Poszedłem dziś "na miasto", do sklepu. Jest taki jeden, przy głównej ulicy, która tradycyjnie nazywa się Fore Street, czyli Główna.
Chciałem kupić czarny atrament do pióra. Jestem albowiem tradycjonalistą i piszę piórem. Ktoś nazwał je wiecznym, co oczywiście nie jest prawdą, bo daleko mu do wieczności, zwłaszcza, kiedy skończy się atrament.
Pierwszy raz odwiedziłem ów sklep końcem maja, kiedy w mojej buteleczce zacząłem widzieć dno. Atramentu nie było, ale miła pani po konferencji z szefem zapewniła mnie, że atrament będzie po szóstym czerwca.
Nie było.
A pani, niezmiennie miła, powiedziała, że będzie, ale końcem lipca, czyli za ponad miesiąc.
Wróciłem do szpitala i zwierzyłem się z kłopotu Kolorectalowi.
- Daj sobie spokój, kup w internecie.
- Ale ja chcę w sklepie, popieram bowiem miejscowy handel.
- Człowiecze, jak ci ktoś mówi w sklepie, że będzie za miesiąc, to w tym kraju znaczy to to samo co "odp...ol się" - skwitował Kolorectal.
No, nie wiedziałem. Nie znam, po dziesięciu latach, subtelności kornwalijskiej gwary.
A że mądrego warto posłuchać, kupiłem na Amazonie. Ma być we wtorek.
3 komentarze:
CZy to o atrament sympatycznt idzie? :)
Dziś przyszedł. Przyjrzałem mu się. Nawet sympatyczny, choć czarny.
Dziekuje Ci,ze sie czegos nauczylem...
Prześlij komentarz