poniedziałek, 19 września 2011

Szaman Galicyjski i sprawa pewnej ingerencji

Sprawa z firmą dostarczającą internet do szamańskiego wigwamu rozwija się, korespondencja krąży,  rozmowy telefoniczne są częste, ale nadal nic z nich nie wynika.

Zastanawiam się, czytając ukejską prasę, nad pewnym problemem. Otóż wszyscy wiemy, że istnieje coś takiego, jak przemoc w rodzinie. Mąż bije żonę, żona męża, a oboje biją dzieci. Albo wykorzystują je seksualnie. Albo głodzą. I wtedy sprawa jest jasna - odebranie praw rodzicielskich czy wyrzucenie agresywnego małżonka za drzwi spotykają się z pełnym społecznym poparciem. Ale jak daleko może i powinna sięgać ingerencja społeczeństwa, reprezentowanego przez organizacje rządowe, samorządowe czy społeczne, w życie rodzinne? Od którego miejsca rodzicielski klaps jest już przemocą i wymaga pomocy z zewnątrz? Kto i na jakiej podstawie ma decydować kiedy pobyt w rodzinie stanowi paradoksalnie dla dziecka niebezpieczeństwo i grozi mu złymi konsekwencjami na całe życie? Czy w ogóle da się wyznaczyć jasną i akceptowalną granicę co jest a co nie jest normą?

Stawiam te pytania, bo w ukejskiej prasie opisano przypadek rodziny z siedmiorgiem dzieci. I te dzieci, co akurat nie takie tu rzadkie, są otyłe. Znacznie. Jedenastolatek ważący 104 kg jest znacznie powyżej 97 percentyla, podobnie jego dziesięcioletnia siostra ważąca 78 kg. Pozostałe dzieci miały nie gorsze osiągi. Trzy lata temu w życie tej rodziny, mającej w sumie siedmioro dzieci (wszystkie powyżej 97 percentyla) wkroczyli pracownicy socjalni. Powodem była skarga wniesiona przez jednego z młodszych synów, że ojciec uderzył go w czoło. Późniejsze dochodzenie wykazało, że skarga była naciągana, bo chłopiec uderzył się sam o grzejnik. Po zbadaniu sytuacji rodzinnej pracownicy socjalni postawili ultimatum (bo inaczej tego nazwać chyba nie można), że jeśli dzieci nie wrócą do prawidłowej wagi, czwórka najmłodszych zostanie im odebrana i przekazana do adopcji. W raporcie czytamy: "poza jednym, wszystkie dzieci cierpią na nadwagę. Pouczono rodziców w sprawach diety, ale bez skutku, umówione spotkania z dietetykami zostały zignorowane."
Rodziców zobowiązano do posłania dzieci na lekcje tańca i piłki nożnej. Rodzina została umieszczona w dwupokojowy mieszkaniu, w którym mogli pomieścić się tylko z trojgiem dzieci naraz, pozostałe przebywały w rodzinach zastępczych. Warunki podobne były do tych z Big Brother'a - stały nadzór i obecność pracownika notującego zachowania rodziców i dzieci. Kiedy siadano do posiłku pracownik ten notował ile i czego jedli. Punktualnie o 23:00 wszyscy mieli być w łóżkach. Mimo, że to waga dzieci była kluczowym problemem, w raporcie znalazło się wiele innych przykładów złego postępowania rodziców. Dla naprzykładu - trzyletni brzdąc "raczkował bez nadzoru" i "próbował brać do ust różne niebezpieczne przedmioty". Fakt, że mieszkanie było jednopoziomowe, a wszystkie dzieci biorą różne rzeczy do ust był bez znaczenia. Ojciec nie wytrzymał tego stałego nadzoru i przeprowadził się do innego mieszkania. Kiedy matka z dziećmi szła go odwiedzić "złamała zasadę poddania obserwacji" ile i czego jedzą. Także kiedy młodsza z córek zasnęła w mieszkaniu ojca i pozostała tam całą noc, okazało się, że złamała "zasadę bycia w swoim łóżku o 23:00". To wystarczyło do uznania, że okres obserwacji nie przyniósł poprawy i czwórka młodszych dzieci została przekazana do rodzin zastępczych.

Ja wiem, że nadwaga jest groźna. Statystyki mówią, że za 20 lat ponad 26 milionów dorosłych Brytyjczyków będzie otyłych stwarzając poważne problemy zdrowotne. Otyli spędzają 50% więcej czasu w szpitalach, krócej pracują, krócej żyją, cierpią na poważne, przewlekłe choroby, których leczenie jest bardzo kosztowne. Rozumiem też, że jeśli rodzice biją dziecko lub je głodzą to sytuacja jest jasna. Jasnem jest też, że przekarmiania dzieci nie można traktować jako "przypadkowego". Trzeba zarobić pieniądze, kupić i ugotować jedzenie i podać dziecku.

Czy zatem można przyjąć, że rodzice tych dzieci, działając wspólnie i w porozumieniu, z premedytacją szkodzili swoim dzieciom? Czy interwencja służb socjalnych i tak wielka ingerencja w życie tej rodziny (czemu nie innych?) była uzasadniona dobrem dzieci?

Gdzie jest granica, o którą pytałem na początku. Ktoś wie?

5 komentarzy:

Green pisze...

Dobro jak widać to pojęcie względne.
Prawdopodobnie, ta rodzina w pewien sposób była (jest?) dysfunkcyjna, ale...
Jakim prawem - przy dobrych intencjach - ktoś skazał ich na życie w Matrixie i...ją koncertowo rozbił?
Tego już nie rozumiem.
Ehhh...

Jakoś nie podobają mi się te metody i koniec!

Anonimowy pisze...

Granica ewidentnie przkroczona, jeśli rzecz autentyczna. Bo mnie fikcją literacką trąci.

Anonimowy pisze...

Iwona_K ;)

Szaman Galicyjski pisze...

No ja Cię pięknie przepraszam. Ale proszę - link do strony.
http://www.dailymail.co.uk/news/article-2033486/Your-children-fat-again.html
Tamże o karach za wagary.

Anonimowy pisze...

No ja Cię przepraszam Szamanie w tym momencie, ale ja nię Twą osobę o szamaństwo tu podejrzewałam przecie, tylko węszyłam jakąś prowokację dziennikarską czy coś.

No i węszę dalej. Mimo tego, że w szczenięctwie naczytałam się fantastyki po kokardy, a szczególnie ciągnęło mnie do klimatów typu Orwell "Rok 1984" - normalnie w pale mi się nie mieści, by coś takiego mogło się wydarzyć.

Pozdrawiam,
Iwona_K