poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Szaman Galicyjski i sprawa emigracji

Kontynuując, zaczęty w poprzednim poscie i komentarzach doń, temat emigracji, chcę podzielić się z Wami paroma przemyśleniami.

Otóż wg mnie są dwa typy emigracji. Pierwszy to "skąd", a drugi to "dokąd".

Pierwszy przeważał w XIX i XX wieku. Nasi dziadowie uciekali przed caratem i kajzerem, a nasi ojcowie przed komunistą. Uciekali to dobre określenie. Ważne było, aby nie być TU.

Typ drugi to emigracja współczesna, XXI w. nie ma powodu, by uciekać, nikt nas nie goni, nie gnębi, nie straszy obozami pracy czy Sybirem. Wyjeżdżamy, bo TAM jest lepiej, bo, och! ta Hameryka! Teraz Irlandia, Ukej, a od 1 maja Niemcy.

Dwa ww typy emigracji bardzo różnią się od siebie.

Ten, kto ucieka STĄD często nie ma czasu, żeby się przygotować, namyślić, opracować plan działania. Ma okazję i pryska. Byle dalej i byle szybciej. On nie chce być tam, gdzie rzuca go los. To miejsce często przypadkowe. A on stale myśli, jak to musiał porzucić kraj ojczysty*), jakie nieczyste i wraże siły zmusiły go do wyjazdu. Nie ma ochoty integrować się z nowym otoczeniem, które traktuje jak zło konieczne. Dlatego nie dziw mi, że ta grupa emigrantów często do końca życia żyje w gettcie, stworzonym - jak słusznie napisała Shigella - na chwilę, bo przecież zaraz wracamy. Dopiero ich dzieci, urodzone w nowym kraju, o ile nie są nadmiernie ubezwłasnowolnione - jak pisze Młoda Lekarka - stają się obywatelami nowej ojczyzny.

Ten zaś, kto wyjeżdża DOKĄŚ, ma czas na przygotowania, nauczenie się języka, poczytanie o tym, jak wygląda życie tam, gdzie jest cel jego podróży. Na ogół zresztą najpierw czyta i dowiaduje się, bo przecież dlatego właśnie TAM chce wyjechać. Taki wyjazd jest inny, spokojniejszy. Wejście w NOWE ma więcej elementów radosnych (o, ja to wiem; o, przecież o tym czytałem) niż twardego zderzenia z rzeczywistością.**)

Jak każdy szaman staram się być człowiekiem pragmatycznym. Dlatego nie rozumiem ludzi, którzy "zaklinają rzeczywistość". Zwłaszcza w sytuacji, kiedy oznacza to ustawienie się od początku w pozycji gorszej niż zła. Jeśli czytacie w prasie, jak to Polak Polakowi wilkiem, jak to oszukują się i wykorzystują nawzajem, to spróbujcie znaleźć odpowiedź na pytanie skąd się to bierze? Oszukanym najczęściej jest taki właśnie opisany niemy analfabeta, który nie zadał sobie najmniejszego trudu, żeby o rzeczywistości, do której się udaje, zebrać informacje. I to nie od kumpli spod budki z piwem, hollywoodzkich filmów klasy B czy szemranych naganiaczy. Materiały sa dostępne. Istnieją nawet całe organizacje, które zajmują się informowaniem w językach ojczystych (bo nie tylko Polacy są w takiej sytuacji). Czy jest poniżej godności orłów znad Wisły przyznać się, że czegoś nie wiedzą i poprosić o pomoc zanim znajdą się w rynsztoku z całą rodzina?

Czytałem kiedyś w WP, artykuł o takich wystawionych do wiatru. Jeden z indagowanych rozmówców wyraził podziw dla ludzi, którzy nie znając języka i realiów, z całą rodziną, przenoszą się na Wyspy, by zapewnić byt sobie i bliskim. Co za horrendalna bzdura! Podziw? Dla czego? Dla głupoty? Dla "jakośtobędzizmu"?

Można przeczytać, że polscy lekarze są cenieni na Wyspach. Niewielu wraca, bo im się nie powiodło. Ale prawie żaden z nich nie wyjechał bez znajomości języka i nie przez dobrze znaną firmę rekrutingową. Pracę wszyscy mieli zaklepaną jeszcze kiedy byli w Polsce. Takich znam i piszę to z własnego doświadczenia. Owszem, w trakcie pobytu ludzie zmieniają zdanie, idą "do przodu", zmieniają pracę, awansują. Ale to wymaga pracy nad sobą. Uczenia się, poznawania "nowego świata", przestawiania się na inny sposób myślenia.

Kto nie jest na to gotów niech zostanie w domu. Oszczędzi sobie wielu stresów i kłopotów.
___________________
*) gdybym napisał "kraj dziadów" mogłoby zabrzmieć dwuznacznie
**) o ile przygotowania są zdroworozsądkowe, a nie oparte na myśleniu życzeniowym

Brak komentarzy: