czwartek, 23 czerwca 2011

Szaman Galicyjski i sprawa następnego dokształtu

Znowu przerwa w pisaniu. Wynikła ona z krótkiego wypadu do Amsterdamu, o czym pisał już Abi. I to mi się w tym kapitaliźmie podoba. Są reguły, procedury i uczyć się trza. I pracodawca ma taki sam obowiązek jak pracownik, co przekłada się na to, że płaci za szkolenia. W granicach rozsądku, oczywiście. A Kongres ESA w tych granicach się mieści.

O kongresie pisał nie będę. Ci, którzy byli - wiedzą. Ci, którzy nie byli - widać nie chcieli wiedzieć. Ci, którzy nie są anestezjologami - nie są zainteresowani.

Natomiast sam Amsterdam... to jest to. Trafiliśmy na piękną pogodę. Poza pierwszym dniem, kiedy przed południem padało dość rzęsiście (co na mieszkańcach Kornwalii nie robi dużego wrażenia, a raczej wywołuje zadane z politowaniem pytanie "i to już wszystko, co macie?") cały pobyt skąpany był w słońcu. Czy to ta pogoda, czy to, że akurat przez pół kongresu był weekend, czy sama atmosfera miasta sprawiły, że czuliśmy się jak na wakacjach. Spacerując ulicami wśród uśmiechniętych ludzi, bawiących się beztrosko na placach i w lokalach czułem atmosferę, bo ja wiem, Sopotu sprzed trzydziestu paru lat, kiedy to bywałem tam corocznym gościem. Nie ma pośpiechu, zabiegania, zaciętych twarzy. Jest piwo, wino, muzyka i luz. Wszechobecny luz. I rowery. Wszędzie.

Parę zdjątek ze spacerów.


To akurat mało zakątkowo wygląda, ale pięknie o zachodzie słońca wyglądało.



Żeby mieć temat z głowy - Red Light District. Zdjęć panienkom robić nie wolno, więc tylko jeden z domów nie-prywatnych w ujęciu ogólnym.


A tu przykład jak stare może współistnieć z nowym, co jednakowoż za bardzo mi do gustu nie przypadło.


Kanałów jest tu dużo. Najmilsza odnalazła w Amsterdamie mieszankę atmosfery Wenecji pomieszanej z Londynem. Z Wenecji kanały, choć charakter nieco inny, a z Londynu międzynarodowość, koloryt i język angielski. Tu każdy lub prawie każdy mówi po angielsku. Kiedy przyjechaliśmy na dworzec kolejowy i szukaliśmy miejsca, gdzie można kupić bilety tramwajowe, zagadnęliśmy ciecia, który znudzony siedział i powoli patrzał wokoło. Już się przygotowywałem do mimicznego przedstawienia problemu, a tu cieć spokojnie, zrozumiale i po "naszemu" udzielił nam potrzebnych wskazówek. Podobnie było w kiosku, restauracjach i sklepach. Z tym, że w restauracjach z argentyńskimi stekami (Abi, wiadomo) obsługa była polska. Taki lokalny zwyczaj, chyba.


Taki fajny domek. Znalazł się tu tylko dlatego, że mi się bardzo spodobał. Ma coś z Wenecji, czyż nie?


Mają ruchome mosty. Nie zwodzę, naprawdę.



Barki na kanałach. Ciekawe, jak się w nich mieszka. Ogródeczki jak w Kornwalii, na dwie doniczki, góra trzy.

Wspominałem już, że tu dużo kanałów jest? No, to wspominam.


Może pokuszę się o jedną uwagę kongresową, tak na marginesie. Były na kongresie stanowiska narodowe. Towarzystwa anestezjologiczne z poszczególnych krajów prezentowały się i swoje kraje. Cud, miód, ultramaryna. Poszliśmy oczywiście zobaczyć, z patriotycznego obowiązku, stanowisko PTAiIT.

W pierwszym dniu:


służyło tylko jako miejsce odstawiania pustych naczyń.

W dwa dni później:


pojawiły się na stoliku cukierki. Znak, że ktoś jednak był. Ja dałem za wygraną, ale Abi poszedł jeszcze raz. Były trzy panie. Jedna starsza i dwie młode. Starsza wyjaśniła po angielsku, że ona ma paru przyjaciół Polaków, ale z PTAiIT nic wspólnego nie ma, jedna z młodych zaś po polsku poinformowała Abiego, że "mama gdzieś poszła, ale pewnie wróci". Rewelacja.

Obok było stanowisko Rumunii. A stanowisko Rumunii wyglądało tak.


a ten gościu po lewej częstował niezłym winem. Białym i czerwonym.

I to by było na tyle o Amsterdamie.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

szkoda ze nie wspomniałeś nic o Coffee shop'ach , bardzo ciekawe miejsca :)

Szaman Galicyjski pisze...

Nie wspomniałem, bo nie byliśmy, a jak gdzieś nie bywam, to nie piszę. A nie poszliśmy, bo co starym anestezjologom może tam zaimponować? My na codzień mamy leki 1000 razy silniejsze, zatem byle trawa nam wisi. A na serio - nie mieliśmy jakoś ochoty i więcej przyjemności sprawił nam wieczór ze stekiem zakończony kolktajlem w hotelu i wspólnie spędzonym czasem.

magbod pisze...

jejku, zachcialo mi sie poleciec do amsterdamu choc rodzine mam w rotteradamie. jest szansa, ze jak im pokaze relacje szamana to mi wybacza, ze sie urywam :)))

skrzacik

Gosia pisze...

W Rumunii w 2005 roku widzialam jeszcze igle do PP wielorazowego uzytku, troche krzywa i tepa juz byla.. anestezjolog za to znakomity.
Poza winami maja tez dobra palince (na jezyk ok 50%) i Dacie we wszystkich kolorach ;)rozmarzylam sie..