piątek, 19 października 2018

Szaman Galicyjski i sprawa czytania ze zrozumieniem

W poprzednim wpisie ulałem trochę żółci, która mi się zebrała z powodu bardzo opalonych "kolegów". Tak, wiem, jestem niepoprawnym politycznie rasistą, który własne niepowodzenie zwala na Bogu ducha winnego ciarnego kolegę, który gdyby wiedział, to pewnie by... i tak nie zrezygnował.
To teraz opowiem historię z dużego szpitala uniwersyteckiego i ciarnej koleżanki, którą miałem z polecenia szefa bloku nadzorować przy pracy. Zdziwiłem się ciut, bo koleżanka za pół roku miała zdawać końcowy egzamin specjalizacyjny, zatem była już prawie skończona. Ale potem przestałem się dziwić.

Tu nastąpi uproszczenie w wykładzie dla tych, którzy nie znają anestezjologii. Ci, co znają, proszę nie czytać.
Po pierwsze: jak się znieczula ogólnie, to czasem trzeba pacjenta zwiotczyć, czyli podać onemu takie leki, które paraliżują jego mięśnie.
Po drugie: jak mu się to poda, to ony nie oddycha. Trzeba onego oddychać maszyną. Jak maszynę odłączyć, to się ony udusi.
Po trzecie: zatem, jak się zabieg kończy, to trzeba onemu podać coś, co odwróci działanie tych leków, żeby ony sam oddychał. Czasem można dłużej poczekać, aż same się zmetabolizują, ale kto ma na to czas?
Po czwarte: Żeby wiedzieć kiedy podać te odwracacze razi się onego prądem - jak się nie rusza, to trzeba czekać, a jak mu się mięśnie kurczą, to można podawać. Można też podawać, kiedy sam się rusza (patrz wyżej - długość zabiegu i metabolizm).

Otóż znieczulaliśmy pacjentkę, która trzeba było zwiotczyć. Dostała leki, działające około 35 minut. Po ponad godzinnym zabiegu, kiedy operator zaczynał kończyć przełączyłem pacjentkę na tryb oddychania, który tylko pomaga, ale nie inicjuje oddechu. Oddech musi rozpocząć pacjent. I nasza ofiara zaczęła całkiem wydolnie oddychać. I wtedy moja ciarna koleżanka zaczęła w panice szukać aparatu do rażenia chorej prądem. Bo przecież nie można podać odwracaczy, jak się nie porazi prądem i nie stwierdzi, że się kurczy. Mówię do niej:
- Patrz, ciarna koleżanko, toć ona już sama dycha, czyli twój prąd niepotrzebny".

Nie, bez rażenia prądem nie pójdzie. Pobiegła gdzieś szukać maszynki_do_rażenia_prądem, znalazła, przyniosła, podłącza i nic! Baterie siedli.

- Nie trzeba, daj spokój, przecież ona oddycha, widzisz?

Nic to. Razić trza. Poleciała szukać baterii. Znalazła. Klapka na tyle maszynki nie da się odemknąć.

- Śrubokręta, Szaman, nie masz?
- A czy ja ortopeda jakiś jestem? Abo pan Zdziś jaki? A poza tym, patrzaj, ciarna koleżanko, pacjentka samodzielnie i samowolnie oddycha. Ja bym jej nawet tych odwracaczy nie dawał, bo i po co?

Nie słucha. Ktoś usłużny dał jej nożyczki. Odemkła tę klapkę, stare baterie posypały się na podłogę, nowe wtyknęła. Działa, hurra.
Przylepiła elektrody i całkiem przytomną pacjentkę poraziła prądem. Skurczyła się. Pacjentka, nie ciarna koleżanka. I głosem wyraziła zdumienie co do takiego traktowania.

- No to możemy podawać - radośnie zawołała ciarna koleżanka nie zwracając uwagi na słowa pacjentki.

Zabrałem jej strzykawkę z ręki i powiedziałem, że jako jej bezpośredni superwizor nie zgadzam się na dalsze znęcanie się nad pacjentką. I kazałem przeczytać w książce po co i kiedy podajemy odwracacze.

Całość opisanej akcji to około 10 minut. To nie był lapsus w znieczuleniu. To było bezmyślne trzymanie się procedury bez zrozumienia co, po co i dlaczego.

Oczywiście, poskarżyła się na mnie. Szef w prywatnej rozmowie przyznał mi rację, ale prosił, żebym nie eskalował problemu. Uczciwie powiedział "ona wygra, bo jak braknie jej argumentów to powie, że nie lubisz czarnych i masz przesr...".

W końcu to ich szpital, ich pacjenci, ich uniwersytet. Tylko ludzi żal.

Uwaga końcowa: nie twierdziłem, nie twierdzę i nie będę twierdził, że głupich anestezjologów nie ma i że rozkład statystyczny nie obejmuje wszystkich ras, kolorów skóry, krajów pochodzenia i tp i td. Twierdzę tylko, że niektórzy wykorzystują ową różnorodność i robią z niej oręż do obrony owej głupoty swojej lub cudzej pod wzniosłymi hasłami równości i braterstwa.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Wschodnia Anglia. Firma. Afroanglik (??? Jest taka nazwa?) wymienia klawiaturę w działającym laptopie, zgłoszenie serwisowe, dwa klawisze sie zacinały. Pewność siebie i mina taka,ze Trump wysiada. Wymiana klawiatury jest prosta, kilka zatrzasków i ze dwa konektory - laptop jest zaprojektowany modułowo . Klawiaturę wymienia , psując płytę główna i wszytko dookoła . Następny serwisant (Anglik) musi wymienić prawie wszystko, zostaje jedynie obudowa i głośniki.

EE - stoję przy stoliku informacyjnym, Afroanglik wyciera kurze. Jest tym rozbawiony. Patrze sie na niego wielkimi oczami, on objaśnia, ze musi trzy razy przetrzeć ściereczka urządzenie. Przeciera trzy razy. Po wystających częściach na których nie było kurzu. Kurz pomiędzy zostaje nietknięty. Chłopak bawi sie setnie.

Czy jest sie rasista jeśli swoją opinie buduje sie na wlasnych obserwacjach i opisanych przykladach?
Co bedzie dalej?
Po referendum, ilość imigrantów spoza unii znacząco wzrosła. I z tymi imigrantami nie maja problemu. O nich sie w BBC nie mówi codziennie. Tylko czasami poda sie zestawienie imigracji. To ludzie z Europy im „zabierają” prace......

Medyk helwecki pisze...

Ale to dokladnie jest samo w Europie. Jak jestesmy goscmi to musimy sie dostosowac.

Szwajcaria. Jeden z zastepcow szefa zaimportowal panienke lekarke z Kazachstanu. Wszyscy sie smieli ze ona nie umie nawet laryngoskopu prawidlowo utrzymac w rece, ale jeden z seksistow skomentowal, ze wie co innego jak w rece trzymac.

Panna wybijala zeby przy intubacjach i nikogo to nie obchodzilo. Raz z mentorem poszla jako wyrozniona zalozyc epidural katheter w odcinku thorakalnym.

Zrobila haemopneumothorax, pacjent zmarl. W protokole nie stwierdzono w ogole jej obecnosci podczas zakladania tego katetera. To zakladal ordynator, szef oddzialu wlasnorecznie wraz ze swoim zastpeca. Papiurek jest, przyklepano, odfajkowano, zapomniano.

Wszystkim z asystentow rocznie przyslugiwalo do 4000 CHF dotacji do kursow szkolen etc. Ale nie automatycznie, trzeba bylo pisac wniosek do szefa. Co szef pewnego dnia zrobil. Ze wzgledu na ciezka sytuacje materialna szpital i koniecznosc oszczednosci - zamraza sie przyznawanie tych 4000 na czas nieoznaczony.

Oszczednosci nie przeszkadzaly w tym aby panne z kazachstanu wyslac na pol roku do USA na fellowship na koszt szpitala, mimo iz byla 8 miesiac w pracy to ja pchano do gory. Czy kogos to obchodzi? Jej szpital oplacal wszystko, wlacznie z kosztami zakwaterowania i przelotu, byla w delegacji. Pensje dostawala na konto rowniez.

Wrocila i mimo ze do dnia dzisiejszego nie zdolala zdac egzaminu specjalizacyjnego jest zastepca szefa w tym pierwszym szpitalu. Bo najpierw byla rok na rotacji w Uniwersyteckim w Zurychu.

Takie jest zycie...

A to Panie kolego ze ciarna nie odroznia agonisty od antagonisty albo robinulu od neostigminy czy sugammadexu to nikogo nie obchodzi.

Najelismy sie za psow to nam szczekac na rozkaz, niczym psom lordow i dukeow angielskich.

Szaman Galicyjski pisze...

@Anonimowy
Zgadzam się. To my zabieramy im pracę. Bo tamci 'zzamórz' są na socjalu albo w ostateczności biorą się za prace, których tutejsi nie wezmą i bronią się przed nimi czterokończynowo.

@Medyk helwecki
Jak zazwyczaj się z Tobą zgadzam, to tym razem nie. Nie nająłem się za psa. Postępuję wg zasad tego domu, bom gość, a nie służący. I dotyczy to życia w ogóle, ale w sprawach zawodowych mam swoje zdanie i nie waham się go użyć. Owszem, czasem dostaję za to po łapach, ale duszę mam czystą.

Medyk helwecki pisze...

Ja to oczywiscie pisze hiperbola i nie mam zamiaru Ciebie czy kogokolwiek obrazac.

Jednak z mojego emigracyjnego spojrzenia w wielu krajach a i w UK bylem 6 miesiecy tylko jako observer to powiem ze postrzegaja nas za Carnivora z Grupy Canis.

Niezaleznie od szerokosci geograficznej. Ja tez jestem tu gdzie jestem gosciem i z definicji chce przyjmowac zasady tu panujace. Ale zasady pogardy tym co nie szwajcarskie odrzucam.

Milej Niedzieli.

Co mnie w UK uderzylo - ta powierzchownosc - bylem swiadkiem rozmowy sekretarki - ktora mowila -yes sweetie, yes honey, yes darling..po czym na koniec malo nie rozwalila slkuchawki syczac niczym vipera berus -f...ing b..ch

Szaman Galicyjski pisze...

Nie obrażam się na tak miłego gościa, co to, to nie.
A co do powierzchowności, to myślę, że nasz odbiór - bo i ja też mam takie odczucia - wynika z innego kulturowego backgroundu. Sekretarka nie może odezwać się "you b..ch", bo to nieprofesjonalne, ale może sobie myśleć "you beech" po rozmowie. My tego nie czytamy. Pewne zachowania w naszym stadzie, że tak już pozostanę przy canines, są inne niż w ich stadzie. Tu ekspedientka w sklepie zwróci się do Ciebie "darling", "sweetie" etc. co wzbudzało może podejrzenia u Najmilszej na początku jej pobytu, a co jest tylko i wyłącznie grzecznościowym zwrotem w języku potocznym. U nas ekspedientka nie nazwie Cię "kochaniem", prawda? Ale też zwróci się "proszę pana", czego w Ukeju nie uświadczysz. Próba przetłumaczenia zwrotów wg słownika zawsze doprowadzi do nieporozumień. Ciągle jeszcze mnie wzdraga, kiedy jakaś salowa, którą widzą pierwszy raz w życiu nawija do mnie per "Szaman", a nie panie doktorze. Chyba, że salowa jest z Azji, wtedy jestem Dr Szaman.
Moja teoria jest taka, że my, Polacy, postrzegamy znajomość jak przez długi wąski tunel. Nowy znajomy zbliża się długo, jesteśmy nieufni (chyba, że po wódce), długo utrzymujemy dystans "pan / pani" i tp. Tu jest na odwrót - żadnego tunelu, szeroki lej, każdy jest od razu blisko. Różnica jest taka, że wydaje nam się, że ci tutejsi są od razu kumplami, bo podobną bliskość w Polsce uzyskujemy po dłuższym czasie. A to zwodnicze. Oni dalej tkwią w dystansie, choć zachowują się (w naszych oczach) jakby go nie było. To, że szef mówi mi po imieniu i pyta jak minął weekend wcale nie znaczy, żeśmy są kumple, o nie! Jest po prostu brytyjsko uprzejmy i daje mi znać, że pamięta iż na weekend pojechałem do domu. Tu za zwykłą grzeczność uważa się zwracanie się po imieniu, bo to znaczy, że zwracasz na kogoś uwagę, pamiętasz kto to jest i jak Ci się przedstawił. W Polsce wystarczy "proszę pani", "proszę pana", ewentualnie "panie doktorze", "siostro" i tp. Nie zawracamy sobie uwagi imionami. Ot, różnica zachowań stadnych.

Medyk helwecki pisze...

Wlasciwie drogi Szamanie Galicyjski to opisales zachowanie germanskie. W Niemczech czy Szwajcarii mamy tak zwanych Arbeitskollegen/Arbeitsfreunde.

To ze mnie kolega poklepuje po ramieniu i mi mowi jaki to ze mnie cudowny gosc (bo wzialem jego 20 dyzurow w tym kwartale) nie ma zadnego przelozenia na jego jakakolwiek sympatie do mnie. To taki small-talk. Zero kognitywnych powiazan z tym co on o mnie naprawde uwaza.

Swoja droga w takiej Szwajcarii to strasznie ciezko o jakichkolwiek znajomych. Moja zona ma swoich, ja nie. Chociazby z powodu - ze jak sie to okazalo- utrzymywanie kontaktow z podludzmi jest uwlaczajace. A maja nas za podludzi.

A co do zawodowych drog. Widzisz. Z punktu widzenia ordynatora o wiele lepiej zatrudniac pracownikow z agyria i aencephalia bo tacy sa potulni. Za swoja prawdomownosc to jeszcze Szamanie wiele wycierpisz.

Moj przelozony np. potrafi popliteal Block wykonywac i 150 minut z pomoca USG i blok nie funkcjonuje. Albo interscalenius z 60 mililitrami z USG takze cos kolo 2 godzin i ma efektywnosc okolo 6%. Myslisz ze to kogos obchodzi?

Niemiec wiec mu wolno.

Takie to uwarunkowania lokalne sa.