym malowaniu, żaden nie oznaczony po których pasażerów przyjechał, kierowcy nie znali żadnych języków obcych w zakresie pozwalającym im porozumieć się z tłumem różnojęzycznych pasażerów (była grupa z Chin i z Johannesburga, żeby tak sięgnąć najdalej), a przedstawicielki przewoźników i obsługi lotniska wiedziały jeszcze mniej, choć znały języki obce. W każdym razie w zakresie informowania rozbieganego tłumu, że nic nie wiedzą.

Koniec końców już po dwóch godzinach od lądowania podstawiono dla nas autobus i pojechaliśmy na lotnisko docelowe. W tym czasie dostałem informację przysłaną sms'em od linii lotniczych, że mój lot został przekierowany do innego portu lotniczego i żebym pilnował kwitu bagażowego, bo będzie użyteczny przed odlotem. Nie bardzo zrozumiałem logikę tej informacji, bo w końcu wiedziałem już, że lot przekierowano, a torbę miałem w ręce, ale może po prostu pomylili tych, co przylatywali z tymi, którzy dopiero mieli odlecieć. Ale intencje się liczą.

Zatem może już.. Wesołych Świąt?

1 komentarz:

Moja Ameryka czyli dwa lata wakacji. pisze...

Pewnie, ze wesolych!
Juz Ci sie wesolo zaczelo:):)

Kiedys, w maju, w Fort Lauderdale przy pieknej pogodzie, spedzilam na lotnisku 10 godzin w oczekiwaniu na lot do Nowego Yorku. Byl to ostatni tego dnia lot, o 7 z minutami.
Ale samolot nie przylecial na czas, potem sie popsul a potem go zdjeli z service. Podstawili nowy. ten w koncu polecial.
Smialismy sie juz wszyscy, zwrocili nam extra 75% ceny biletu, oczywiscie do wykorzystania w ich liniach. Final byl taki, ze zamian na 10pm bylam w NYC o 3am i zamiast isc do pracy, nie poszlam.

I oduczylam sie brac ostatnie lot dnia. Wstaje na pierwszy:) Poki co skutkuje.

Wesolych Swiat!