czwartek, 20 grudnia 2018

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego smuteczku

Znowu miałem przerwę, ale to dlatego, że załatwiałem Bardzo Ważne Sprawy w Urzędach Jej Królewskiej Wysokości. I załatwiłem, co bardzo mnie cieszy.

Na Święta, jak zwykle, polecieliśmy do Polski. I tu dopadł mnie tytułowy smuteczek. Dostałem albowiem polecenie nabycia drogą kupna wierszy Brzechwy i/lub Tuwima dla dwuipółlatki.
Pojechałem zatem do Miasta i udałem się do księgarni znanej sieci (od razu przyznam, że jest koło dworca autobusowego, więc daleko nie miałem). Mimo wsparcia komputera, który wskazał mi siedem regałów, gdzie są książki dla dzieci, zeszło mi ze dwadzieścia minut na znalezienie wciśniętego w kąt tuż przy podłodze tomu Brzechwy. Jedynego z sześciu czy siedmiu reklamowanych przez sieć. Reszta tylko przez internet. Cała reszta regałów wypełniona była feerią barwnych okładek Transformers, Avengers, Pokemonów, Zamarzniętej i reszty bajek Disney'a oraz takich stworków-potworków, których nawet nie byłem w stanie rozpoznać.

Idąc do kasy mijałem inne półki ze Zwiadowcami, Batmanem (u nas powinien się nazywać Furman?), Pajęczakiem i innymi cudakami. I tu zrobiło mi się smutno. Tyle u nas krzyków o patriotyźmie, ukochanej Ojczyźnie, wstawaniu z kolan i tp. A dzieci karmimy imperialistyczną sieczką od najmłodszych lat.

Ja chciałbym owej wspomnianej dwuipółlatce poczytać przed snem Tuwima i Brzechwę, a potem może sama weźmie Szatana z siódmej klasy, postawi na Tolka Banana albo ruszy w podróż za jeden uśmiech. Dlaczego patriotyzmu nie mierzy się polskimi książkami czytanymi od najmłodszych lat, mówieniem poprawnie po polsku, słuchaniem polskiej muzyki? No, ok, bez niektórej muzyki się obejdzie, lepiej, żeby dziecka miały niespaczony gust. Czy zawsze patriotyzm będzie kojarzony z marszami, pochodniami, krzykiem podgolonych głów i brakiem tolerancji dla inaczej myślących?

Kiedy ludzie krzyczacy o UE, że chce zniszczyć nasze poczucie narodowościowe, równocześnie przestaną zatapiać przyszłość narodu w kolorowym guanie, które z naszą kulturą nie ma wiele wspólnego. Nie chodzi mi o to, że to są ideologicznie wrogie produkcje, a o to, że ten chłam wypiera polski język i polskich twórców z umysłów najmłodszych, którzy jeszcze niewiele rozumieją z tego kto swój, a kto obcy.

Ot, taki przedświąteczny smuteczek.

Pozdrawiam.

piątek, 19 października 2018

Szaman Galicyjski i sprawa czytania ze zrozumieniem

W poprzednim wpisie ulałem trochę żółci, która mi się zebrała z powodu bardzo opalonych "kolegów". Tak, wiem, jestem niepoprawnym politycznie rasistą, który własne niepowodzenie zwala na Bogu ducha winnego ciarnego kolegę, który gdyby wiedział, to pewnie by... i tak nie zrezygnował.
To teraz opowiem historię z dużego szpitala uniwersyteckiego i ciarnej koleżanki, którą miałem z polecenia szefa bloku nadzorować przy pracy. Zdziwiłem się ciut, bo koleżanka za pół roku miała zdawać końcowy egzamin specjalizacyjny, zatem była już prawie skończona. Ale potem przestałem się dziwić.

Tu nastąpi uproszczenie w wykładzie dla tych, którzy nie znają anestezjologii. Ci, co znają, proszę nie czytać.
Po pierwsze: jak się znieczula ogólnie, to czasem trzeba pacjenta zwiotczyć, czyli podać onemu takie leki, które paraliżują jego mięśnie.
Po drugie: jak mu się to poda, to ony nie oddycha. Trzeba onego oddychać maszyną. Jak maszynę odłączyć, to się ony udusi.
Po trzecie: zatem, jak się zabieg kończy, to trzeba onemu podać coś, co odwróci działanie tych leków, żeby ony sam oddychał. Czasem można dłużej poczekać, aż same się zmetabolizują, ale kto ma na to czas?
Po czwarte: Żeby wiedzieć kiedy podać te odwracacze razi się onego prądem - jak się nie rusza, to trzeba czekać, a jak mu się mięśnie kurczą, to można podawać. Można też podawać, kiedy sam się rusza (patrz wyżej - długość zabiegu i metabolizm).

Otóż znieczulaliśmy pacjentkę, która trzeba było zwiotczyć. Dostała leki, działające około 35 minut. Po ponad godzinnym zabiegu, kiedy operator zaczynał kończyć przełączyłem pacjentkę na tryb oddychania, który tylko pomaga, ale nie inicjuje oddechu. Oddech musi rozpocząć pacjent. I nasza ofiara zaczęła całkiem wydolnie oddychać. I wtedy moja ciarna koleżanka zaczęła w panice szukać aparatu do rażenia chorej prądem. Bo przecież nie można podać odwracaczy, jak się nie porazi prądem i nie stwierdzi, że się kurczy. Mówię do niej:
- Patrz, ciarna koleżanko, toć ona już sama dycha, czyli twój prąd niepotrzebny".

Nie, bez rażenia prądem nie pójdzie. Pobiegła gdzieś szukać maszynki_do_rażenia_prądem, znalazła, przyniosła, podłącza i nic! Baterie siedli.

- Nie trzeba, daj spokój, przecież ona oddycha, widzisz?

Nic to. Razić trza. Poleciała szukać baterii. Znalazła. Klapka na tyle maszynki nie da się odemknąć.

- Śrubokręta, Szaman, nie masz?
- A czy ja ortopeda jakiś jestem? Abo pan Zdziś jaki? A poza tym, patrzaj, ciarna koleżanko, pacjentka samodzielnie i samowolnie oddycha. Ja bym jej nawet tych odwracaczy nie dawał, bo i po co?

Nie słucha. Ktoś usłużny dał jej nożyczki. Odemkła tę klapkę, stare baterie posypały się na podłogę, nowe wtyknęła. Działa, hurra.
Przylepiła elektrody i całkiem przytomną pacjentkę poraziła prądem. Skurczyła się. Pacjentka, nie ciarna koleżanka. I głosem wyraziła zdumienie co do takiego traktowania.

- No to możemy podawać - radośnie zawołała ciarna koleżanka nie zwracając uwagi na słowa pacjentki.

Zabrałem jej strzykawkę z ręki i powiedziałem, że jako jej bezpośredni superwizor nie zgadzam się na dalsze znęcanie się nad pacjentką. I kazałem przeczytać w książce po co i kiedy podajemy odwracacze.

Całość opisanej akcji to około 10 minut. To nie był lapsus w znieczuleniu. To było bezmyślne trzymanie się procedury bez zrozumienia co, po co i dlaczego.

Oczywiście, poskarżyła się na mnie. Szef w prywatnej rozmowie przyznał mi rację, ale prosił, żebym nie eskalował problemu. Uczciwie powiedział "ona wygra, bo jak braknie jej argumentów to powie, że nie lubisz czarnych i masz przesr...".

W końcu to ich szpital, ich pacjenci, ich uniwersytet. Tylko ludzi żal.

Uwaga końcowa: nie twierdziłem, nie twierdzę i nie będę twierdził, że głupich anestezjologów nie ma i że rozkład statystyczny nie obejmuje wszystkich ras, kolorów skóry, krajów pochodzenia i tp i td. Twierdzę tylko, że niektórzy wykorzystują ową różnorodność i robią z niej oręż do obrony owej głupoty swojej lub cudzej pod wzniosłymi hasłami równości i braterstwa.

wtorek, 16 października 2018

Szaman Galicyjski i sprawa Whiter Shade of Pale

Jak już wspominałem jestem wolnym najmitą od ponad roku. Jeżdżę po kraju i pracuję tam, gdzie chcą mi zapłacić. Co nie znaczy, że nie szukam stałego miejsca na Ziemi. Zatem składam tu i ówdzie aplikacje o pracę. Tak też uczyniłem jakiś czas temu wybierając szpital, o którym Abnegat powiedziałby, że "leży poza cywilizacją", ale w takich obcemu łatwiej o robotę.
Papiery poszły, o ile tak można napisać o elektronicznych dokumentach. Zostały przyjęte, a miły pan z HR nawet je pochwalił. To znaczy nie same papiery ale ich zawartość i jakby niechcący zrobił mi nadzieję, że może oto, tym razem...
Niestety. Po paru tygodniach dostałem miłego mejla, że bardzo się cieszą, że okazałem zainteresowanie ich szpitalem, że mój profil zawodowy faktycznie idealnie pasuje do tego, co robią, ale niestety, z żalem zawiadamiają, że... ogólnie rzecz biorąc - spadaj.
Zadzwoniłem do miłego pana, bo wysłałem mu coś, co chciałem, żeby zwrócił i przy okazji zapytałem "ale o so chozi?"
Pan wyraźnie się zmieszał, przeprosił, że musi kończyć, ale właśnie zagotowała mu się woda na herbatę i musi, ale to koniecznie ją zalać, więc może kiedyś, przy okazji...
Wkurzyłem się, nawet nie bardzo, bo odmów miałem tyle, że mnie to nawet tak szczególnie nie ubodło, ale co było robić. Zapowiedziałem, że wracając z innej pracy, jak będę przejeżdżał to wpadnę.
Minęło trochę, jakoś mi nie po drodze było, ale zemsta, choć leniwa (jak mawiał wieszcz) sprawiła, że wpadłem. Dostałem, to co chciałem. Nawiązałem do interwjew. Pan się trochę marszczył, ale zabrawszy mnie na stronę wyjaśnił, że było nas, kandydatów, dwóch. Ja i ciarna kolega z Nigerii. Ciarna kolega nigdy w Ukeju nie pracował, ukończył jakiś Uniwersytet, o którym nikt w tym szpitalu nie słyszał (ale rejestrację w GMC otrzymał, czyli jakiś straszny busz to nie był) i szukał pracy. A że szpital był krytykowany w miejscowej prasie, za not enough diversity and neglecting minorities in the proces of recruiting*) to on tę pracę dostał, bo akurat wpasował się w skalę barwną.. 
No, a ja? Czternaście lat pracy w Ukeju, zamiast referencji laurki, tylko qurna zbyt blado przy nim wypadam.   

Kochajcie NFZ.
_________________________________________
*) /ang./ niewystarczające zróżnicowanie i zaniedbywanie mniejszości w procesie rekrutacji

wtorek, 9 października 2018

Szaman Galicyjski i sprawa skracania listy operacji

Rankiem przyszedłem na blok operacyjny pełen animuszu i chęci do pracy. Czekała mnie standardowa lista ortopedii, zatem milusio, bo i standardy lubię i ortopedów też jakoś znoszę, choć sposród chirurgów uchodzą za najbardziej wkurzających techników ślusarstwa.
Na sali obok pracowała Eva, koleżanka po anestezjologii z Węgier. Miała milutkiego, starszego ginekolegę i też cztery zabiegi. Po wstępnym ustaleniu, że spotkamy się na lunchu rozeszliśmy się do pracy.
Prawie kończyłem pierwszą wymianę stawu biodrowego kiedy Eva przyszła i zapytała: "Nie potrzebujesz pomocy? Może ukłuję następnego?*)"
- No jakżesz to tak? A twoje panie?
- Ni ma moich pań. Posłano je do domu.
- No jakżesz to tak?**) Dwie hysterectomie***) i guz jamnika?
- Guz właśnie skończyłam. A obu hysterectomiom nursy zrobiły testy ciążowe, bo były przed sześćdziesiątką i obu wyszły dodatnie. No to poszły do domu, bo przecież nikt nie będzie wycinał ciężarnej macicy. A czwarta przychodzi dopiero w południe.
- Chwilunia - mówię. - Jakżesz to tak? Babki zdrowo po pięćdziesiątce, zaburzenia hormonalne, bo inaczej nie trzeba by tych macic wycinać i obie nagle i niespodziewanie w ciąży? Znaczy co? Macice usłyszawszy, że je wyrżną złapały się ostatniej deski ratunku i zaciążyły? A spytał je (kobitki znaczy, nie macice) czy w ostatnich trzech tygodniach (czułość testu) doszło do zdarzenia, po którym taki dodatni wynik byłby prawdopodobny? A w ogóle to testy chyba jakieś walnięte...?
Eva wzruszyła ramionami.
- Nursy mają wytyczne - mniej niż sześćdziesiąt wiosen - zrobić test. Test dodatni - do domu, żadnej operacji. Nie ma punktu, żeby pomyśleć i ewentualnie poddać wynik w wątpliwość. Pójdę i zobaczę twojego następnego pacjenta.
Już w drzwiach odwróciła się i dodała:
- Napiszmy kiedyś procedurę co robić kiedy za lasem wyląduje smok i podrzućmy im do skoroszytu, co?

Kochajcie NFZ.
________________________________
*) ukłuję następnego - w tym wypadku chodziło jej o założenie bloku podpajęczynówkowego, co robi się z grubsza przez ukłucie
**) czasem mnię zacina
***) wycięcie macicy

piątek, 5 października 2018

Szaman Galicyjski i sprawa protokołu

Włócząc się po Ukeju rozwijam się także zawodowo i mam okazję podpatrzeć ciekawe przypadki z różnych dziedzin. Na ten nieskomplikowany przykład - z traumatologii.

Miałem tzw. trauma list, czyli co tam przyszło w nocy z urazem - do zabiegu. Bez nerwów - z sześciu pacjentów robiłem najwyżej czworo, bo ktoś nie przyszedł (z chirurgów), albo trzeba było zjeść lunch (nursy), albo ogólnie szło powoli. Zatem spoko.

Trafił mi się pacjent z ortopedii ze złamaniem obojczyka. Na porannym zebraniu wywiązała się dyskusja. Co robić? Operować czy nie? Bo w Bristolu to nawet by o operacji nie myśleli, ale w Liverpoolu leczenie zachowawcze było wyklęte. A Kanadyjczycy w 2007 robili badania, że po roku nie było różnic w wynikach czy była operacja czy nie. A my tutaj to mamy taki protokół, żeby operować, bo NICE*) zaleca...

Słuchałem tego, powiem wam, z zazdrością. To była prawdziwa dyskusja, z przytaczaniem wyników prac naukowych, rozważaniem za i przeciw. No, bajka. U nas przychodził pan ordynator i zarządzał, a NICE mogło mu skoczyć na pyrdel.

Po jakimś kwadransie ten co miał robić w tym dniu listę powiedział: To nie operujemy, opatrunek unieruchamiający i do domu.

I nagle powiało grozą. Fizycznie, jakby lodowaty wiatr przeciągnął przez pokój. Wszystko stanęło w niemej grozie.

- Jak to "nie operujemy"? Chcesz... chcesz zmienić protokół?!

Cisza. Powietrze gęste, że tnij nożem.

- Nie... ja... tylko... tak... bo ... myślałem...

- Operujemy - to do mnie. - Idź, zobacz pacjenta.

Uff.. nareszcie mogłem oddychać.

Miłego dnia.

________________________________
*) National Institute for Health and Care Excellence - Krajowy Instytut Doskonałości w Ochronie Zdrowia (tłum. własne) opracowuje standardy postępowania w poszczególnych jednostkach chorobowych

wtorek, 2 października 2018

Szaman Galicyjski i sprawa członka

Różne, różniste ma się przypadki w Ukeju.
Tym razem urologia. W poniedziałkowy ranek miałem tzw. trauma list czyli takich, co sobie jakąś krzywdę zrobili od wczorajszego popołudnia do dzisiejszego poranka.
Czytam listę i jeden mnię się rzucił na wzrok: penis washout czyli mycie członka. W znieczuleniu ogólnym. Noż qurwasz-pałasz, myślę, ki diabeł, co sobie sam nie może onego umyć?

Przywieźli. Młody, dwadzieścia parę na oko. A nursów ze trzy z nim. Wywiad, co się stało, że tutaj, że w ogólnym, i o co biega?

Gość dość wstydliwie, ale podwinął kocyk, co był nim przykryty i giezełko dizajnerskie od NHS-u a tam popod spodem... no członek. Ale po wielkości jakiś Pierwszy Sekretarz, a na pewno członek Komitetu Centralnego. Dziewczątka, co z nim przybyły aż się zapowietrzyły patrząc na to cudeńko. Co prawda (uwaga: wcale nie byłem zazdrosny) miętki jakiś, ale te dwanaście wróbelków by mu stanęło i ostatniemu by łapka nie spadywała. A średnica! Klękajcie narody.

Pytam skąd takie cudo ma. Prawie się popłakał. W piątkowy wieczór poszedł coś sobie na noc wyrwać do jakiegoś klubu. I przygruchał sobie nie dość, że panienkę chętną to i z własnym lokalem. Parę drinków, jakieś curry i poszli do niej. Siedzieli w kuchni przy herbacie i shortbread'ach, gadka-szmatka, po czem przenieśli się do sypialni (lub salonu, nie załapałem dokładnie, ale to bez znaczenia).  Gra wstępna krótsza niż jego bokserki, ale czy to z powodu wypitego alkoholu czy też za mało się wstępnie starał, penetracji nie było, bo za sucho. Próbował raz i drugi - nic. I wtedy przypomniał sobie, że siedząc w kuchni widział butelkę z oliwą wśród innych kulinarnych ingrediencji. Zatem z "just a moment" na ustach wycofał się do kuchni, złapał za butelkę, nalał sobie obficie na dłoń i odwiódłszy napletek wsmarował sobie w członka sporą dozę oliwy. Wytrzymał około 5 sekund. Potem jakby mu ktoś organ żywym ogniem palił. Zawrzasnął straszliwie, dziewczyna przerażona wpadła do kuchni, zaczęli polewać fiuta wodą, ale to nic nie pomagało. Dziewczyna pokazała mu, że butelka i owszem była z oliwą, ale się w niej moczyły chilli bird's eye - jedne z ostrzejszych jakie można kupić w Ukeju. Potem ambulans, antyhistamina*), przeciwbólowe, ale, że to tłuste było, to zejść nie chciało po dobroci, a każdy dotyk to jakby go po samym mózgu czesali. No i trzeba teraz w znieczuleniu ogólnym jakoś to doczyścić.
Uśpilim. Umylim. Było dobrze.
I tylko nie mogłem zrozumieć dlaczego trzymali go z tym piekącym narządem od sobotniej nocy do poniedziałku. Ale to NHS, nie trzeba rozumieć, bo mózg się grzeje.

Mężczyzna w kuchni grozi śmiercią lub kalectwem.

Miłego dnia.

________________________________
*) musiała być jakaś komponenta uczuleniowa, bo miał duszność z początku i taki obrzęk na pewno nie był tylko reakcją miejscową

piątek, 28 września 2018

Szaman Galicyjski i sprawa względności standardów

Przez ostatnie półtora roku włóczę się po Ukeju łapiąc doraźne robótki w różnych szpitalach. Poszerza to moją wiedzę na temat geografii Ukeju i daje szansę zorientowania się jak zadufani w sobie są tutejsi pracownicy ochrony zdrowia.

Każdy szpital NHS pracuje wg standardów NHS, bez żadnych odstępstw, kierując się doktryną wyznaczoną przez Najjaśniejsze Władze.

Na moje pytanie skierowane do chirurga "jaki antybiotyk stosujesz w profilaktyce przedoperacyjnej?" najpierw spotykam się z wytrzeszczem zdumionych ócz owego a potem z dramatycznym kontr-pytaniem "jak to? ten co wszyscy w Ukeju!". Zwiedziłem pracując cały Południowy-Zachód, Południową i Środkową Anglię. Mam stu stronicowy notes, a w nim kilka podobnych, ale na pewno nie identycznych schematów postępowania przy, dajmy na to, wymianie stawu biodrowego. Niby idea jest ta sama, ale diabeł tkwi w szczegółach. Inne antybiotyki, inne postępowanie przeciwzakrzepowe, inne ułożenie pacjenta na stole. Ale nadal "żadnych odstępstw, robimy jak wszyscy."

Zatem wyciągałem ten notes i pokazywałem, że jednak nie wszyscy, nie zawsze i nie tak samo. Patrzyli z zainteresowaniem, ale zawsze kończyło się to jednako: "nie, to jacyś wariaci, my robimy poprawnie, tylko my." I odchodzili kiwając głowa nad głupotą swoich kolegów, którzy ośmielają się robić inaczej.

Tylko czasem któryś z młodych szeptał mi potem "ja też widziałem inne sposoby, ale ci tutaj to beton..." W każdym szpitalu inny ten beton, ale jednak beton.

Takie spostrzeżenie na dzisiaj.

wtorek, 25 września 2018

Szaman Galicyjski i sprawa śmierci

Jak spojrzałem po raz drugi na tytuł tego posta tom się przeraził, że tak poważnie wyszło.
Jednak o poważnej sprawie chciałem pisać.

Starsi z moich czytelników pewnie pamiętają nazwisko Harolda Shipmana, doktora tutejszego, który wyprawiał na tamten świat swoich pacjentów przez prawie 25 lat podając im śmiertelne dawki diamorfiny*). Prawdopodobnie uśmiercił 250 osób, choć skazany został "jedynie" za 15.
Możecie sobie wyobrazić co działo się w Ukeju pomiędzy 1998 rokiem, kiedy to koleżanka Harolda zwróciła uwagę na niewytłumaczalne dużą ilość zgonów wśród pacjentów Shipmana a 2004, kiedy Shipman powiesił się w swojej celi.
Jak to możliwe?! Nieprawdopodobne! No, nigdy więcej!!
Skutkiem tej afery było powstanie kilkudziesięciu (może więcej, nie znam dokładnej liczby) procedur kontrolnych, procedur kontrolujących te kontrole, wielopiętrowe systemy zabezpieczeń przez które mysz się nie prześliźnie. Oddelegowano nursy do kontroli doktorów i doktorów do kontrolowania nursów, a wszystkich kontrolowali manago średniego szczebla. Pozamiatane.

Z tym, że nie do końca. W zeszłym roku znalazła się kolejna pani doktór, Jane Burton, pracująca w Gosport War Memorial Hospital w Hampshire, która ma na sumieniu 456 pacjentów**) w ciągu 10 lat. Mechanizmy zawiodły? Nie, pani doktór stanęła przed komisją General Medical Council***), która uznała jej poczynania za naganne, ale nie skreśliła jej z listy lekarzy praktykujących i pani doktór przeszła na pełnopłatną emeryturę NHS parę lat później.

Profesor Patrick Pullicino uważa (i to publicznie), że w brytyjskich szpitalach zabija się****) rocznie 130 000 pacjentów. To znaczy, że 29% pacjentów umierających rocznie w szpitalach NHS kończy w ten sposób. I jest to działanie celowe. Stosuje się tzw. Liverpool Care Pathway (LCP), która przeznaczona jest dla terminalnie chorych pacjentów nowotworowych, w sytuacjach nie mających nic wspólnego z rakiem i stanem terminalnym. Profesor Pullicino opisuje swoich pacjentów z zapaleniem płuc czy epilepsją, którzy przyjęci w czasie weekendu zamiast leczenia zostali "wpisani" do LCP, bo... potrzebne były łóżka. Profesor polecił "wypisać" chorego z LCP i chory wrócił po paru dniach do domu. Po 14 miesiącach trafił ponownie z zapaleniem płuc do innego szpitala i prowadzony wg LCP zmarł po pięciu godzinach.

Rozmawiałem o tym z Kolorectalem, któren, jak już pisałem, został się za konsultanta w NHS.
- No co ty, tak jest wszędzie. W Polsce też, z tym, że u nas zamiata się to pod dywan i prowadzi fałszy.. kreatywną statystykę. I nie mamy tylu mechanizmów kontrolnych. I lud ciemniejszy.*****)
- Taa..., ale tu są te mechanizmy, nikt nie poda leku, którego sam nie nabrał z ampułki, a ampułkę przed nabraniem oglądają dwie osoby. I dalej nic. I u nas to raczej tak mimochodem, a tu dostrzegam celowe działania.
- Oj tam, oj tam.

Mimo to Kolorectal nie zgodził się z moim twierdzeniem, że pracuje w bandzie psychopatycznych morderców.

Miłego dnia. Kochajcie NFZ.
_________________________________________
*) czyli mówiąc po ludzku - heroiny
**) niektórzy mówią o ponad 600
***) czyli odpowiednika Izby Lekarskiej w Polsce
****) jego własne słowa: "The NHS kills off 130,000 elderly patients every year"
*****) nie chodziło mu o kolor skóry

wtorek, 18 września 2018

Szaman Galicyjski i sprawa powrotu

Bardzo dawno mnie tu nie było. 
To z powodu, że los miotał mną po świecie to tu, to tam, aż żeglując po morzu niepewności znalazłem się na kolejnej niezamieszkałej, niepewnej i niestałej wysepce. Może tym razem uda mi sie zbudować jakieś schronienie?
Problem w tym, że miotany losem znalazłem się w środowisku, które uważam za jedno z najbardziej niebezpiecznych na znanym mi świecie. Bo piraci (w Somali), bo ISIS (w Syrii), bo mafia (na Sycylii), bo terroryści (gdziebądź) to chociaż wiadomo, że chcą złupić, żądać okupu, zabić. Ale żeby NHS...? 
Wyszła w Polsce książka Adama Kay'a "Będzie bolało - sekretny dziennik młodego lekarza". Polecam. Ja zaś dorzucę w najbliższych dniach kilka historyjek podobnego typu.

Na razie.