sobota, 28 lutego 2015

Szaman Galicyjski i sprawa zawieszenia broni

W wojnie polsko-nurskiej pod flagą biało-czerwoną bywają okresy zawieszenia broni. Takie jak teraz. Jak się to objawia? Ano tak, na ten nieskomplikowany przykład.
W związku z rozwinięciem działalności ogólno- i szczególnoleczniczej o ortopedię musieliśmy zamontować dodatkowe ustrojstwa i wichajstry do naszego stołu operacyjnego. W czasie układania pacjenta na stole jego konfiguracja (stołu, nie pacjenta, konfiguracja pacjenta zmienia się później) zmienia się dynamicznie, bo w innej pozycji ja pacjenta usypiam, a w innej operuje go ortopeda. Stwarza to dodatkowe niebezpieczeństwo dla nieostrożnych anestezjologów.
A niebezpieczeństwo to wygląda tak.



I znajduje się na wysokości części miękkich i bardzo wrażliwych.
Nursy pod moją nieobecność, kiedy jechałem z pacjentem na wybudzeniówkę, postanowiły, w ramach health and safety ustrzec mnie przed urazem.
A ustrzeżenie wyglądało tak.



Ustrzeżenie spełnia wymogi rekomendacji Unii Europejskiej w dziedzinie rękodzieła artystycznego chałupniczego, z możliwościami zastosowania w przemyśle, produkcji, usługach oraz opiece zdrowotnej, a także sporządzone jest z materiałów wtórnych podlegających biodegradacji, w kolorach ostrzegawczych zatwierdzonych przez UE. Zawiera części drobne i z tego powodu nie powinno być w zasięgu dostępu dzieci poniżej lat 3.

Miłego weekendu.

wtorek, 24 lutego 2015

Szaman Galicyjski i sprawa chytrego, co dwa razy traci

Nie ma sprawiedliwości na świecie, oj, nie ma. Taki Kolorectal, nie przymierzając, cały tydzień spędził szusując gdzieś w Alpach albo innych Dolomitach, a biedny Szaman musiał tyrać, żeby jakoś utrzymać nasz Ośrodek w ruchu.
Dziś Kolorectal wrócił, na szczęście nie za bardzo opalony. Miał mieć z samego rana dwie przepukliny laparoskopowe. Tak detalicznie to nie są laparoskopowe tylko TEP, ale niech tam, używa laparoskopu, to niech się nazywają laparoskopowe. Z tym tylko, że obie przepukliny spadły, a w zamian ma jakieś inne, badziewiaste, bo robione metodą klasyczną czyli mało wysublimowaną.
Ja miałem mieć cały poranek wolny, a tu masz - dwa zabiegi!
Myślę sobie "ani chybi - Barbie!" No im się nie pomylił. Mnie tam zresztą za jedno, znieczulenie takie samo, ale Kolorectala trafiło. I to w samo jądro. Poleciał drążyć kto i co. A także dlaczego. I wydrążył.
Szefowa nasza kobietą jest łasą na pieniądze. Nie dla siebie, ale dla Korporacji. Zatem jak się w piątek pojawił ortopeda i zagaił, że ma dziesięć zabiegów do wykonania, byle szybko, to owa szefowa nasza policzyła, że ile za ortopedyczne zabiegi dostanie i to dziesięć razy, że Kolorectal może jej najwyżej nagwizdać. I kazała Barbie zmienić poniedziałkową poranną listę.
Żeby w piątek powiedzieć komuś, że jego planowany na poniedziałek zabieg się nie odbędzie powód trzeba mieć. I to nie taki, że ktoś inny zapłaci więcej. Barbie zatem podzwoniła po pacjentach i wcisnęła im kit typu "ośrodek nasz się spalił, a Kolorectal zginął bohatersko w płomieniach próbując ocalić dobre imię Korporacji". Albo coś podobnego. Z tym, że równie skutecznego. I niestety nieodwołalnego. Bo jak się za czas niejaki, acz krótki, okazało, z dziesięciu zabiegów ortopedy ostał się jeden, a tu nie było możliwości zadzwonić jeszcze raz do owych odwołanych z tekstem: "radujmy się! Kolorectal, któren zginął  był w płomieniach, jednak przeżył i jako ten Feniks powstał z popiołów i nawet ma swój ulubiony nóż!" Trzeba było więc znaleźć takich, najlepiej emerytów, którym nie stanowi i mogą z dnia na dzień przyjechać i dać się zoperować.
W ten oto sposób, zamiast dwóch dobrze opłacanych zabiegów, które straciliśmy, bo ktoś połaszczył się na gruszki na wierzbie, zrobiliśmy dwie kiepsko płatne chude przepukliny.
Przysłowia mądrością narodów.

sobota, 21 lutego 2015

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego jeziorka

Jeziorków ci u nas dostatek. Mniejszych, większych i pośrednich. Jedno z nich, na Bodmin Moor, ciut ponad milę na południe od Jamaica Inn (1) zwie się Dozmary Pool.

A Dozmary Pool wygląda tak.


/photo Matt 53 z flickr.com powered by Yahoo Services/

Jeziorko małe, zagubione na Bodmin Moor, jest jednak odmienne od pozostałych. Po pierwsze nie wiadomo, skąd bierze się w nim woda, bo nie wpada do niego żadna struga czy ciek. Nic z niego też nie wypływa. Poza tym uważa się je za bezdenne (2). Podobno połączone jest podziemnym kanałem z morzem. Dozmary znaczy Łza Morza.

Dozmary Pool jest jednym z jezior pretendujących do bycia tym, w którym mieszkała Pani Jeziora, kobieta, która dała młodemu Królowi Arturowi miecz i której, tuż przed śmiercią Artura, rannego śmiertelnie przed Mordreda w bitwie pod Camlann, miecz został zwrócony przez Sir Bedevere. Zrobił to jednak bardzo niechętnie i dopiero za trzecim podejściem. Dwa pierwsze podejścia spalił i tylko udawał, że wrzuca miecz do wody, ale kiedy nie umiał odpowiedzieć Arturowi, co widział w tym momencie, ten orientował się, że zadanie nie zostało wykonane. A za trzecim razem, kiedy miecz szybował nad wodą, z toni wyłoniła się Pani Jeziora (3) i złapała go w locie.

Tennyson, poeta, tak opisał odpowiedź na pytanie Artura:

"... With both hands I flung him, wheeling him;
But when I looked again, behold an arm,
Clothed in white samite, mystic, wonderful,
That caught him by the hilt,
and brandish'd him Three times,
and drew him under in the mere..."
/Morte d'Arthur, Alfred, lord Tynneson/

"Oboma ręcy zakręciłem nim i rzuciłem
A kiedym spojrzał znów, ujrzałem ramię
Odziane w jedwab, czarowne i piękne,
Które złapało za rękojeść
Zawinęło trzy młyńce
I zatonęło w głębi..."  /tłum. moje/

A umierający Król Artur wyglądał tak:


/James Archer 1860 z Wikimedia/

Tu otaczaja go kobiety, boć to zawsze milej, ale ta przestrzeń wodna za nimi, i owa barka, to, jeśli spojrzeć na Dozmery Pool, licentia artistica do kwadratu. Choć, oczywiście, barka była, bo przecież Artur i Morgana odpłynęli do Avalon, no nie? Dla bardziej uważnych obserwatorów: po prawej widać postać anioła, trzymającego w rękach kielich. Graal?

To tyle legend arturiańskich. Teraz coś bardziej współczesnego (?).

W XVII wieku w okolicy żył niejaki John Tregeagle, urzędnik magistratu, ławnik, który korzystając z przywilejów urzędu, oszukiwał ludzi i bogacił się ich kosztem. Wieść gminna niosła też, że zamordował żonę i dzieci aby zdobyć ich majątek i być może zaprzedał duszę diabłu. (4)
Wreszcie umarł. Tak źle o nim myślano w okolicy, że powiadają, musiał przekupić księży, aby pochowali go w poświęconej ziemi, przy kościele Św. Breock'a.
Po jego śmierci, przed sądem wywołano sprawę pomiędzy dwiema rodzinami z Bodmin o własność pewnej nieruchomości. Podczas rozprawy jedna ze stron, która zatrudniała Tregeagle'a za życia i została przez niego oszukana, bo sfałszował dokumenty, w których podał się za właściciela spornej ziemi, poprosiła o wezwanie dodatkowego świadka. Sąd wyraził zgodę.
Na sali sądowej powiało zatem chłodem i w miejscu dla świadków zagęściła się ciemność przybierając postać Johna Tregeagle'a. Wielu obecnych na sali zwiało z wrzaskiem, jednak Wysoka Instalacja nie straciła rezonu i przesłuchała świadka, który pod przysięgą przyznał się do oszustwa. Sprawę zatem można było zakończyć, a szczęśliwy wygrany poszedł sobie, zapominając odesłać ducha z powrotem.
Zawezwano więc duchownych, którzy po naradzie doszli do wniosku, że po chrześcijańsku będzie, jeśli nie odeślą ducha do piekieł, tylko wyznaczą mu jakąś karę tu, na ziemi. Zaprowadzili Johna Tregeagle'a na brzeg bezdennego, jak sądzili, Dozmary Pool i nakazali, aby je opróżnił korzystając tylko z muszli morskiego ślimaka limpet.

A muszla limpet wygląda tak.



Jak widzicie, ma w denku (czy czubku?) dziurkę, a więc przenoszenie nią wody wydaje się być niemożliwe. Aby John nie zaniedbywał się przy robocie dodano mu straż w postaci kilku bezgłowych psów (5). Tregeagle pracował sumiennie, ale pewnej bardzo burzliwej nocy urwał się swoim "opiekunom" i uciekł na Bodmin Moor. Po drodze przebiegał koło kaplicy Roche Rock.

A Roche Rock Chapel wygląda dzisiaj tak.

image
/photo Plodfish/

Wskoczył przez okno do środka, ale, że kaplica mała, to i okna duże nie były, więc utknął tak, że dolna jego połowa została na zewnątrz. Co mu mogły jednak zrobić bezgłowe psy? Chyba niewiele.
Rankiem odnalazł go miejscowy pastor i tym razem wyznaczono mu inną karę. Miał oto w Gwenor Cove, na plaży, ukręcić linę z piasku. Skądś to znamy?
Wersje są dwie - pesymistyczna: co ukręcił, to mu sztorm niszczył i optymistyczna: ukręcił w mroźną noc i jak zamarzło, to kara się skończyła.
Jakkolwiek było, święty Piran, patron Kornwalii, przyszedł po niego i zakutego w łańcuchy zawlókł do Helston. Po co? Nie pytajcie, ja przyjezdny.

Miłego weekendu.
_____________________________________
1) tej z powieści Daphne de Mourier i filmu Hitchcock'a, polski tytuł "Oberża na pustkowiu"
2) zepsuję wam zabawę - w roku 1869 jeziorko wyschło zadając kłam legendzie. Na dnie nie znaleziono Excalibura. Były za to zabytki z epoki neolitu, co akurat nie było dziwne, bo wokół jeziora znajdowano je i przedtem i potem.
3) niektórzy powiadają, że wyłoniło się tylko ramię, ale kto to wie...
4) To, że John Tregeagle, urzędnik sądowy, żył w tym czasie w Cornwalii jest faktem historycznie potwierdzonym. Nie ma natomiast żadnej wzmianki o zamordowaniu żony i dzieci, a tem bardziej o handlu duszą.
5) bezgłowy pies wydaje się jednakowoż być dość nędznym strażnikiem, czyż nie?

sobota, 7 lutego 2015

Szaman Galicyjski i sprawa hiszpańskich prawników

Trafiła się nam dzisiaj pacjentka do poważnej twarzowej operacji. Przeglądam dokumentację i nagle widzę czerwonym pisakiem, dużymi, drukowanymi literami, zaznaczone uczulenie.

Alergie: UCZULONA  NA  HISZPAŃSKICH  PRAWNIKÓW

Według naszej administracji. Bo jak przetłumaczyć: uczulona na ADVOCADO ?

czwartek, 5 lutego 2015

Szaman Galicyjski i sprawa pewnego czarnego kota

Zostałem z Najmilszą zaproszony na przyjęcie urodzinowe jednej nursy. Pięćdziesiąte. W domu. To niecodzienne zdarzenie nie tylko ze względu na pięćdziesięciolecie ale i na organizowanie spędu w domu.
Pojechaliśmy. Za drugim podejściem udało się nam znaleźć domu. Domek raczej, wg standardów eRPe. Drzwi otwarła nam jakaś nieznana osoba, spytaliśmy o solenizantkę, czy tu mieszka. A i owszem, wejdźcie. Tośmy weszli, zdjęli odzienie zwierzchnie, Najmilsza uładziła włos nieco wiatrem nadszarpnięty i poczęliśmy szukać nursy, co łatwe nie było, bo dom był pełen obcych nam ludzi przemieszczających się tu i tam. Ktoś dał jej znać i wyszła z jakiś zakamarków, przywitała się radośnie i wycałowała z Najmilszą, mnię się także do jagód rzuciła, wysłuchała, że wszystkiego najlepszego, zdrowia, pieniędzy i tak dalej, po czem stwierdziła: w kuchni są alkohole, w pokoju obok jedzenie, bawcie się dobrze. I se poszła kajśi gdziesi.
W kuchni był z tuzin osób, głównie stojących z braku miejsca, z drinkami w dłoniach, na stole piwo, cydr, wino białe i czerwone, do wyboru i jedna, jedyna flaszeczka calvadosu, przyniesiona przez Litwińca, któren przecież nie będzie sobie wątroby i nerek uszkadzał winem czy piwem.
W pokoju podobna sytuacja, kolejny tuzin gości, wszyscy na stojąco, na stole poza marshmallow domowej roboty (czyli pianki kupne, ale własnoręcznie oblepione kolorowymi kuleczkami i gwiazdkami przez mamę solenizantki) gotowe zestawy z supermarketu - wędliny włoskie, sery, krakersy, jakieś dipy.
Goście przemieszczali się dowolnie ruchami Browna po wyznaczonych pomieszczeniach, gadali o wszystkim i o niczym, na moment pojawił się mąż gospodyni i przygotował mi szklankę soku, bo jako kierowca nie piłem. Było miło, serdecznie, stały zestaw pytań "skąd? jak długo?podoba się? a gdzie przedtem?". Solenizantki nie zobaczyliśmy przez najbliższą godzinę w ogóle. Pojawiła się znikąd kiedy wychodziliśmy, podziękowała za to, że w taką pogodę*) chciało nam się przyjechać, znowu nas wycałowała i pa.
Przez cały czas, w kuchni, tuż przed drzwiami do ogrodu, wpatrzony w przestrzeń i noc na dworze, lub w klapkę w drzwiach, leżał ogromny, czarny kocur wielkości małego doga. Nie jestem pewien, ale zdawało mi się, że mrugnął, kiedy zawołałem na niego Behemot. Leżał bez ruchu i dostojnie ignorował wszystko, co działo się w kuchni. Ludzie chodzili, rozmawiali, śmiali się, niektórzy próbowali go głaskać, ktoś nawet otwarł mu ową klapkę. Nic. Bezruch. Katatonia. Czemu nie wyszedł, choć mógł? Bo, moim zdaniem, nie mógłby wszystkich ignorować. Ignorować można tylko kiedy jest się obecnym. Po jego wyjściu kto by wiedział, że ignoruje? Zatem leżał i ignorował. Pełne kocie desinteressement.

_______________________
*) wiatr 40 mil/h, gradobicie co chwilę i ziąb straszny

PS. To jest trzysetny post. Czy to się liczy?

poniedziałek, 2 lutego 2015

Szaman Galicyjski i sprawa demokratycznych autorytetów

W komentarzach do ostatniego mojego wpisu Maria napisała: "ten niedouczony tłum (...) pójdzie za jakimś autorytetem. Tylko czy wypracowaliśmy (...) jakiś autorytet?"
To bardzo dobre spojrzenie na sprawę. Autorytet trzeba wypracować. A skoro post był o demokratycznych wyborach to powstaje pytanie "czy można wybrać autorytet?" Rozpisać wybory na autorytet moralny, na ten nieskomplikowany przykład.
Dla samego siebie mogę wybierać autorytet, samodzielnie decydując która z postaci realnych czy (o, zgrozo!) fikcyjnych, bohaterów powieści czy filmu, bardziej przemawia do mnie i z której zdaniem będę się liczył, ale czy da się to zrobić pro publico bono? I czy ktoś może założyć sobie - "będę autorytetem", a potem to osiągnąć. Nie mam tu na myśli autorytetu w dziedzinach naukowych, co może być osiągalne, ale w życiu społecznym lub w etyce.
Mam takie wrażenie, że autorytetem zostaje się przez cichą aklamację, bez własnego, świadomego udziału w procesie wyboru. Z jakiegoś powodu ktoś w liczbie mnogiej (im bardziej mnogiej, tym lepiej) uznaje, że ten czy ów "dobrze gada, polać mu" i tak rodzi się autorytet.
Czy taki wybór jest, zwłaszcza w Polsce, wiążący? Oczywiście, że nie. Gdzieżby tam. Gdy ktoś wybierze autorytet, należy jak najszybciej ukryć ten wybór przed wszystkimi, bo inaczej natychmiast zaczyna się nagonka. Ktoś kiedyś powiedział, że takim autorytetem*) może być Tadeusz Mazowiecki, pierwszy postkomunistyczny premier, albo Lech Wałęsa - zaraz okazało się, że to "posowieckie kukły, klauni i pajace**)".
Odnoszę wrażenie, że w Polsce może ostać się tylko autorytet wybrany przez kogoś innego. Tak na przykład Karol Wojtyła. Założę się, że przed 1978 rokiem połowa, jak nie więcej, Polski nie miała pojęcia kto zacz, a po '78, kiedy docenili go ludzie poza Polską, nagle stał się dla Polaków autorytetem i każde jego słowo było jak objawienie i biada temu, kto próbował mówić inaczej. Na marginesie: był autorytetem rządząc najbardziej feudalnym państwem współczesnym. Nawet teraz, dziesięć lat po jego śmierci, pewne środowiska prześcigają się w wynajdowaniu takich czy innych win i wad zmarłego, a inne nie przyjmują do wiadomości żadnych, nawet dobrze udokumentowanych argumentów i każdy z nich traktują jak pomówienie i potwarz.
Życie stało się zbyt skomplikowane dla normalnych ludzi. Specjalizujemy się każdy w swojej dziedzinie i trudno wymagać, abyśmy znali się także na rządzeniu państwem. Dlatego zamiast "pospolitego ruszenia" rwącego się do władzy w "demokratycznych wyborach" wolałbym grupę zawodowców, dobrze opłacanych, którzy są po prostu dobrzy w tym co robią. A wyborcy co najwyżej mówili by im co by chcieli mieć (tu mogą być wybory czego chce większość) i dostawali by proste wyliczenie co z ich zachcianek można osiągnąć i jakim kosztem.
Pomyślicie, że to nie możliwe. Spójrzmy zatem na problem od strony obywatela.
Obywatele: Oddajemy państwu 48% moich dochodów. I nie wiemy, co się z nimi dzieje. Ustalamy w wyborach, że chcemy płacić 30%.
Po miesiącu dostajemy rozliczenie.
Rząd:  jeśli tylko 30%, to musicie, drodzy obywatele, zrezygnować z tego, tego i tamtego.
Chwila namysłu i odpowiedź: ok, rezygnujemy z pierwszego tego, ale z drugiego i tamtego nie.
Rząd: Zatem podatki będą nie 30%, ale 40%.
Obywatele: O osiem do przodu. I tak coś.
Z tym, że wtedy to obywatele decydują z czego rezygnują, a nie poddają się dyktatowi rządowemu, "któren zawsze wie lepiej, co nam jest tak na prawdę potrzebne." Dziś partie obiecują, kuszą,  dostają mandat, nie dotrzymują obietnic i... I nic, i dalej jest tak samo. Co cztery lata.
I tym optymistycznym akcentem kończąc życzę miłego tygodnia. I pamiętajcie: do końca czerwca wszystko, co wypracujecie, zjedzą podatki.

_____________________________________
*) to jest przykład, a nie moja ocena TM i LW jako autorytetu
**) Krzysztof Wyszkowski