Jest karnawał. Okres balów, dyskotek, potańcówek i rautów. W każdym razie ogólnej wesołości i zabawy. Nie zawsze. Zwłaszcza w tę sobotnią noc.
eRka, wyjazd! Straciła nieprzytomność w stodole! Takie wezwania są najlepsze. Mówią wszystko i nic. Ma trzynaście lat. No, to już coś. Sobota, 23:30. Starzy balują, dzieciaki pozostawione same sobie rozrabiają. Co obstawiacie? pytam załogę. Wódeczność podłapały smarki jedne - pielęgniarka uznaje proste, klasyczne metody. Prochy, na pewno - kierowca jest zdecydowanie nowoczesny.
Pędzimy przez noc, błyszcząc po cichu (po co budzić spokojnych obywateli) światłami dyskoteki. Przy wjeździe do wsi stoją ludzie i machają rękami pokazując gdzie jechać. Łagodny łuk, wąski mostek, szeroko rozwarta brama i hamowanie na błotnistym podwórzu. Nad drzwiamu pali się pojedyncza żarówka, chyba czterdziestka, bo światło przegrywa z mrokiem dobre dziesięć centymetrów nad wycieraczką. Ruszamy szparko, ale zatrzymuje nas okrzyk: To tutaj! Otwarte wrota stodoły, rozdygotane światła latarek. Jedną z nich ma mój ratownik, druga próbuje wskazać nam drogę wśród maszyn rolniczych i bel siana. Jak na razie nikogo nie widzę. To tam, na górze - głos scicha, jakby mówiącemu nagle brakło powietrza. Ot, los pogotowiarza, myślę włażąc po drabinie do sąsieka. Będzie ze cztery metry, a drabina ma tylko trzy, więc ostatni odcinek to podciąganie się na rękach z torbą w zębach. Dajcie jakieś światło, wołam, ale ratownik jest tuż za mną i jego służbowa latarka pokazuje co potrafi. Na kupie słomy leży filigranowa dziewczynka a nad nią jakiś mężczyzna wykonuje tajemnicze gesty, co w tym świetle robi niesamowite wrażenie. Co się stało? pytam i zaczynam badać dziecko. Nie potrzebuję odpowiedzi. Sunąc strumieniem latarki za moimi dłońmi ratownik oświetlił szyję małej. Podwójna bruzda wisielcza nie pozostawia żadnych wątpliwości co do przyczyny jej stanu. Kiedy? dopytuję się. Pięć minut. Reanimacja! krzyczę w ciemność. Krążek światła z szyji dziewczynki znika by przenieść się na torbę z zestawem. Słyszę, jak pielęgniarka pnąc się do góry wymienia poglądy z drabiną na temat pochodzenia matki tej ostatniej.
Są momenty w życiu człowieka, czasem nawet Szamana, że przestaje myśleć. Chyba to miał na myśli Mickiewicz pisząc:
...wre żołnierza czynność;
Na koniec bez rozkazu pełnią swą powinność,
Na koniec bez rozwagi, bez czucia, pamięci,
Żołnierz jako młyn palny nabija - grzmi - kręci
Broń od oka do nogi, od nogi na oko...
Umierające dziecko stwarza taką sytuację. Działać! Wszystkie algorytmy stają przed oczyma, cały zespół działa bez zwłoki, każdy robi to co trzeba, jakby w jakimś specjalnym transie. Nie widzimy się nawzajem w ciemnościach. Latarka gospodarza jest już tylko żarzącym się pomarańczowym punktem. Nasza leży na słomie i świeci raz tu, raz tam. Światło na szyję, proszę ratownika i zakładam wenflon do szyjnej wewnętrznej*). Rurka intubacyjna w tej sytuacji była zwykłą formalnością, tylko na chwilę trzeba było przerwać masaż. I pierwszy odczyt z monitora pracy serca. Nic, prosta linia. To defekt urządzenia - nawet umierające serce trochę jednak drga. Sprawdź elektrody, mówię. Przecież to było pięć minut... Cholera! Temperatura ciała? Chłodne ręce i nogi, ale to karnawałowa północ, sąsiek, każdy ma zimne ręce. Kolor? Dłonie i przedramiona sinofioletowe, stóp nie widzę, światło latarki tam nie sięga. Źrenice sztywne, szerokie. Żeby cię chudy Mojżesz! Przecież my jechaliśmy tu ponad dziesięć minut! Nagle wszystko staje jak zatrzymany film. Nasz gospodarz już zrozumiał. To było z pół godziny temu jak my ją naszli - mówi powoli - ile tu była, nie wiem. Ale my ją reanimowali. Tłumaczy się i te tajemnicze gesty, które widziałem przedtem. Matka i ojciec stoją na dole. - patrzy na mnie tak, jakbym miał z tego powodu dokanać cudu. Ojciec nie puścili jej na dyskotekę. Wymkła się z domu... i tu, na tej belce... my ją naszli - łapie mnie za rękę i cicho prosi - ja wiem, ja wiem, ale pobądźmy tu jeszcze... tam na dole jej matka... pobądźmy...
Pobyliśmy. Zespół karetki R, brat ojca i trzynastoletnia dziewczynka, która postanowiła ukarać rodziców za to, że nie puścili jej na dyskotekę. Najokrutniejszą karą, jaką można sobie wyobrazić. Dożywotnio. Bez prawa łaski. Siedziałem tam, w ciemnościach, na słomie, myśląc jak trudnym i niebezpiecznym jest rodzicielstwo i dzieciństwo. I jak często, nawet o tym nie wiedząc, ocieramy się o rzeczy ostateczne. Zauważamy to dopiero, kiedy ktoś przerwie ich cienką granicę.
_________
*) w sąsieku na słomie, w świetle latarki, od pierwszego razu. Czasem się zastanawiam, jak to było możliwe, zwłaszcza kiedy nie mogę założyć wkłucia na jasno oświetlonym OIOMie.
4 komentarze:
Strasznie nie lubie tego "potem". Bo niby wiesz ze nic tu po tobie, chocbys rece polamal to nie zrobisz nic.
A z drugiej strony mam zawsze to wredne uczucie niemocy.
z punktu widzenia tych co zostaja to 'potem' pomieszane z gdybaniem jest najgorsze...
Rany boskie... nika
Daje do myślenia...
GoS
Prześlij komentarz