poniedziałek, 17 lutego 2014

Szaman Galicyjski i sprawa emigracji

Tak jakoś zbiegło się w czasie, że parę osób poruszyło sprawę emigracji. Pozwolę sobie, jako wychodźca-praktyk, dorzucić parę słów.

Po pierwsze: emigracja emigracji nie równa. Według mnie są trzy typy.
Pierwszy to pseudo-emigracja czyli wyjazd zarobkowy. Nawet jeśli trwa parę lat, jest tylko tymczasową zmianą miejsca pobytu dyktowaną możliwościami i chęcią zarobienia kasy. Liczy się to, co zdołam odłożyć lub wysłać do kraju. Mieszkam byle gdzie i byle jak, ważne, żeby tanio, trzy, cztery pary w domku jednorodzinnym też może być. Integracja ze środowiskiem autochtonów na poziomie gwarantującym przeżycie. Żadnych inwestycji, w tym w siebie. Znajomość języka - tyle ile umiałem przed wyjazdem plus to, co załapałem na miejscu, przewaga polglish. Towarzystwo - głównie podobni do mnie.
Drugi typ to emigracja "skądś". Taka była po powstaniu styczniowym, w czasie i po drugiej wojnie. Dokądkolwiek, byle z Polski, bo tam czekały stosowne służby, kary, prześladowania. Wiadomo, że powrotu nie ma, zatem szukamy dla siebie nowego miejsca w świecie. Może być Francja, Anglia, Stany, ale i Australia też może być brana pod uwagę. Ci się zadomowiali, ale tęsknili, bo wyjeżdżali, ale nie chcieli. Dzieci, które traktowały nowe miejsce zamieszkania jak własny dom były oglądane dość podejrzliwie, bo przecież Ojczyzna...
Trzeci typ to emigracja "dokądś". Najczęściej powodem była ekonomia. Wyjeżdżam gdzieś, gdzie będzie mi lepiej, ale wiem dokładnie gdzie. Jadę do Stanów, bo tam mi będzie lepiej. Teraz częściej wyjeżdżam do krajów UE, bo łatwiej. Ci też się zadomowiają, dzieci chodzą do szkół, integracja dobra, inwestycje pożądane. Wracają w odwiedziny, coraz rzadziej i rzadziej. Dobrze, że dzieci integrują się z rówieśnikami, przecież to ich dom.

Po drugie: emigracja to ciężki kawałek chleba. Nie tylko dlatego, że trzeba pracować inaczej niż w eRPe. Raczej dlatego, że wszystko wokół jest obce i nieznane. Napisy na ulicach, formularze do wypełnienia, przepisy i zasady tak odmienne od tego, co w domu. Co robić, jak, gdzie i kiedy? Do kogo się zwrócić, jaki papierek wypełnić, komu zanieść? Takich pytań jest codziennie sto albo i więcej.

Po trzecie: to nie tylko przeniesienie do innego kraju. Także do innej rzeczywistości, gdzie hierarchia wartości, język ciała, żarty są zupełnie inne. Czasem trudno mieć pewność, czy to co mówimy i robimy jest dla tubylców zabawne lub grzeczne. Uśmiechają się bo śmieszne czy z zażenowaniem, co ten barbarus wygaduje? Jestem tu dziewięć lat i ciągle zastanawiam się, czy treść sms'a lub e-maila, który zamierzam wysłać jest w porządku. Nie gramatycznie, ale grzecznościowo.

Jakie miałbym rady dla tych, którzy wyjeżdżają?*) Tych, którzy nie traktują emigracji jak chwilowej przygody żeby "natrzepać kapuchy", tylko myślą o UE jak o swoim domu.

Przygotuj się, że będzie ciężko.
Załatw pracę i mieszkanie zanim tu przyjedziesz. Ważne, żebyś wiedział co będziesz robić, poducz się słownictwa i wyrażeń związanych z branżą. Musisz się gdzieś zatrzymać, a nie spać pod mostem - mieszkanie, choćby na tymczasem musisz mieć. Tymczasem nie może trwać w nieskończoność.
Znajdź kogoś, kto pomoże ci w pierwszych tygodniach - pokaże drogę do pracy, powie jak kupić bilet na metro czy autobus, pokaże gdzie kupić jedzenie i tp.
Weź ze sobą pieniądze. Ile? Ile możesz. Nawet w najlepszych układach możesz czekać na pierwszą wypłatę paręnaście dni lub miesiąc, a żyć trzeba.
Bądź przygotowany na to, że nieznajomość rzeczywistości wokół czyni cię bardziej podatnym na ataki różnej maści oszustów i naciągaczy. Nie ufaj każdemu, jeśli masz wątpliwości, zapytaj bardziej doświadczonych.
Przestrzegaj miejscowych zwyczajów i zachowań bardziej niż ściśle. Polski "luz" niejednego wpędził tu w kłopoty.
Dla tych w UK - UK nie kończy się na Londynie. In the country często łatwiej o pracę, jest mniej podgryzania, tańsze życie i lepsza pomoc - darmowe kursy językowe, pomoc County Council (taka rada powiatu), milsi ludzie.

Ja zaczynałem na głębokiej prowincji i to było dobre. Wolniejsze tempo życia dawało czas na oswojenie się z "nowym".
Zaczynałem od pozycji niższej niż ta, którą chciałem osiągnąć - i to było dobre, bo "łagodniej wszedłem w nowy system".
Było nas (w porywach) jedenaścioro i pomagaliśmy sobie wzajemnie. Do dziś z wdzięcznością wspominam tę pomoc, którą otrzymałem od koleżanek i kolegów, bo kto się czegoś dowiedział, ten zaraz dzielił się informacjami z pozostałymi. Pomagaliśmy sobie w przeprowadzkach, organizowaliśmy guided tours dla nowo przybyłych, podwoziliśmy się na i z lotniska. To było nieocenione, zanim po jakimś roku stanęliśmy pewnie na nogi.

Dlaczego to piszę? Żeby może ktoś, kto wybiera się tu przeczytał i przemyślał. Mniej optymizmu, więcej ciężkiej pracy życzę. Warto. Naprawdę warto.

___________________________
*) do UK, choć pewnie część można odnieść do każdego innego kraju

sobota, 15 lutego 2014

Szaman Galicyjski i sprawa czternastego

Nie lubię czternastego lutego. I już. Tak jak Dnia Kobiet. Albo Dziecka. Jakoś umyka mi idea.
Dzień Zakochanych? To znaczy generalnie że co? Dziś się kochamy, serduszka, różowo, law mnię tender. A jutro dostaniesz z liścia, bo zupa była za słona?
I ten patron. Z zawodu lekarz, z powołania duchowny. Uwięziony i ścięty. Patron chorych na epilepsję i choroby umysłowe. Trafny wybór.
W dzień po tym, jak Waterloo ABBY zajęło 1 miejsce w konkursie Eurowizji wziąłem Najmilszą za rękę i poszliśmy na spacer przez życie*). Trwa on do dziś i choć lata przypruszyły śniegiem nasze głowy, nadal kiedy idziemy razem, trzymamy się za ręce. Dzień zakochanych mamy codziennie. Bo na tym to polega. A nie na jednorazowym, raz do roku, zakupie kwiatka i czekoladki drugiej świeżości.
Podobnie jest z dniem kobiet czy dziecka. Kobietą jest się zawsze, no, prawie zawsze. Teraz to człowiek się gubi. A dziecko to dziecko. Tygrysek ma ...ści parę i nadal jest moim dzieckiem.
Mogę zrozumieć Dzień Strażaka. Albo Leśnika i Drzewiarza. Skoro każdy z nas w Polsce obchodzi imieniny, tradycyjnie związane ze wspomnieniem świętego w krk, to można i korporacyjnie**) też.


________
*) choć wtedy jeszcze nie wiedziałem co mnie czeka.
**) wiem, że antropomorfizacja korporacji w kontekście imieninowym jest trochę naciągana, ale skoro św. Barbara opiekuje się górnikami, to jakiś precedens był?

poniedziałek, 10 lutego 2014

Szaman Galicyjski i sprawa pewnej bransoletki

Czy ktoś wie co to jest?
Pacjentka miała to na kostce. Ozdóbki pochodzą od niej.


piątek, 7 lutego 2014

Szaman Galicyjski i sprawa potwora.

Nie mogę się nadziwić, jak łatwo manipuluje się tak zwaną opinią publiczną. Pojęcie "opinia publiczna" jest wygodnym i nieco dziecinnym widzeniem świata. Jak trzynastolatek/ka, który/a wykrzykuje rodzicom, że będzie nosić długie włosy w kolorze lila, bo "wszyscy tak chodzą", co w rzeczywistości oznacza, że koleżanka/kolega z klasy takie ma, tak "opinia publiczna" obnosi się ze swoimi prawdami, które tak naprawdę należą do... No właśnie, do kogo? Co bowiem oznacza, że "opinia publiczna" jest przeciw? To znaczy konkretnie kto? Sąsiad? Nie, to przecież głupek i pijanica. Gazeta jaka codzienna? Przecież to Żydy. Pani w szkole? Skądże, przecież ona indoktrynuje i nic nie wie o prawdziwym życiu. Ksiądz dobrodziej? No, może tak. Ksiądz dobrodziej, o ile nie pedofil, to może tak. Cały naród w skupieniu mniejszym lub większym wysłuchuje, a nawet czasem wypowiada się ustami przedstawicieli, na temat "gender". Potwora Gender, jak twierdzi nie bez znawstwa pewien Pawian (ukłony i należny szacunek posyłam). Powstają nowe określenia, takie jak "ideologia gender", "genderyzm" i jak tam jeszcze kto może odmienić to słowo, nawet, jeśli traci ono po tych przeróbkach nie tylko znaczenie ale i sens. Jako, że lubię być au courwant*) i trendy**)postanowiłem zgłębić temat.

Noż faktycznie absolutna zgroza. Pozwolę sobie zacytować znawcę tematu (znawcę w stopniu pozwalającym wypowiadać się publicznie w gazecie):

Czasem chodzi tylko o zmianę ubioru, zachowań i słownictwa. Ale często idą za tym również próby dostosowania swojego ciała poprzez operacje plastyczne i zabiegi hormonalne do nowej świadomości psychospołecznej i kulturowej.

Czyli najpierw mnie przebiorą, każą mówić inaczej, zoperują plastycznie i podmienią mi hormony. O świadomości już nie piszę, bo czy jakaś mi w ogóle zostanie?
Potem mi ulżyło. Trochę.

Ale to są skrajne przypadki ideologii gender. Natomiast w głównym nurcie jest to ideologia głosząca specyficzną jednakowość płci, wyrażającą się choćby w zasadzie parytetów kobiet i mężczyzn. Chodzi o to, aby człowiek podejmował się ról społecznych niezależnie od płci. Wszystko, co kiedyś było typową rolą mężczyzny albo kobiety staje się zamienne. Nie uznaje się żadnej specyfiki płci. Zamienność płci jest przedstawiana i rozwijana jako nurt, w którym wszystkie stale parametry muszą być zdekonstruowane i stawać się elementami ruchomymi. Jak w układance, którą można w każdej chwili zmienić. Struktury, które są poddawane destrukcji to przede wszystkim monogamiczne małżeństwo i rodzina. Także państwo i cały szereg struktur determinujących życie społeczne powinny być rozmontowane. A życie powinno być tworzone poprzez daleko posunięty konsensus, który będzie zmieniał swoją treść w zależności od fazy rozwoju czy woli poszczególnych osób do tego konsensusu przystających. (cytaty wzięte stąd)

To jednak musiał być ekspert, bo używał długich słów. Wielosylabowych. W jednym zdaniu. Poddane dekonstrukcji monogamiczne małżeństwo. Znaczy co? Rozwód? Czy tylko separacja?

Zastanowiły mnie dwa passusy w cytowanym tekście.
Pierwszy dotyczy "parytetów" kobiet i mężczyzn. Nie ma wielu rzeczy, które uważałbym za bardziej kretyńskie niż parytety. Tak na prawdę chodzi o wymuszenie zachowań, które w innych warunkach były by się nie zdarzyły.
Pamiętam, jak powstawała korporacja zawodowa, w której miałem przyjemność i obowiązek (niekoniecznie w tej kolejności) działać. Na pierwszym, założycielskim zjeździe w Mieście zjawili się przedstawiciele z całej południowo-wschodniej Polski. W czasie głosowania nad wyborem przedstawicieli do poszczególnych komisji obowiązywały właśnie parytety. Z każdego okręgu musiał być przynajmniej jeden kandydat, a wszystkich kandydatów musiało być o jednego więcej niż miejsc, żeby były wybory (bo jakby było mniej, to co za wybór). Tymczasem goście z odległego o 130 kilometrów G. (dwie godziny jazdy samochodem w jedną stronę) nie chcieli być wybrani, bo dla nich byłby to cały zmarnowany dzień, często musieli by prosić o urwanie się z pracy, zatem woleli nie. Z tym, że prawo jest prawem. Na listach musiało być nazwisko przedstawiciela tego okręgu, a i oni i członkowie komisji skrutacyjnej chodzili i szeptem prosili "nie wybierajcie go, bo wiecie, oni muszą, a nie chcą". Taki demokratyczny bezsens.
Po co zatem go powielać?
Na listach wyborczych partii XYZ musi znaleźć się 40% kobiet. A jak ich nie ma, bo mają gdzieś kandydowanie? To zrobimy łapankę? Przymusimy delikatnie, a potem umieścimy na takim miejscu listy, że nie przejdą? Po co ta cała fikcja?

Drugi passus dotyczy  aby człowiek podejmował się ról społecznych niezależnie od płci. OK, niech się podejmuje. Chce babka spróbować męskiego zawodu? Proszę bardzo. Mamy panią Danutę Kobylińską-Walas, kapitana żeglugi wielkiej. Chciała? I ma. Podobnie jak innych osiem kobiet ze stopniem kapitana żeglugi wielkiej. Chciała kobitka opłynąć jachtem świat dookoła? Proszę bardzo - pani Krystyna Chojnowska-Liskiewicz. Też ma. A Wanda Rutkiewicz? Skłodowska-Curie? W czym problem? Ileż kobiet pracuje w policji, wojsku i innych "typowo" męskich zawodach.
Chce sobie gościu gotować? Iluż to szefów kuchni jest mężczyznami? Chcą? I mają. Chcą sobie potańczyć w rajstopach? Każden jeden balet ma takich. I co? Jest problem? Są pielęgniarze, sprzątacze, opiekunowie dzieci.
Tylko po jakiego chińskiego boga robić z tego filozofię, ideologię czy co tam jeszcze? I po co z tym walczyć?
I o co robić aferę, że pokazuje się dzieciom "misie przebrane w stroje różnych narodów"? Szkot może chodzić w kilcie, a Arab w burnusie i nikt nie próbuje nawrzucać im od transwestytów.

Zwłaszcza, że najwięcej krytyki słychać ze strony bezżennych facetów poprzebieranych w czarne lub purpurowe sukienki.

Jak pisałem w poprzednim wpisie, sprawa dotyczy paru procent społeczeństwa. Czy nie można po prostu powiedzieć "a róbcie sobie, na co macie ochotę". Ano, jak widać, nie można, bo mamy demokrację i każdy może, a uważa, że musi, wypowiedzieć się na każdy temat.***)

Jednak w sekrecie powiem Wam, że chodzi o coś zupełnie innego. Bo te wszystkie gendery i trans i homo-hetero to zwykły pic na wodę. Ważne, żeby dziesiątki, jeśli nie setki, polskich umysłów przekrzykiwało się w prasie, radio i telewizji na tematy tak naprawdę ważne dla paru procent Polaków i żeby żądna sensacji gawiedź wierzyła w masturbację noworodków. To pozwala na olewanie przez rządzących trupa polskiego systemu opieki zdrowotnej, wyprowadzanie z systemu emerytalnego miliardów złotych, podnoszenie podatków, akcyzy i tp. i td.

Bo media duby smalone bredzą
A gmin rozumowi bluźni.

Zatem to (chyba) ostatni wpis na te tematy. Miłego dnia.

______________________________
*) tak, wiem
**) w stopniu umiarkowanym i z godnością
***) np. Szaman