niedziela, 5 czerwca 2011

Szaman Galicyjski i sprawa dokształtu

Pojechaliśmy na dwudniowy dokształt korporacyjny do Bournemouth. Takie dość duże (ok. 160 tys. mieszkańców) miasto w Dorset. I, jak na Ukej, stosunkowo młode. Okolice ujścia rzeki Bourne były niezamieszkane, pojawiali się tu tylko poszykiwacze torfu, rybacy i przemytnicy. Dopiero w 1809 roku powstał tu pierwszy pub, The Tapps Arms, a pierwszymi osadnikami - poza karczmarzem - było małżeństwo Tregonwell. On był emerytowanym oficerem, a postanowił zająć się czymś, co dziś nazwalibyśmy "organizacją wypoczynku". Kupił ziemię i wybudował wakacyjne wille. Na spółkę z oberżystą zasadzili setki pinii, tworząc osłoniętą przed wiatrem aleję wiodącą na plażę. Nazywa się ona Aleją Inwalidów, bo w okolicy zaczęli osiedlać się inni emerytowani wojskowi, często właśnie inwalidzi.

Miasto rozwijało się spokojnie przez następne dwieście lat i mamy to co mamy. To znaczy nie wiemy, co mamy, bo w około powstały także inne osady i wraz z nimi niejakie nieporozumienia. I tak Uniwersytet w Bournemouth, jest de facto w Poole, lotnisko Bournemouth jest w Hurl, w obwodzie Christchurch, orkiestra symfoniczna z Bournemouth jest w Poole, ale za to Zatoka Poole nazywana jest przez wszystkich Zatoką Bournemouth. I jest fajnie.

Nad morzem jest jedna z najdłuższych piaszczystych plaż w Ukeju, licząca 7 mil (11 km). Na przeciwko wcina się w morze*) półwysep, na końcu którego leży miasteczko Swanage. Od niego na zachód ciągnie się przez 95 mil (154 km) Wybrzeże Jurajskie (Jurassic Coast).  W skałach klifów można znaleźć skamieliny z triasu, jury i kredy (250 - 65 mln lat temu).

Hotel, jedzenie i szkolenie bardzo dobre, to trzeba im przyznać. Pogoda raczej zachęcająca do spacerów nad morzem niz do siedzenia na wykładach, ale trudno, jak mus to mus.

Wracając miałem okazję rzucić okiem na Stonehenge, koło Salisbury w hrabstwie Wiltshire. Podobno najlepiej widać je własnie z drogi, bo podejść blisko i tak nie można.

Parę fotek z wyprawy:

Plaża i molo, na którym jest teatr i restauracja. Restauracja oczywiście "kryta", tak, że można w niej siedzieć także w czasie normalnej, angielskiej pogody.


Jest lato. Dowód na przytoczoną tezę: świeci słońce, są fale, ludzie kąpią się w morzu. A to było po 18:00.


Mieliśmy okazję trafić na hen night, czyli wieczór panieński. Organizuje to panna młoda z druchnami, zazwyczaj na wesoło - tu, jeśli powiększycie zdjęcie, można przeczytać na podkoszulkach, wykonanych specjalnie na tę okazję: "matka pana młodego", "druhna", "matka panny młodej" lub po prostu imię.

Jest morze, jest molo, jest plaża, musi być karuzel. No i jest. Im bardziej błyszczący, świecący i głośny tym lepszy.


Park w środku miasta, miejsce, od którego wszystko się zaczęło. To czarne coś na środku to miejsce na Bournemouth Eye. To nie to samo, co londyńskie Oko, które jest wielkim "diabelskim młynem". Tu Oko to wypełniony helem balon, który unosi się na uwięzi ze stalowej liny na wysokość 390 stóp (120 m). Widok musi być niesamowity, ale akurat było nieczynne. Urwał się, czy jakoś tak...

Miłego tygodnia.

_____________________________
*) OK, nie w morze tylko w Kanał

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

A ile było stopni na tej plaży? ;-P
nika

Szaman Galicyjski pisze...

Nie do uwierzenia, ale w miejscach osłoniętych od wiatru 23!!!

(KK) pisze...

No i proszę, w UK wcześniej lato niż nas :D Ja w swetrach chodzę!

Anonimowy pisze...

Gorunc po prostu ;-)
nika