czwartek, 5 czerwca 2014

Szaman Galicyjski i sprawa sztokholmska

Byłem, widziałem.
Znaczy się Sztokholm. I choć podszedłem z dużą rezerwą, to jednak muszę uczciwie przyznać, że miasto bardzo mi się podobało. Jak IKEA w powiększeniu. Czyste, zadbane, pełne zieleni, parków, lasków, łączek. Z mnóstwem ludzi w każdym wieku uprawiających jogging lub cycling. Prawie na każdej ulicy pas dla rowerów, a ścieżki rowerowe tam, gdzie przez parki i między drzewami wygodniej i milej.
Mieliśmy mało czasu, tylko trzy popołudnia, zatem nasze zwiedzanie było dość szybkie i, niestety, pobieżne. Wybraliśmy parę punktów programu, które uznaliśmy za najważniejsze i w drogę...
Poniżej parę zdjęć:

Sztokholm jest portem.


Te domy to hotele i najlepsze adresy w Sztokholmie. Taki na ten przykład Borg tu mieszka. Nie powiem, widoki piękne. Ceny też. Generalnie jest tu drogo. Gałka lodów w budce na ulicy - £ 2.50*), mała butelka wody - £ 2.00. O kolacji w restauracji szkoda nawet mówić. Byliśmy, trzy razy, do dziś ściska mnię się serce.

Na starym mieście Najmilsza wdała się w dyskurs z miejscowymi. Tu wszyscy znają angielski - kierowca autobusu, lodziarz, kelner. No, prawie każdy. Kierowca taksówki z pięknym logo Hiszpanii w środku (i na twarzy też na Szweda nie wyglądał) miał nieco kłopotów z wytłumaczeniem nam jak dojść do autobusu.


Muzeum Vasa, statku wydobytego z dna kanału i odrestaurowanego prześlicznie, jedyny taki z XVII wieku.


Na zdjęciu model i w tle oryginał. Muzeum warte zwiedzenia, po zachodniemu interaktywne (można nawet na komputerze zaprojektować własny statek). Trochę mnię tylko ogarł przydum, bo w końcu statek śliczny jak cacuszko, ale popływał sobie tylko 28 minut, więc chwalić się nie ma czym tak za bardzo. Zatonąć w dziewiczej podróży tuż po opuszczeniu portu to jakby raczej powód do wstydu, ale co tam, jest teraz co oglądać. Jakby wypłynął i ruszył w bój to by go roznieśli kulmi i tyle by go było. A tak się uchował.

Skandynawowie znani są z luźnego podejścia do seksu i na nadbrzeżu stoi (między innymi) taka nieprzyzwoita rzeźba.


Ja powiedziałem, że to nieprzyzwoite, w końcu dzieci patrzą. Najmilsza była innego zdania. 
- Ot - mówi - co tu nieprzyzwoitego. To raczej rzeźba nowoczesna i zaangażowana społecznie. Przecież te chłopaki to siebie obejmują, a mimo, że patrzą na gołą kobietę, to żaden wzwodu nie ma. 
Próbowałem nadmienić, że może z wody właśnie wyszli, a tu w Szwecji woda zimna, ale nie przeszło.
- Otwartość i nowoczesność, a ty się, Szamanie, starzejesz.
I niech tak zostanie, każde przy swoim.

Są też i inne rzeźby, równie zaangażowane społecznie.


To jest Hemlös räv (Bezdomna lisica) na rogu Drottninggatan i Strömgatan, w pobliżu siedziby premiera i parlamentu. Ma przypominać, że dużo jest jeszcze do zrobienia w sprawie ubogich. Autorką rzeźby jest Laura Ford. W 2008 roku przekazała je Sztokholmowi, a czytelnicy gazety**), sprzedawanej przez bezdomnych i traktującej o ich problemach, mieli głosować, gdzie ma być umieszczona. Chyba dobrze wybrali.

Szaman czy nie, znajomości trzeba mieć.


W katedrze św. Mikołaja stoi taka oto rzeźba św. Jerzego walczącego ze smokiem. Jako, że to patron Anglii, sfocony został i dostał się na mój blog. Katedra zresztą również warta zobaczenia, choćby ze względu na ołtarz z czarnego mahoniu i srebra. Przyznaję, takiego jeszcze nie widziałem, ale pasuje mi do Szwecji na 100%.

Co do jedzenia to na prawdziwą szwedzką kuchnię jakoś nie trafiliśmy. Pierwszy wieczór spędziliśmy w Bar Celonie, bardzo dobre tapas, polecam; drugim razem wybraliśmy kuchnię włoską w Polpette, za trzecim razem Jerusalem, z na prawdę pysznymi daniami z Palestyny.

W ostatnim dniu mieliśmy okazję do porównań. Z dworca kolejowego autobusem jechaliśmy przez poranny Sztokholm. Czyściutki, domki jak z IKEA lub Lego (choć to duńskie raczej), szerokie ulice, po parę pasów w każdą stronę, milusio. Lotnisko takież samo - IKEA.
Dwie godziny lotu i kolejny autobus, tym razem przez Londyn. Ciasny, zatłoczony, brudny, domy jak wybudowano gdzieś w latach 50 tak stoją, odrapane, z zaciekami na tynku, każdy inny, bez jakiejś koncepcji ogólnej, stylu i charakteru. Zagracone podwórka, rachityczne drzewka, rowerzyści walczący o życie z samochodami.

Co kraj to obyczaj, jak mówią.
__________________________________
*) przeliczam na funty brytyjskie, bo bliższe memu sercu i kieszeni.
**) mówiono mi jak się ta gazeta nazywa, ale szwedzki jest dla mnie tak odległy, że nawet przybliżenia tej nazwy nie jestem w stanie teraz powtórzyć.

6 komentarzy:

Kaczka pisze...

Nie wiem, czy dobrze pamietam nazwe... Situation? Po szwedzku moloby to zabrzmiec jak SituaHUN? Ja kupowalam Faktum :)
A Vasa to dowod, ze na najwiekszej porazce mozna zarobic. Coz, czasem cierpliwie odczekawszy kilka stuleci.

Pistacjowy Kosmita pisze...

Wybieram się do Szwecji od 30 lat i jeszcze się nie wybrałem ;) Norwegia mnie też po sąsiedzku pociąga. Dzięki za fajną relację. Może się w końcu wybiorę, kto wie...

Szaman Galicyjski pisze...

Kaczko, czapka z głowy. Situation Sthlm się to nazywa, mieli trzy tygodnie na głosowanie. Oczywiście przyznaję się - pomógł wujek G.

Kosmito: miasto warte odwiedzin, kraj pewnie też, ale - uczciwie, po galicyjsku - drogo jak cholera. A w Norwegii ponoć drożej.

Gosia pisze...

fajna relacja,aż zapragnęłam zobaczyć tamte rojony!
aczkolwiek IKEA jest taka tandetna,ładna ,ale jednak....to chyba nie jest dobre porównanie

Kaczka pisze...

Kosmito, znajomi, ktorzy zamieszkali w Norwegii po kilkuletnim pobycie w Szwecji mowia teraz o Szwecji: bardzo tani, sloneczny i przyjemny cudzoziemcom kraj na Poludniu :-)

thalie pisze...

Skandynawia tak właśnie mi się kojarzy - czysto, jasno, dużo miejsca. I ta Szamańska Relacja jakoś tak właśnie mi się w ten stereotyp (bo wierzę, ze oni jednak są tam normalni i gdzieś mają nieposprzątane ;)) wpisuje :)