czwartek, 21 stycznia 2010

Szaman Galicyjski i sprawa codziennego dnia

Miało być miło i spokojnie. Rano lista ginekolegi, po południu kolorektala. Luzik. Sześć plus cztery pacjenty na listach, powinniśmy skończyć koło czwartej. Ale nawet najlepsze plany są tylko tak mocne, jak ich najsłabsze ogniwo. Co jest najsłabszym ogniwem w medycynie? Pacjenci, oczywiście. W końcu chorzy, więc i słabi, nie dziwota.

Pierwsza pacjentka nie pojawiła się w ogóle. Kij jej w nery, będzie więcej czasu na przygotowanie się do następnych. Druga na liście, o pięknym i niecodziennym żydowskim imieniu Drzewko Mirtowe poszła gładko i sprawnie. Trzecia... Gdzie jest trzecia? Nie ma. Jak to nie ma? Ano, nie ma. Jeszcze raz sprawdzamy komputerową listę na dziś - trzecia cudownie zniknęła. Była, a teraz tylko pusta dziura na liście. Co jest? Miała przynieść jakieś dodatkowe wyniki, bogdaj, że USG, ale nie przyniosła. Dobra, ale miała przynieść dwa dni temu. No toż mówię, że nie przyniosła. To czemu dopiero dziś, przed dziesiątą, zniknęła z listy? Oh, Shaman, chyba lepiej, że jej nie ma, niż gdybym ci dopisała kogoś... - słodkie są oczka Barbie, a te wydęte usteczka... zastanawiam się, czy za zabicie Barbie idzie się siedzieć jak za człowieka, czy też jest to okoliczność łagodząca. Może nawet medal dają? Za podniesienie średniego poziomu edukacji w ukejskim narodzie, na ten nieskomplikowany przykład.
Dobra, dawać czwartą, która stała się trzecią. Czwartej nie ma, bo będzie dopiero o jedenastej. Zarządzamy przerwę na kawę.
Przychodzi czwarta, jedziemy. Otóż nie jedziemy, bo jakiś zator się zrobił. Idę sprawdzić co to. Gromadka zaaferowanych nursów żywo omawia jakiś problem, próbuję włączyć się do rozmowy, bo rozumiem tylko jedną osobę mówiącą na raz. Sally, słońce moje, zaczyna tłumaczyć: ona pacjentka jest Chinką i w ząb nie rozumie angielskiego. I one nie wiedzą, jak jej wytłumaczyć to wszystko, do czego je zobowiązuje Św. Procedura od Przyjmowania Chorych. A trzeba jej założyć wkłucie, ubrać pończoszki antyżylakowate, za rękę potrzymać, rozumiesz, te rzeczy. A tłumacza nie ma, bo ona Chinka nie chciała. Może zresztą chciała, ale prosiła po chińsku, więc nikt nie zrozumiał. Noż Jezusku Tłuściutki!

Nie z Szamanem takie numery. My to mamy rodzinne. Mój świętej pamięci dziadek w czas pierwszej Wielkiej Wojny popał w plien i wywieziono go na Syberię. Młodszym przypominam, że Galicja była wtedy pod panowaniem Najjaśniejszego Pana Franciszka Józefa. Dziadek znalazł się w obozie-kopalni wraz z inną grupą jeńców wojennych, tym razem Chińczyków. I był problem, żeby się z onymi Chińczykami dogadać. Kiedy dowódca obozu zapytał czy aby może który z Polaków zna chiński, dziadek oczywiście się zgłosił. Wśród Chińczyków był taki, co parę słów po niemiecku kumał, więc się obaj za tłumaczy zostali i być może dlatego tę niewolę przeżyli.

Wchodzę do boksu z Chinką, uśmiecham się promiennie, kłaniam jak Bruce Lee jaki, przeglądam papiery i widzę, że ominęła mnie przyjemność oceny przedoperacyjnej, bo kiedy ona miała wizytę u ginekolegi to ja zanieczulałem wyrwizębowi. Wziąłem pacjentkę za rękę, pokazałem palcem grzbiet dłoni, wziąłem venflon z pudełka i czystym, kantońskim dialektem powiedziałem: "to tu*)". Wziąłem do ręki pończoszki antyżylakowate, rozwinąłem w pełnej krasie i mówię: "a'te tam" i pokazuję na jej nóżki. I przechodząc niezauważalnie na chiński-galicyjski pytam: "kapewu?" Kiwnęła ze zrozumieniem**), pończoszki przywdziała, a ja w tym czasie przygotowałem wkłucie. Wenflon kosztuje siedemdziesiąt osiem pensów, pończoszki funt dwadzieścia, a podziw w oczach staffu, że oto polski anestezjolog swobodnie rozmawia z Chinką - bezcenne. Hmmm, tylko teraz nie mogę protestować, że ja tu nie z Azji przyjechałem...
Poszło szybko. Następna. I masz...! Mojego ukochanego ginekolegę nagle i niespodziewanie naszedł duch nauczycielski.

/UWAGA! Dalej będą momenty, czytasz na własną odpowiedzialność. Wrażliwych odsyłam do linii gwiazdek poniżej./

Jakąś biedną studentkę nursingu zaczął szczegółowo instruować, jak i po co myje i odkaża pochwę przed zabiegiem. Nie swoją, oczywiście, tylko pacjentki. Że tam są bakterie i on je właśnie, takim kolistym ruchem gąbeczki zanurzonej w różowej cieczy wygarnia i ,o, proszę, tu na gąbeczce widać... no, nie widać, bo są małe, ale jakby były większe, to by było widać, te bakterie, bo wirusów to nie, stanowczo by nie było widać, no, chyba, żeby były rzeczywiście duże...

Już miałem się wtrącić, że tu leki się podaje za ciężkie pieniądze (bo w TIVA była znieczulana) i jak chce wyrwać tę panienkę, to raczej nie na bakterie z cudzej pochwy, ale przestał. Polip go zajął, a on dwóch rzeczy naraz nie poradzi.

*************************

Ostatnia była Węgierka. Nie śliwka, dla jasności. Na szczęście znała jako-tako angielski i poszło bez problemów.

A gwiazdą dziś był kolorektal. Wszedł w czasie lunchu i bez skrupułów odwołał całą listę. Z wrażenia nie spytałem czemu. W końcu dorosły człowiek, wie co robi. Zacznę się dopytywać, jeszcze zmieni zdanie.

I co? Dzień jak codzień.
____________________________
*) brzmiało to jak "too tuu"
**) biorąc pod uwagę sytuację oczekiwałem raczej "My wszystko fersteien! Proszę bardzo, Pan spocznie, Pan usiądzie, Pan poczeka, się załatwi!", ale wtedy chyba umarł bym ze śmiechu.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

'Chiński' biegle okrutnie zastosowałeś, ciekawe, czy z odpowiednią wymową :) Oni (Chińczycy) zdaje się tak troszku miauczą ;)

Przypomniał mi się epizod pobytowy w dawnym NRD. Kupowałyśmy z mą siostrą jakiś mały AGD w sklepie.
Pani towar nam zapakowała, ale nie było jak tego wziąć - nieporęczne. Siostra zatem zagadnęła do sprzedawczyni płynnym niemieckim "Bitte sznureczkiem" czyniąc przy tym ruch okrężny ręką.
Pani zrozumiała, prośbę spełniła.

T.

abnegat.ltd pisze...

To jeszcze:
"Musashi mija motor"
Ja takich wywalam na zbity dziób - niech se wracają z tłumaczem.
Ale muszę przyzać żem się dawno tak nie uchachał :DDD

A wyrywanie laski na bakterie z pochwy to tylko cipiarz mógł wymyślić. Świętą rację miał mój Szef jedyny kiedy twierdził że ginekologia to nie zawód a charakter.

Anonimowy pisze...

:-DDD
Szaman i Abi, jakbym słuchała Waszego dialogu, to bym chyba po sekundzie leżała pod krzesłem :-DDD
Sprawdza się zasada, że jak fajni przodkowie, to i fajni potomkowie :-)))
A określenie cipiarz zapisuje sobie w kalendarzyku :-D Ale fakt, nigdy nie spotkałam normalnego cipiarza :-D nika

Anonimowy pisze...

Szanowni Państwo jakoś nazywają tą zacną specjalność ciut za dosadnie :). A to trzeba tak bardziej z niedomówieniem ;)
Np. miecznik, mechanik podwoziowy, itd.

Znajoma kiedyś zwalniając się z pracy by dotrzeć na czas na umówioną wizytę u lekarza tej specjalności mówiła, ze 'idzie do lekarza z nogami'.

T.

Anonimowy pisze...

W slangu moich znajomych cipiarz zany jest GEOLOGIEM. Jaja były wtedy kiedy jedna z koleżanek starajacych sie przedłużyć ród ludzki wspomniała, że jej mąż jest umówiony z geologiem na jutro. Jasne więc,że badają się na okoliczność poczęcia. Ku naszemu zaskoczeniu, ależ skąd ! To był prawdziwy geolog grzebiący w glebie a nie w...
modo

Anonimowy pisze...

Szamanie, a cegój nie piszesz? nika

Krzysztof Stenografow pisze...

Czy w końcu coś kiedyś napiszesz? Ile można czekać?