wtorek, 5 stycznia 2010

Szaman Galicyjski i sprawa podróżnych obserwacji

Nareszcie razem! jak to powiedziała, zakładając nogę na nogę, pewna niewiasta wracając z sanatorium. Wróciłem na łono ukejskie. I do pisania bloga, bom to zaniedbał nieco.
Święta w Kraju, niestety, przyniosły rozczarowanie. Oczekiwałem "white Christmas", a było jak na Wielkanoc. Dopiero ostatniej nocy pobytu sypnęło śniegiem, ale chyba tylko po to, żebym wcześniej wstał i odkopywał autko i rył tunel w śniegu do ulicy. Krótka kontrola internetowa wykazała, że Lotnisko działa i nawet opóźnień dużych nie ma. Pouczony, że kontrole zawartości majtek mogą przedłużyć czas przechodzenia przez security, zjawiłem się tam wraz z Najmilszą dużo wcześniej*). Myśl napadła mnie w czasie jazdy na Lotnisko, że będą sprawdzać, czy na skórze lub ubraniu nie ma śladów związków wybuchających znienacka, jak to kiedyś robili mi w Dublinie. Tam, w średnim wieku niewiasta delikatnie, prawie pieszczotliwie (co może mieć związek z faktem, że anestezjolodzy są zabójczo przystojni - patrz Abnegat), wytarła szmateczką mnie, moją torbę i sprzęt**), a potem szmateczkę wsadziła do jakowegoś urządzenia wykrywającego nitraty. Zacząłem więc gorączkowo myśleć, czy aby nie zostały mi kajsi-gdziesi jakieś nitraty po strzelaniu noworocznych fajerwerków. Myć się myłem, ale przecież wszystkich ciuchów nie prałem. I kolejne rozczarowanie, choć miłe - nie sprawdzali.
Zasiedliśmy spokojnie, świadomi, że jeszcze godzinę przyjdzie nam poczekać, wyjęliśmy jakieś gazetki, luzik. Oczy mi sie trochę kleiły, bo dyskutowałem z Tygryskiem prawie do trzeciej nad ranem o bardzo życiowych sprawach, z użyciem napojów rozjaśniających umysł i sprowadzających dobre pomysły, więc literki jakoś nie chciały układać się w słowa, a te w sensowne zdania. Przymulony zwiesiłem głowę i zamknąwszy oczy przysłuchiwałem się życiu wokoło.
Najpierw odlatywał samolot do Londynu. Kiedy już, zdawało się, wszyscy przeszli przez bramkę, coś się zakotłowało i megafonem zaczęto wzywać pasażera Nożyka Bolesława***), coby się stawił natentychmiast, bo samolot czeka. Nic. Minęło parę minut i znowu ten sam megafon Nożyka Bolesława wzywa, grożąc, że jak się nie stawi, to odlecą bez niego. Nadal nic. Za trzecim razem megafon zdradzał już pierwsze objawy zdenerwowania i kiedy wymawiał nazwisko Nożyk Bolesław dało się wyczuć jakąś ukrytą groźbę, jakby cień jaki czarny i domyślany raczej niż widoczny sączył się z kratek wraz ze słowami. Po jakimś czasie megafon przestał wołać o Nożyka, więc albo się odnalazł albo odlecieli bez niego. Co proste nie jest, bo trzeba wyładować bagaż nielecącego - a nuż Nożyk we walizce ma bombę i dlatego nie leci? Z dołu będzie patrzał jak Boening się rozpada na kawałki? Potem odlatywał Edynburg i powtórzyła się histeria historia z poszukiwaniem pasażera, któren się był odprawił, a do odlotu nie przyszedł.
I naszła mnie myśl dziwna. Przecież Lotnisko nie jest wielkie jak miasto czy wioska. Ledwie baraczek, co mu po dwuletnim remoncie dobudowali pięterko. Kudy mu tam do Aten czy choćby Stansted. Gdzie tu można się zgubić? Piętnaście minut w kibelku? Zakupy w sklepie mniejszym niż sklepik w mojej podstawówce gdziem kupował iryski na sztuki? Dziwne to jakieś...
Megafon miał dla nas gorsze wieści. Otóż samolot, który miał nas zalecieć do Ukeja nie przyleciał. Nikt nie mówi dlaczego, tylko, że za 30 minut powiedzą co będzie dalej. Ha, ha, znowu Ukejczyków śnieg przywalił. Za pół godziny megafon znowu sie odezwał i nakreślił plany na następne pół godziny - lotu nie będzie. Będzie coś wiedział, to powie. Zdrętwiała mi już od siedzenia szynka, wstałem i polazłem do wielkiego okna, przez które widać było pasy startowe i miejsca postojów. Na pasie startowym i drogach dojazdowych odbywał sie prawdziwy taniec z figurami w wykonaniu pługów i piaskarek. Siedem z nich to pędziło wzdłuż pasa to zwijało się jak wąż i kreśliło koła i elipsy na miejscach parkingowych. Właśnie wylądował samolot "mojej" linii. Podkołował pod budynek, wysadził ludzików, wybebeszyli go z bagaży i odjechał pomalutku znikając za budynkiem. Stojący obok natychmiast wysnuli teorię - oto samolot uszkodzony przez zimę ledwo-ledwo wylądował i teraz ukryli go w hangarze, żeby dokonać niezbędnych napraw. Stąd opóźnienie. Megafon nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył. Dał nowe pół godziny na zastanowienie. Szmerek się podniósł pomiędzy ludem.
Zacząłem się przysłuchiwać rozmowie pary siedzącej opodal. On, wysoki, barczysty mężczyzna, ona też nie z tych najmniejszych, ale wiele nie napiszę, bo miała na sobie luźno narzucone futerko i z figury nic widać nie było. Zaczęli rozmawiać przed chwilą, po kolejnym komunikacie o opóźnieniu. Najpierw o pogodzie, o samolotach, ze szczególnym uwzględnieniem Airbusów, potem o awariach tychże. Jak to w poczekalniach na całym świecie. Rozmowa ewoluowała, stawała się bardziej osobista, ot, ja robiłem w S., ale kryzys, to mnie zredukowali, teraz robię w N. Lepiej nie jest, ale chyba gorzej też nie, inni mieli mniej szczęścia. Miła, kulturalna rozmowa dwojga nieznajomych. Jednak w miarę jej trwania, kiedy kontakt jakby się zacieśniał i zbliżali się do siebie, coraz częściej w wypowiedziach mężczyzny pojawiał się rytualny polski przerywnik. Coś odblokowało się w nim i wysiłek powstrzymywania się od przekleństwa okazywał się za duży. W końcu do owej przedajnej kobiety dołączyło słowo zastępujące w polszczyźnie każde inne, taki joker.
I naszła mnie kolejna myśl: co by mówili ludzie (niektórzy) gdyby te słowa nagle zniknęły? Ot tak, pstryk... i nie ma. Rozmowa nie przekraczała by pięciu-dziesięciu minut? A potem ostra niewydolność językowa?
Raz jeszcze megafon zapowiedział kolejne pół godziny oczekiwania. Jasne - rzucił ktoś wiedzący - po części pojechali.
Pewnie tak. Biorąc pod uwagę, że niedziela, to pewnie na pobliską giełdę samochodową. O ile jest czynna.
- Szukam turbiny do Airbusa 219 z 2001 roku. Tylko z małym przebiegiem.
- Szkoda, mamy tylko do B737-800. Ale jak rozwiercisz gniazda śrub mocujących to wejdzie.

Spóźnienie urosło do trzech godzin. Samolot w drodze do nas lądował przymusowo we Frankfurcie. Pasażer zachorował. Pytałem, czy nie było na pokładzie Abnegata, który dla szklaneczki whiskey zaordynował hospitalizację, ale nie. Powiedzieli mi, że Abi ląduje zazwyczaj w Berlinie.

Czasem człowiek się złości, że wypełnia kupę papierków, podaje jakieś nieistotne informacje. Tym razem było to przydatne. Kiedy w Bristolu odbieraliśmy samochód z parkingu, grubo po czasie, personel wiedział o spóźnieniu (znali numer naszego lotu, a co więcej - sprawdzali na bieżąco przyloty) i nie było mowy o żadnych dopłatach. Cóż, siła wyższa, safe way home, pal.

Dom przywitał nas chłodno, ale i tak mieliśmy chęć tylko na gorącą kąpiel i spać. Jutro do pracy.
______________________________
*) Jakiś udział miał w tym fakcie także zarówno rozkład jazdy PKP, ale to drobiazg.
**) fotograficzny, po wyjęciu z torby
***) nazwisko zmienione, choć znaczeniowo podobne

8 komentarzy:

nieirytujmnie pisze...

Generalnie lotniska to bardzo dobre miejsce do obserwowania ludzi. Lubie sobie usiasc gdzies w kacie i podsluchiwac. Aczkolwiek gdziekolwiek rodacy sie pojawiaja rozne panienki nienajciezszej konduity i meskie intymne czesci ciala zaczynaja latac w powietrzu az hadko sluchac.
A z tymi gazikami potrafi byc smiesznie. Kiedys 45 minut pan mi sprzet "omiatal" - w sumie mu sie nie dziwie - przewozenie w bagazu podrecznymn 4 aparatow i jakis 20 obiektywow z calym zestawem filterkow i innego szpeja rzadko sie zdarza.. :)
Witaj z powrotem, Szamanie.
I ciesz sie zima.

Anonimowy pisze...

'No, Wladyś, nareszcie jesteś!' :D, że tak pozwoli Gospodarz powitać się cytatem Pawlaka Kaźmirza z 'Samych Swoich'.

A w temacie mantrowania maciami:(jak to nazwał Abi) niestety powszechnie słyszalne jest jak kraj długi i szeroki, dlatego na urlop staramy sie z moją połową jechać tam, gdzie nikła jest na to szansa, za granicę. Pewnie tambylcy też klną, ale przynajmniej nie rozumiem.

'(...)Zdrętwiała mi już od siedzenia szynka' - pożyczam sobie :)

T.

abnegat.ltd pisze...

Szaman, a na co komu zima? Wiesz ze w radio od dobrych dwoch tygodni ani dudu na temat "I'm dreaming about white Christmas"? Jak to sluchalem w Polsce to se tak myslalem ze oni nigdy zimy nie widzieli to sie im snieg z Christmas kojarzy a nie z lopata. Czy koczowaniem na lotnisku.

Z ladowaniem racja - tylko w Berlinie. Chyba ze mi dadza whisky a konto - to wtedy i Kinszasa moze byc.

Nieirytujmnie - zrobilas napad na sklep Canona? To czego Ty nie masz w zestawie??
;D

Anonimowy pisze...

Niech Szamanowi Nowy Rok darzy tym, co najlepsze i wymarzone!

Pozwalam sobie zainaugurować konkurs na odgadnięcie personaliów Bolesława Nożyka, może chwyci :) Obstawiam na razie prosto:
Boguchwał Kosa - pasuje?
S.

nieirytujmnie pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
nieirytujmnie pisze...

Abnegacie - nie mam takiego zestawu. Znajomy na tutejszym ebayu (a wiekszosc sprzedajacych ma opory przed wysylka do Polski) upolowal zestawik kolekcjonerski Minolty. A nawet dwa. I mnostwo staloogniskowych obiektywikow (to takie stare Minolty typu compact, z gwintem ok 50mm). Slicznosci wyjatkowe. A i jeszcze jeden aparat do zdjec podwodnych. Z lampa w odpowiedniej obudowie. I wszystko toto w firmowym kuferku wiozlam.

A co Boguslawa Nozyka - stawiam na Waldemara Widelca.

Szamanie - przepraszam za smiecenie, ale taki byk mi sie przytrafil, ze az oczy od czytania bolaly.

Nomad_FH pisze...

Fajna opowieść, podoba mi się Twój styl pisania :D
Oooo właśnie poddałeś mi fajną myśl na notkę, którą dziś popełnię :) Będzie i lotniczo i fotograficznie ;)

nieirytujmnie: boshe i to wszystko zmieściło się w limitach bagażu podręcznego? Chyba nie :D
To ja mam się ciężko w limitach lowcostowych zmieścić mając "malutki" plecak foto ze sprzętem (ot zaledwie jedna puszka, 2 obiektywy zoomy standartowe oraz jedno jasne zoomiaste tele), do tego mały laptop ;)

Szaman Galicyjski pisze...

@S: konkurs super, dzięki za pomysł. Ale kosa za duża. To było coś średniej wielkości, ale bardzo tanie, takie "za trzy grosze" i dane przez Boga.

Lowcostowe linie coraz bardziej ograniczają bagaż. Nawet łatwyWtrysk pozwala tylko na jedną sztukę. Podobała mi się pani w sklepie na lotnisku w Bristolu, która zobaczywszy jaką linią lecę od razu zaproponowała mi wielką plastikową torbę, żebym miał jeden bagaż.