Przez ostatnie miesiące milczałem. Nie dlatego, żebym nie chciał się odzywać. Albo zapomniał. Nie. Milczałem dlatego, że opadły mi najpierw szczęka, a potem obie ręce. I tak po dziś dzień wisiały smętnie niezdolne do pisania.
Codziennie wchodzę na mój blog, czytam pilnie blogi wymienione po prawej, czasem z nich, prowadzony linkami, błądzę gdzieś w matriksie. Czasem komentuję. Normalna, blogowa nie-rzeczywistość.
Jeden z blogów czytam bardzo uważnie. Przychodzi mi to z łatwością, bo tekstu tam mało. Autorka zamieszcza jednak sporo linków do filmików i innych treści w necie. Kiedy mam możliwość podążam tymi śladami i zagłębiam się w czeluści internetu, oglądam różne, różniste rzeczy i kiedy to robię ogarnia mnie zgroza. To po raz pierwszy.
Anestezjolodzy maja dziwny zwyczaj czekania, aż ich pacjenci są zdolni do samodzielnego poruszania się po zabiegu, ze wskazaniem na pójście do domu. Wtedy też mają czas na powolne i nieskrępowane przeglądanie internetu, w tym czołowych witryn różnego rodzaju polskich dzienników, tygodników i innych źródeł informacji i komentarzy do sytuacji w eRPe. I tu zgroza ogarnia mnie po raz wtóry.
I ta zgroza sprawiłem, że mnie zatkało. Doszczętnie.
Jest w eRPe określenie
dno z mułem. Opadając w dół delikatnie zanurzamy się w miękkim piaseczku lub w błotku. Miękko. Może nawet cieplutko. Cisza i łagodność. Tutejsi mają określenie
rocky bottom - dno z litej skały. Poniżej nie ma już nic. Tylko Otchłań i Groza.
Kiedy przeglądam materiały, które opisałem powyżej, początkowo odnosiłem wrażenie, że poziom życia politycznego i społecznego w eRPe osiągnął właśnie ową skałę. Dno zupełne. Absolutne dno. Ale myliłem się. Osiągnęliśmy
rocky bottom i zaczęliśmy się skutecznie wgryzać w litą skałę z energią i zapałem godnym lepszej sprawy. Jesteśmy tak pochłonięci tą pracą, że nie zauważamy, że generalnie czas nadal płynie. Niestety dla nas w innym kierunku. My tego zdajemy się nie dostrzegać. Zacietrzewieni, z przekrwionymi oczyma, pałający słusznym gniewem, niemalże z pianą na ustach skaczemy sobie do gardeł o jakieś zaszłości sprzed czterdziestu (Faraon), trzydziestu (Bolek), a w ekstremalnych momentach nawet ponad siedemdziesięciu lat! Piana z ust krzyżuje się i miesza z jadem, obelgi i inwektywy lecą z ekranu i stron gazet, jak nie ma na kogoś "haka" to sprawdza się jego rodzinę do kilku pokoleń wstecz i wywleka jakieś trupy z szaf. Wszystko to podlane sokiem prosto z rynsztoka. I nie, nie chodzi mi tu o komentarze internautów pod jakimiś artykułami, nie! To, że język takich komentów płynie wprost z szamba jest od lat polską specjalnością*). Chodzi mi o język publicystów i polityków. Jeszcze nigdy chyba tak nisko nie upadł polski Sejm i Rząd, telewizja wszelkiej maści, publicyści. Maniery i słownictwo jak furmani**). Wyszło jakbym tylko jednej połowie sceny przypisywał niegodne zachowanie. Otóż spieszę wyrównać - tak zachowują się, może nie wszyscy, ale większość po obu stronach. Wszyscy w amoku.
Słuchać, czytać i oglądać hadko.
Ja rozumiem, że to być może ważne sprawy. Dla kogoś indywidualnie. Bo brał udział, bo rodzina, bo coś tam. Ważne dla historyków***), bo rzeczy opisanie, bo trzeba, dla następnych pokoleń. OK.
Ale czy w tym pociągu nie potrzeba aby maszynisty, który będzie patrzył w przyszłość? A z nim cała reszta (oprócz tych historyków) zarówno podróżnych jak i obsługi? Historia wsadziła nas do pociągu i pędzimy w przyszłość, ale zamiast pracować nad tym, żeby podróż była bezpieczna, w miarę wygodna i nie kosztowała nas majątku, my zamykamy się w kiblu i grzebiąc w koszu na śmieci znalazłszy zużytą prezerwatywę poświęcamy cały czas i energię na znalezienie tych, którzy ją zużyli. Jak dzieci w piaskownicy, które mogły by razem wybudować śliczny zamek, ale wolą sypać sobie nawzajem piaskiem w oczy.
I jeszcze ten język...!
____________________________
*) tyle dobrze, że to chociaż
organic.
**) bardzo tutaj przepraszam ewentualnych furmanów, chyba mówią nieco lepiej. Może być "wozacy"...?
***) proszę nie mylić historyków z histerykami. Obie grupy badają te same zaszłości, ale rezultaty nie są takie same.