piątek, 4 listopada 2011

Szaman Galicyjski i sprawy pewnego nowego c.d.

Wczoraj się wygadałem. Mając w perspektywie dzisiejszego przedpołudnia listę z Nowym, o którym wspominałem niedawno, zapytałem nursy, czy lubią pracować po południu w piątek.
- Aboco? - rutynowo odpowiedziały kornwalijskim narzeczem pytaniem na pytanie.
- Bo tak patrzę na jutrzejszą listę i chyba przed trzecią nie skończymy. A może i później...

Zamruczały tylko, ale nic. Powinienem im powiedzieć, że pytam, bo anestezjologa (zwłaszcza Szamana) wkurzać, to jak lwa w podogonie całować. Przyjemność żadna, a niebezpiecznie. Tylko, że mi się tłumaczyć nie chciało. Musiałbym sprawdzić jak po tutejszemu jest "całować".

Zgodnie z moim chytrym planem, że każdy zabieg ze wszystkimi okolicznościami dodatkowymi zajmie z godzinę, a na liście było siedem sztuk, rozwłóczyłem po przygotowawczym sprzęt, leki i papiery, wszystko na pewnym stopniu przygotowania, ale tak, że sporo do zrobienia jeszcze zostało. Dla każdego z siódemki wymyśliłem coś innego, co pozwalało mi bez narażania się na zarzuty, że się ociągam i celowo przedłużam, spędzić z dziesięć minut na konfigurowaniu leków, pomp, strzykawek i kroplówek. Doszło do tego, że do dwóch takich samych zabiegów miałem inne znieczulenia.

Ale kiedy przyszedł Nowy wszystko wzięło w łeb. Jak mnie tylko zobaczył rozpromienił się cały, zagadywać zaczął, o zdrowie pytać, w oczęta patrzeć, no, nie ten człowiek. Na każdą sugestię się zgadzał, pomocną dłoń wyciągał, wszystkie szczegóły, o które zapytałem twórczo rozwijał i detalicznie objaśniał.

Pomyślałem, że albo mu dziewczynki doniosły po naszej wczorajszej rozmowie, że przed zachodem w piątkowy wieczór z roboty nie wyjdzie, albo ma chłopina chorobę dwubiegunową i właśnie jest na krzywej wznoszącej.

Ale, że powtórzę tu za Abim, ninja musi być twarda. Pierwszy zabieg najpierw trzeba było przygotować, z pacjentem porozmawiać, upewnić się, że wszystko zrozumiał jak podpisywał zgodę, leki nabrać, aparat dwa razy sprawdzić, wprowadzać pacjenta powoli i delikatnie, żeby się nie stresował, budzić łagodnie, bezstresowo także zarówno, a potem przekazać na recovery wszystkie zawiłości omawiając szczegółowo i proponując kilka opcji na wypadek takich czy innych zdarzeń, głównie nieprzewidzianych.

Nowy próbował sie włączyć i nieco te wszystkie kroki przyspieszyć, ale tu napotkał na zdecydowany odpór nursów, które poczuły się ważne i odebrać sobie tego nie pozwoliły.

Jeszcze się milszy dla mnie zrobił. Jeszcze pięć, max dziesięć minut i pewnie by mi kawę na blok przyniósł i pytał czy posłodzić!

I zapomniałem o Psim Polu, Legnicy, Grunwaldzie, Racławicach, Tobruku i Monte Cassino. Zmiękło mi serce i poszliśmy jak przecinak w palec, kończąc siódmy zabieg kwadrans po dwunastej. Strasznie był kontent i dziękował wszystkim tak, jakbyśmy to na nim, bezboleśnie tych wszystkich zabiegów dokonali.

Ale szansa jest, że zapamiętał. A w końcu o to chodzi, czyż nie?

Miłego weekendu.


P.S. Edited Wygadały się, przyznała się jedna.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ahahaha, bardzo dobrze. Trzeba tresować współpracowników ;-P To całowanie lwa w podogonie zapisuję sobie w zeszyciku, hahaha :-D
nika

Weryfikacja słowna: lowica - z całowania lwa wychodzi lwica? ;-P

zielonooka pisze...

pewnie,że mu powiedziały... charakter sam z parchatego nie zmienia się na lepsiejsze ;) ale miło, że oświecenie pomogło...