niedziela, 29 maja 2016

Szaman Galicyjski i sprawa kolejnego długiego weekendu.

Nie tylko w Polsce są długie weekendy. Tu też. Taka ilość czasu trzeba jakoś zagospodarować.
Ostatnio znajomi zaprosili nas na weekend do Bretanii.
Pojechaliśmy zatem do portu w Plymouth i przez noc płynęliśmy na południowy zachód. Uprzednio prewencyjnie przyjęliśmy doustnie pewną, ściśle określoną dawkę leków chroniących przed morską chorobą. Zadziałało wspaniale, nikt nie miał najmniejszych dolegliwości. Dla zainteresowanych - było to po pół butelki czerwonego wina na osobę.
O wschodzie słońca zobaczyliśmy brzegi Francji. A wschód słońca nad Kanałem*) wygląda z kabiny tak:



Takich trawniko-grządek o tej porze roku jest mnóstwo w każdym mijanym miasteczku i wiosce.


Takich domów też, ale te raczej w miastach.


W takim domu spędzaliśmy ten weekend. Właściwie to "spędzaliśmy" go raczej na włóczeniu się po okolicy.


W tej okolicy znalazło się Concarneau. W takich zakątkach można się zakochać.


Zwłaszcza, że w takich creperiach


o wnętrzach takich jak np. to, pełnych marynistycznych akcentów,


dają nie tylko świetną kawę, ale naleśniki, o takie, na ten przykład:


Przyznaję, że poznałem niejedną kuchnię, ale po raz pierwszy dostałem kruchy naleśnik z jajkiem sadzonym. Potem był drugi, z lodami, czekoladą i bitą śmietaną. Pycha.
Oczywiście, jako stały element bycia nad morzem pojawiła się też i latarnia morska**).


Ta konkretnie nie była, niestety, stojącą na smaganej wichrem i falami skale tylko stała spokojnie prawie w środku miasta, ale cóż, mamy, co mamy.

Były też urokliwe zakątki, które swoim charakterem i zielonością przypominały mi Irlandię.


I na koniec kwitnące migdałowce. Tak, jak w ogrodzie mojego dzieciństwa w Mieście. Piękne i delikatne różowe kwiaty, kwitły właśnie w maju.

I nigdy nigdzie nie dostałem tylu małż na jedną kolację. Cztery tuziny, w cudownie aksamitnym czosnkowym sosie z białym winem i smażonym boczkiem. Policzyliśmy z Najmilszą, jak tylko uporała się ze swoją kaczką. Mimo, że w liczeniu przeszkadzał nam wypity przeze mnie Muscadet i Chateauneuf  du Pape wypity przez Najmilszą.

Miejcie miły weekend.

_____________________________________
*) nazwa Kanału zależy od tego, z której strony na niego patrzymy. Jeśli patrzymy skierowani twarzą ku północy to jest to Kanał La Manche, jeśli na południe to English Channel.
**) czy latarnia morska stojąca nad oceanem jest nadal latarnią morską, czy awansuje do stopnia latarni oceanicznej?

piątek, 20 maja 2016

Szaman Galicyjski i sprawa globalnego ocieplenia

W grudniu ubiegłego roku (ależ ja mam zapłon, qurka wodna)*, w Paryżu, odbyła się konferencja na temat globalnego ocieplenia pod auspicjami ONZ.
Się nagadali, naustalali, naniezgadzali co cud.
Tak, jakby całe to uczone i upolitycznione grono nie zdawało sobie sprawy, że u podstaw podstaw nie leży emisja dwutlenku węgla, warstwa ozonowa i inne tego typu gadżety. To są nie przyczyny, a efekty. I dopóki nie zrozumiemy (tak, my wszyscy), że konieczny jest zwrot o 180 stopni, że należy całkowicie zmienić paradygmat nauk społecznych i zamiast wzrostu populacji gatunku ludzkiego przejść do zmniejszania lub przynajmniej zatrzymania jej wzrostu, odejścia od wzrostu ekonomicznego, konsumpcji i gromadzenia bogactw materialnych do kontrolowanej recesji, przeniesienia środka ciężkości na jakość życia, edukację, zdrowie i rozwój intelektualny to żadne wysokie komisje i międzynarodowe układy niczego nie zmienią.
Przyczyną podstawową zmian klimatycznych, poza zwykłym procesem dziejącym się z Ziemią co jakiś czas, nie jest emisja dwutlenku węgla. Jest nią fafdziesiąta plastikowa bluzeczka wyprodukowana w Chinach, przewieziona do Paryża i sprzedana komuś, kto założy ją trzy razy i wywali do śmieci, bo już niemodna. I jednorazowa pielucha, która broni się przed rozpadem 550 lat. I fafnasty styropianowy kubek na kawę, który tak naprawdę służy 10 minut i ląduje na wysypisku, na którym rozkłada się 7,5 miliarda lat.

Trzeba zacząć pracę od podstaw. Ha, bardzo aktualnie mi wyszło.

Miłego weekendu.

_________________________________
*) dopisywanie uwag w nawiasach kursywą ściągnąłem od Kaczki, bo mi się spodobało. All the credits go to her.

wtorek, 17 maja 2016

Szaman Galicyjski i sprawa listy

Takie coś znalazłem dziś w naszym komputerowym systemie organizacji pracy.


Angielska część znaczy, że "POSS odwołał listę".
Ale ta końcówka.... Dla Polaka...

Śmiesznie jest być dwujęzycznym. Czasami.

niedziela, 15 maja 2016

Szaman Galicyjski i sprawa niedzielna

Dziś w Kornwalii piękny, słoneczny dzień.


Śniadanie dla Najmilszej. Podane do łóżka. Zwyczajnie, jak to w niedzielę.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Szaman Galicyjski i sprawa konsensusu

Nie wierzę w to, że istnieją sprawy, których nie dałoby się rozwiązać siadając przy stole i rozmawiając o konkretach przez pięć, maksimum dziesięć minut.
Trzeba tylko nazwać problem, zidentyfikować go, jak to się teraz modnie mówi.

W eRPe trwa teraz*) wielka dyskusja o dopuszczalności, a właściwie o niedopuszczalności przerywania ciąży. Trwa z przerwami od lat, zatem wszystkie argumenty z obu stron już nie raz padły i stały się wyleniałymi, wyblakłymi sloganami, którymi obrzucają się obie strony.

Obrońcy dzieci nienarodzonych - cóż za piękne filozoficzne podejście: czy jajko to kurczak? Czy żołądź to dąb? Czy auto niezbudowane to jednak już auto? - przelewający krew w ich obronie, nie mają nic przeciw temu, żeby dzieciom już narodzonym włożyć w ręce karabin i wysłać ich do jakiegoś odległego kraju, żeby mogli zabijać inne dzieci już narodzone, pod warunkiem wszelako, żeby to były obce dzieci.

Czyli, upraszczając problem, rozmawiamy o tym, od jakiego wieku można zabijać?

Usiądźcie do stołu i macie pięć minut.
____________________
*) Teraz?!? Ona się nigdy nie kończy i mam wrażenie, że chyba nigdy się nie zaczęła.

sobota, 26 marca 2016

Szaman Galicyjski i sprawa życzeń

Wszem wobec i każdemu z osobna, komu to wiedzieć należy,
składam wraz z Najmilszą najserdeczniejsze życzenia 

Wesołych Świąt Wielkonocnych.

Życzymy przede wszystkim pogody ducha i uśmiechów na twarzach, życzliwości wokoło obustronnej czyli od Was i ku Wam oraz czasowego a dobrowolnego wyłączenia internetu / telewizji / radia i innych trucicieli chwil radosnych, tak, aby mogliście spędzić czas z tymi, którzy wkoło Was na rozmowach i miłym byciu razem.
Pogryzanie w międzyczasie czegoś smakowitego jak najbardziej wskazane.


poniedziałek, 21 marca 2016

Szaman Galicyjski i sprawa rynsztoku


W ostatniem wpisie narzekałem na to, jak w eRPe prowadzona jest dyskusja polityczna i społeczna.

Nie chodzi mi tylko o poziom (czy też jego brak) kultury języka, ale też o "zawracanie d..." jako wiodący temat owej dyskusji. Odwracanie uwagi od faktów i ich realnego znaczenia ku emocjom nienajwyższego lotu to codzienność naszej prasy. W każdym razie internetowej, ale z podejrzeniem graniczącym z pewnością uważam, że pozostała, drukowana prasa wygląda podobnie.

Dla naprzykładu Faraon. Niech się przyzna! I dyskusja co, komu i za co powiedział. A tymczasem warto zadać tylko jedno pytanie: niech się przyzna! Ale po co? Co to teraz zmieni? Rzeczy, które działy się wtedy to była inna rzeczywistość, inny świat. Nie chcę usprawiedliwiać nikogo. Wszyscy zainteresowani wiedzą, że pani K. dała d... reżyserowi P. żeby obsadził ją w głównej roli. W rezultacie powstał film, za który dostała Oskara. Dostała go jednak z to, jak zagrała rolę, a nie za to, że dała. Zbyt prosta logika?

Walka z tym co było, co nieuchronnie zostało zamknięte w pudle historii, odwraca uwagę od tego co dzisiaj powinno być najważniejsze - od przyszłości.
Ostatnio wyczytałem, że 10 kwietnia przekonamy się czy więcej jest Polaków czy zdrajców. Jak można w ten sposób stawiać problem?! Czy na tym polega władza?

Nasz Prezydent miał wypadek. I zaraz w internecie zawrzało. Połowa obrzucała inwektywami przeszłych rządców prezydenckiego taboru, druga połowa prześcigała się w chamskich notkach o brzózkach i drugich otrzeżeniach. Przepraszam, jak tego nie rozumiem. Czy naprawdę wszystkim przyzwoitym zabrano komputery czy tylko odcięto ich od sieci? Mam na myśli takich normalnych, przyzwoitych ludzi, którzy nie znajdują radości w nieszczęściu bliźniego.

Są siły w eRPe, które twierdzą, że 95% obywateli tego szczęśliwego kraju to katolicy. Kto zatem pisał te komenty? Bo przecież nie ci katolicy, pełni miłosierdzia i życzliwości dla bliźniego.

Zostawmy to. Na jednym z popularnych portali znalazłem link: roast Wiśniewskiego. Ponieważ roast kojarzy mi się z przyjemnym angielskim obiadem w niedzielę - w każdym pubie jest sunday roast, czyli niedzielne pieczyste - postanowiłem zobaczyć, jak pieką Wiśniewskiego. Niestety, wyszedłem, kiedy tylko lekko się zrumienił. Prowadzący rozpoczął wstęp od serii przekleństw i takiego rynsztoku, że nie dałem rady wytrzymać. Nie, nie jestem świętobliwym, siwym starcem, który niczego nie rozumie. Znam też pewną ilość przekleństw i myślę, że ten prowadzący prymityw mógłby się ode mnie czegoś nauczyć. Nie oburzam się, kiedy ktoś przeklnie, ale, do diaska, musi być po temu powód! Kiedy ktoś walnie się młotkiem w palec nie oczekuję, że zakrzyknie: o, jakżeż mnie zabolało! Ale przeklinanie i robienie z gęby szamba ot, tak, żeby było..., no, właśnie, żeby jak było? - cool? luzik? czadowo? A wychodzi prostacko i chamsko i śmierdzi szambem. I to w telewizji.

Może to faktycznie dystans z jakiego obserwuję eRPe? Może życie nauczyło mnie, że można dyskutować, a nie obrażać się nawzajem? Że są zwykłe granice przyzwoitości i ich znajomość wynosi się z domu? I że dom potrafi lepiej nauczyć niż towarzystwo przy śmietniku?

W tutejszym telewizorze są takie kanały, co to ich numery zaczynają się od 9. 9xx. Tam pomieszczone są zajawki czy zachętki do specyficznych tematycznie programów. Na ekranie wiją się mniej lub bardziej ponętnie wymalowane dziewoje topless (czasem w wieku średnim), najczęściej ze słuchawką (numer telefonu zajmuje ze 30% ekranu) i zachęcają do zadzwonienia "do niej", a ona ci opowie takie rzeczy, że hej! Ze dwa lata temu, może trzy lata temu, nie wiem dokładnie, bo ja tego nie oglądałem, jednej takiej co się wiła omskły się majteczki i na sekundę ukazała się jej, jak to mówią tutejsi - fifi. W ciągu następnych czterech dni derekcja telewizji dostała 62 skargi na owo zdarzenie - że to skandal, obrzydliwość i że nie tak się umawialiśmy. Miały być te, no... cycuszki, a tu co? Fifi! Bo tu nawet tacy, co spędzają noce oglądając kanały 9xx wiedzą, że granica musi być. I przekraczać jej nie wolno.
Co napawa mnie niejakim optymizmem.

Miłego tygodnia.

sobota, 19 marca 2016

Szaman Galicyjski i sprawa milczenia


Przez ostatnie miesiące milczałem. Nie dlatego, żebym nie chciał się odzywać. Albo zapomniał. Nie. Milczałem dlatego, że opadły mi najpierw szczęka, a potem obie ręce. I tak po dziś dzień wisiały smętnie niezdolne do pisania.

Codziennie wchodzę na mój blog, czytam pilnie blogi wymienione po prawej, czasem z nich, prowadzony linkami, błądzę gdzieś w matriksie. Czasem komentuję. Normalna, blogowa nie-rzeczywistość.

Jeden z blogów czytam bardzo uważnie. Przychodzi mi to z łatwością, bo tekstu tam mało. Autorka zamieszcza jednak sporo linków do filmików i innych treści w necie. Kiedy mam możliwość podążam tymi śladami i zagłębiam się w czeluści internetu, oglądam różne, różniste rzeczy i kiedy to robię ogarnia mnie zgroza. To po raz pierwszy.

Anestezjolodzy maja dziwny zwyczaj czekania, aż ich pacjenci są zdolni do samodzielnego poruszania się po zabiegu, ze wskazaniem na pójście do domu. Wtedy też mają czas na powolne i nieskrępowane przeglądanie internetu, w tym czołowych witryn różnego rodzaju polskich dzienników, tygodników i innych źródeł informacji i komentarzy do sytuacji w eRPe. I tu zgroza ogarnia mnie po raz wtóry.

I ta zgroza sprawiłem, że mnie zatkało. Doszczętnie.

Jest w eRPe określenie dno z mułem. Opadając w dół delikatnie zanurzamy się w miękkim piaseczku lub w błotku. Miękko. Może nawet cieplutko. Cisza i łagodność. Tutejsi mają określenie rocky bottom - dno z litej skały. Poniżej nie ma już nic. Tylko Otchłań i Groza.

Kiedy przeglądam materiały, które opisałem powyżej, początkowo odnosiłem wrażenie, że poziom życia politycznego i społecznego w eRPe osiągnął właśnie ową skałę. Dno zupełne. Absolutne dno. Ale myliłem się. Osiągnęliśmy rocky bottom i zaczęliśmy się skutecznie wgryzać w litą skałę z energią i zapałem godnym lepszej sprawy. Jesteśmy tak pochłonięci tą pracą, że nie zauważamy, że generalnie czas nadal płynie. Niestety dla nas w innym kierunku. My tego zdajemy się nie dostrzegać. Zacietrzewieni, z przekrwionymi oczyma, pałający słusznym gniewem, niemalże z pianą na ustach skaczemy sobie do gardeł o jakieś zaszłości sprzed czterdziestu (Faraon), trzydziestu (Bolek), a w ekstremalnych momentach nawet ponad siedemdziesięciu lat! Piana z ust krzyżuje się i miesza z jadem, obelgi i inwektywy lecą z ekranu i stron gazet, jak nie ma na kogoś "haka" to sprawdza się jego rodzinę do kilku pokoleń wstecz i wywleka jakieś trupy z szaf. Wszystko to podlane sokiem prosto z rynsztoka. I nie, nie chodzi mi tu o komentarze internautów pod jakimiś artykułami, nie! To, że język takich komentów płynie wprost z szamba jest od lat polską specjalnością*). Chodzi mi o język publicystów i polityków. Jeszcze nigdy chyba tak nisko nie upadł polski Sejm i Rząd, telewizja wszelkiej maści, publicyści. Maniery i słownictwo jak furmani**). Wyszło jakbym tylko jednej połowie sceny przypisywał niegodne zachowanie. Otóż spieszę wyrównać - tak zachowują się, może nie wszyscy, ale większość po obu stronach. Wszyscy w amoku.

Słuchać, czytać i oglądać hadko.

Ja rozumiem, że to być może ważne sprawy. Dla kogoś indywidualnie. Bo brał udział, bo rodzina, bo coś tam. Ważne dla historyków***), bo rzeczy opisanie, bo trzeba, dla następnych pokoleń. OK.

Ale czy w tym pociągu nie potrzeba aby maszynisty, który będzie patrzył w przyszłość? A z nim cała reszta (oprócz tych historyków) zarówno podróżnych jak i obsługi? Historia wsadziła nas do pociągu i pędzimy w przyszłość, ale zamiast pracować nad tym, żeby podróż była bezpieczna, w miarę wygodna i nie kosztowała nas majątku, my zamykamy się w kiblu i grzebiąc w koszu na śmieci znalazłszy zużytą prezerwatywę poświęcamy cały czas i energię na znalezienie tych, którzy ją zużyli. Jak dzieci w piaskownicy, które mogły by razem wybudować śliczny zamek, ale wolą sypać sobie nawzajem piaskiem w oczy.

I jeszcze ten język...!

____________________________
*) tyle dobrze, że to chociaż organic.
**) bardzo tutaj przepraszam ewentualnych furmanów, chyba mówią nieco lepiej. Może być "wozacy"...?
***) proszę nie mylić historyków z histerykami. Obie grupy badają te same zaszłości, ale rezultaty nie są takie same.

czwartek, 4 lutego 2016

Szaman Galicyjski i sprawa nowego po raz trzeci.

    Najlepszym ustrojem jest dziedziczna monarchia oświecona. Dlaczego? Bo tak jak w każdej firmie chcę mieć u sterów rozsądnych i wykształconych ludzi, z dużym wsparciem eksperckich doradców, tak w państwie chcę rządów fachowców. I jednego, mądrego szefa. Czemu nie nazwać go królem?

    Monarchia dziedziczna ma to do siebie, że przyszły władca (a na wszelki wypadek także jego rodzeństwo) od najmłodszych lat przygotowywany jest do tej funkcji. Treminuje od szczenięcych lat.

    A "demokratycznie" wybierani posłowie? Szkoda gadać. Nawet jeśli w Sejmie powstają komisje i podkomisje i zasiadają w nich ludzie związani z jakąś konkretną dziedziną gospodarki czy innej aktywności ludzkiej, to oni opiniują projekty ustaw, a reszta Sejmu, kiedy przyjdzie do głosowania, po prostu potulnie klepie łapkami w przyciski, nawet nie wiedząc, o co dokładnie chodzi. Albo tak ufają komisji, albo przestrzegają dyscypliny partyjnej. Czyli, praktycznie, są zbędni umysłowo, ważni są tylko liczebniczo. Dowód? Proszę spojrzeć na puste ławy sejmowe w czasie debat. Liczy się tylko obecność na głosowaniach. Macie przyjść, przeczytać instrukcję i w odpowiedniej chwili podnieść łapkę. A jak się pomylicie? To nic, zarządzimy głosowanie jeszcze raz.

   Spojrzałem ostatnio na szczegóły dotyczące posłów, dostępne w internecie. Możemy zobaczyć, jak i ile razy głosowali, ale ile razy uczestniczyli w obradach już nie. Może chcę wiedzieć za dużo?

    No, ale taki król będzie łupił podatkami! Będzie żył w zbytku, kiedy wkoło będzie nędza i głód.

    Nie, nie będzie. Po pierwsze o ile szef firmy może pomyśleć, że jak pracownicy zniechęcą się panującymi warunkami i odejdą, wezmę sobie innych, to trudniej jest wymienić wszystkich obywateli w królestwie i wziąć sobie innych*). Po drugie z historii będzie wiedział, że każdego króla da się skrócić o głowę, jeśli stopień niezadowolenia przekroczy pewną barierę. A jego następca cofnie nieżyciowe podatki za strachu o samego siebie. Poza tym, ile można mieć bogactw? Z dwóch talerzy zupy nie będzie jadł, na dwóch stołkach siedział.

    A "demokracja"? Spokojnie zdziera z nas skórę przez uszy, bezpieczna, bo nie ma jej na co wymienić. Partia przegra wybory? No i co z tego, następcą będzie następna "demokratyczna partia". Zauważyliście, żeby kiedykolwiek, po wyborach (często mimo przedwyborczych obietnic) którakolwiek partia obniżyła podatki podniesione przez poprzedników? Wolne żarty. Najwyżej dodadzą swoje. A biorąc pod uwagę ilość "zatrudnionych" przez "demokrację" chętnych do skorzystania do oskubania naszych podatków jest niepoliczalnie więcej.

    Demokracja w formie, jaką obecnie przyjęła w Europie nie ma prawa przetrwać.

____________________
*) w demokracji mamy zaś "przypadkowe społeczeństwo", jak to mówił pewien wybraniec narodu

poniedziałek, 1 lutego 2016

Szaman Galicyjski i sprawa nowego po raz drugi

    Pisałem ostatnio o demokracji, że nie może ona funkcjonować prawidłowo. Demokracja rozumiana jako system oparty na woli większości obywateli we współczesnym świecie nie ma racji bytu.

    Spójrzmy na ostatnie wybory, o czym już wspomniałem w poprzednim wpisie. Znany wszystkim Antoni Macierewicz na ten nieskomplikowany przykład. Głosowało na niego 33 960 osób. Na 37 milionów obywateli (dokładnie 37 424 459). To daje 0.09%. Fajna większość.

    Dobra, powie ktoś, ale na niego głosowali ludzie tylko w obwodzie piotrkowskim, a nie w całej Polsce. Zgoda, przeliczmy - w swoim obwodzie otrzymał 11.3% głosów. Też nie jest to imponujący wynik.
A z tego samego obwodu weszli do Sejmu i inni posłowie, np. Dariusz Kubiak z 8004 głosami. I ma taki sam głos jak rekordzistka tych wyborów Ewa Kopacz, na którą zagłosowało 230 894 obywateli. I poseł z najmniejszą ilością głosów - Zbigniew Grylas - tylko 1011.

    O jakiej więc "reprezentacji" można mówić i o jakiej "woli większości"? Utopia.

    Rządzą nami partie. Do Sejmu nie dostał się żaden kandydat niezrzeszony, do Senatu weszła czwórka i to tacy, którzy już wcześniej tam byli. Reszta musi być posłuszna partyjnej dyscyplinie, zatem tak na prawdę potrzebna jest wyłącznie w roli posłusznie podniesionych łapek i naciśniętych guziczków. Czytałem wiele artykułów poświęconych zeszłorocznym wyborom i, wierzcie mi, nie znalazłem w żadnej wypowiedzi szefa którejkolwiek partii, który powiedziałby, że oto cieszy się z wyboru posła X, bo to mądry i rozsądny człowiek, i z wyboru pani Y, bo to doskonały fachowiec w np. negocjacjach lub makroekonomii. Natomiast wszyscy piali nad tym jakąż to ilość posłów mają na sali i co z tą ilością można przegłosować i z kim trzeba się połączyć, żeby przepchnąć tę czy inną ustawę.

    Tłumacząc na polski: ja tu rządzę, reszta to mięso armatnie, nic innego.

    W mediach coraz więcej pojawia się artykułów o tym, jak diaboliczną rolę pełniła przez ostatnie osiem lat Platforma, równolegle do informacji w telewizjach, jak diabelski plan przygotowuje PiS. PO zawłaszczała co się da w białych rękawiczkach i skutecznie kryła swoje działania przed opozycyjna prasą. Teraz PiS jak słoń w składzie porcelany chce się nachapać, byle więcej. Budzi może trochę więcej oporów, bo łapie się nawet za to, co do niego należeć nie powinno i to w sposób, który nazwałbym bezczelnym, z miną "no i co mi, q..a, zrobicie?".

    Dla naprzykładu tylko jedno zdarzenie - wejście do Centrum Eksperckiego NATO. Wyglądało to jak jakiś nocny napad. Przecież jak ktoś ma stosowne papiery, to może przyjść normalnie, za dnia, wylegitymować się, dokumenty przedstawić i po sprawie. Czemu robią taką szopkę? Obawiali się, że płk. Dusza będzie się ostrzeliwał zza biurka?! Albo wysadzi się jak Wołodyjowski?
Pozwolę sobie powtórzyć - ten system, demokracja w wydaniu europejskim, nie da się utrzymać. Albo sam zgnije, albo go ktoś rozwali. I to nie od środka, obawiam się.

Ten system musi upaść, mówię wam.

———————
Odpowiadając Kretce na komentarz (dziękuję!) - nie namawiam do rewolucji, bo to nic nie da. Czemu tak uważam? W następnym wpisie.

środa, 20 stycznia 2016

Szaman Galicyjski i sprawa nowego


Jeden z moich kolegów ma powiedzonko, że nowe nie tylko idzie, ale nawet zap...a. I chyba to właśnie najlepiej oddaje sytuację w eRPe.

Obiecałem sobie kiedyś, że o polityce pisał nie będę. I staram się dotrzymywać tego postanowienia. Nie jest to łatwe, bo zmiany w eRPe zachodzą w taki sposób, że trudno się powstrzymać. Dziwi mnie tylko to, że ludzie patrząc na to, co się dzieje, z uporem starają się dostrzec tylko powierzchowne zmiany, z pewnością często irytujące i budzące niepokój, a nie chcą spojrzeć szerzej i ocenić sytuację z dystansu. Wielu mówi i pisze o zmaganiach PO i PiS na tej czy innej płaszczyźnie, o takim czy innym traktowaniu prawa, o możliwej dyktaturze i tp. Zróbmy jednak krok do tyłu i zobaczmy wydarzenia takimi, jakimi one są, bez rozpraszających detali, bo tak na prawdę nie dzieje się nic nowego.

Zanim jednak napiszę coś dalej pragnę złożyć oświadczenie, że nie jestem zwolennikiem żadnej partii (absolutnie żadnej*), w wyborach nie uczestniczę od 2010 roku, bo uważam, że mieszkając na stałe za granicą nie mam moralnego prawa decydować (nawet współdecydować) jak mieszkańcy Polski mają żyć i co dla nich najlepsze. To tyle tytułem wstępu.

Zawsze pisałem, że demokracja to najgorszy ustrój, w którym dziesięciu głupców pod przywództwem jednego cwaniaka przegłosuje dziewięciu mędrców. Dobra była w starożytnej Grecji i to w małych mieścinach, gdzie wszyscy się znali i wiedzieli czego po kim oczekiwać. W państwach o wielomilionowej populacji demokracja musi prowadzić do dyktatury lub zagłady.

Demokracja jako system sprawowania władzy, w którym źródło władzy stanowi wola większości obywateli, może być bezpośrednia (ta w miastach-państwach greckich na ten przykład) i pośrednia (sprawowana przez przedstawicieli).
Tyle teorii, a jak to działa w praktyce?

Ano, nie działa. W każdym razie w eRPe. My mamy partiokrację, czyli rządy partii. Członków partii jest pewnie z parę, może kilkanaście tysięcy. Rządzi w partii kilkadziesiąt, albo nawet kilka, osób. Na kilkadziesiąt milionów Polaków. W ostatnich wyborach na partię rządzącą głosowało 19% obywateli. W poprzednich nie było lepiej. Jak tu mówić, że "źródło władzy stanowi wola większości obywateli"? Raczej wola obywateli, którym pozwolono głosować i którym chciało się ruszyć z domu. Pozwolono głosować, bo uprawnienia do głosowania są ustalone arbitralnie, czyż nie?

Spójrzcie na system wyborczy w eRPe - wybieracie w pierwszym rzędzie partię, a dopiero potem konkretnego kandydata (lub kandydatkę). I to też tylko z pośród tych, których "wystawiła" partia. Ilu niezależnych kandydatów widzieliście na wyborach? Ilu z nich weszło do sejmu, senatu?

Kampania wyborcza jest festiwalem populizmu i kłamstw. Wszyscy to wiemy i jak zawsze dajemy się nabrać na piękne słówka i obietnice. Wybieramy tych, którzy obiecają więcej i którzy głośniej krzyczą.

Oddawszy głos na pana/panią X wcale nie macie pewności, czy to właśnie on/ona wejdzie do parlamentu, bo być może nie uzyska stosownej ilości głosów. Ale głos oddany na partię nie przepadnie - dostanie go pan/pani Y (o których to możecie wiedzieć, że to świnia, szuja i kocmołuch) z listy ustalonej przez partię. I on/ona wejdzie do sejmu. Choćbyście tego nie chcieli.

A czyje interesy będzie tam reprezentować? No przecież, że nie nasze, obywatelskie, tylko partyjne. Bo wszedł z listy jakiejś partii i musi "spłacić dług". A swoich wyborców zna bardzo powierzchownie. Najważniejsza jest dyscyplina partyjna przy głosowaniu. Za głosowanie tak, jak partia kazała, może oczekiwać takich czy innych korzyści. To dlatego po wejściu do sejmu czy senatu niektórzy nagle zmieniają przynależność do klubów partyjnych i idą tam, gdzie więcej dają.

Nowoczesna demokracja wg. podręczników opiera się na trzech niezależnych filarach: władzy ustawodawczej (sejm i senat), władzy wykonawczej (rząd) i sądowniczej. Dodaje się i czwartą władzę - mass-media. Wszystkie te filary powinny być niezależne i współpracujące. Ale i to nie działa tak, jak to opisuje teoria. Partie, które weszły do sejmu rozdrapują pomiędzy siebie pozostałe dwa filary - przecież rząd nie składa się z ekspertów w danych dziedzinach, tylko z polityków gotowych wykonywać polecenia swojej partii.

Walkę o trzeci filar macie przed sobą. Najpierw PO rzutem na taśmę próbowała opanować ten przyczółek, teraz robi to samo PiS. Podobnie ma się rzecz z mass-mediami. Wyrwać jak najwięcej, Obsadzić swoimi. Postawić swoich przy żłobie. I kontrolować.

Oczywiście wszystko to pod hasłami odnowy, skończenia ze starym, spleśniałym systemem.

Partiokracja. A jeśli "partia to ja"?

Dlatego nie ma prawdziwej demokracji demokracji. Taki twór nie działa. I nie może działać. Jak perpetuum mobile.

____________________________________
*) może czasem, w chwilach słabości skłaniam się ku Partii Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa

sobota, 16 stycznia 2016

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego skrótu


W UKeju od lat istniał skrót RTA = Road Trafic Accident, który oznaczał wypadek drogowy. I nagle, od jakiegoś czasu zaczęli pojawiać się pacjenci z RTC = Road Trafic Collision czyli nie wypadku a kolizji drogowej. Z ciekawości zapytałem jednego z policjantów czemu ta zmiana? Bo jak "accident" (w j. ang. "wypadek", ale też "przypadek") to nikt nie jest winien, bo to było przypadkowe, zatem trzeba było zmienić określenie.

No tak, przypadkowo mogę na kogoś wpaść na ulicy i nie ma w tym niczyjej winy, a kolizja to kolizja i winny musi się znaleźć.

Chyba coraz trudniej z rozumieniem tego, co się mówi i pisze. Trzeba pozmieniać i wykładać jak łopatą po głowie. Żadnych dwuznaczności.

Co za czasy.

wtorek, 12 stycznia 2016

Szaman Galicyjski i sprawa nowomowy


Witam w nowym roku, mam nadzieję, że nie gorszym od poprzedniego.

Skoro nowy rok to może trochę o nowomowie. Czytam właśnie notatkę w jednym z internetowych portali o panu Aleksandrze, który w swoim kartonie soku z firmy T. znalazł "dziwne coś". Jest nawet zdjęcie owego "cosia", który wygląda mi na kożuch pleśni, ale badają to instytuty, komisje i urzędy, co się będę wtrącał.

Ciekawą jest wypowiedź pani rzecznik firmy T., która stwierdziła: "podejrzewamy, że w trakcie procesu logistycznego mogło dojść do uszkodzenia opakowania". Czy już nic nie "transportujemy", albo lepiej "przewozimy"? Wiem, że "proces logistyczny" brzmi bardziej wyszukanie i mądrze, że zawiera w sobie wszystkie elementy związane z przepływem materiałów, ale do jasnej-ciasnej, czy nie można mówić po ludzku?

I czy ja muszę tak od początku nowego roku?